„Nie możecie mieć dziecka” – taką diagnozę słyszy niejedno małżeństwo. I wtedy rodzi się pytanie: Jeśli nie w sposób naturalny, to jak? Czy wybrać in vitro, czy adopcję? Trzy pary opowiedziały nam o swojej niełatwej walce o dziecko. Magazyn Familia, 10/2008
Agnieszka i Michał Pietrusińscy niedługo po ślubie odkryli, że nie mogą mieć potomstwa. Chcieli podjąć leczenie niepłodności. „Gdy lekarz obejrzał wyniki badań, stwierdził, że nigdy nie będziemy mieć dzieci!” – mówi Agnieszka. Jako jedyne wyjście lekarz zalecił zastosowanie zapłodnienia in vitro. Dla nich był to szok. Nie zamierzali korzystać z zalecenia, bo zgodnie ze swoim sumieniem nie uważali in vitro za metodę.
Ludzie gorszej kategorii?
Ludzie gorszej kategorii?
„Wiedzieliśmy o schorzeniu, które miało jedno z nas – opowiadają Agnieszka i Michał. – Prosiliśmy lekarza o pomoc. Tymczasem on przekonywał, że żadne interwencje lekarskie nie pomogą. Nie zajął się problemem, tylko próbował go ominąć. Nie zrobił nawet dobrego wywiadu medycznego, zalecając in vitro”.
Gdy w Internecie natrafili na pracę doktorską pewnego lekarza na temat schorzenia, które mogło obniżać ich płodność, zgłosili się do niego. Po kilku miesiącach odbył się zabieg. Wszystko przebiegło pomyślnie. Ale efektów nie było.
Kolejnego lekarza polecili im znajomi. Po badaniach też zaproponował in vitro, a oni znów musieli tłumaczyć, że nie chcą i że pewnie zdecydują się na adopcję. To akurat lekarz odradzał, bo adoptowane dzieci „to ludzie gorszej kategorii”, natomiast według niego in vitro nie powinno mieć żadnych skutków ubocznych.
Ale oni już sporo na ten temat wiedzieli. Czytali o małej skuteczności metody, o małżeństwach, które zanim doczekały się dziecka z in vitro, już się rozwiodły (bo tak wyczerpujące są procedury), o możliwości przestymulowania jajników, o skutkach ubocznych leków, które podaje się w celu wywołania wielokrotnej owulacji, czym można doprowadzić nawet do śmierci.
Byli załamani. Minęły jednak dwa tygodnie, pani Agnieszka zrobiła test ciążowy i… dostała, jak mówi, po raz kolejny dowód na obecność Pana Boga w jej życiu! Dziś ich córka ma cztery lata, a oni prowadzą spotkania w poradni rodzinnej, przygotowując pary narzeczonych do ślubu. I zdecydowanie zniechęcają do in vitro.
Dziesięć prób
Piotr i Marzena (imiona zmienione) długo dochodzili do decyzji o zastosowaniu sztucznego zapłodnienia. I sporo czasu minęło, zanim im się udało. „To ruletka – mówią małżonkowie. – Podobnie jak przy naturalnym zajściu w ciążę, ale okupiona znacznie większym stresem. Tu przecież działają prawa natury. Nigdy nie wiadomo, co się stanie”.
Najgorzej jest wtedy, gdy długo albo wcale się nie udaje. Kolejne próby to silny stres. Pół biedy, gdy się jest w dobrym ośrodku, bo wiele zależy od pomocy psychologa. Gorzej, gdy pomocy psychologicznej nie ma, a tak też się zdarza.
Córeczka Piotra i Marzeny urodziła się po dziesięciu próbach. „Tyle prób to koszmarnie dużo. Każdej przecież towarzyszy olbrzymie napięcie – podkreślają rodzice. – Po ostatniej z takich prób wyjechaliśmy na wakacje i powiedzieliśmy sobie, że już nigdy więcej na coś takiego się nie odważymy. Zaczęliśmy myśleć o adopcji. Wtedy okazało się, że wreszcie się udało”.,/p>
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.