Cenię sobie ideę małżeństwa jako zadania, które może udać się ciekawie zrealizować, jeśli się o to postaramy. Błędem natomiast jest myślenie, że małżeństwo trwa tak długo, jak nam jest przyjemnie.
Joanna Bątkiewicz-Brożek, Artur Sporniak: Jak definiuje Pan dobre małżeństwo?
Bogdan De Barbaro: To takie, w którym małżonkom dobrze jest ze sobą, okazują sobie nawzajem szacunek, umieją się wczuwać w potrzeby drugiego, potrafią się wspólnie cieszyć i bawić oraz radzą sobie z kryzysami. Bo nie wierzę w opowieści o małżeństwach bez małżeńskich kryzysów.
Według statystyk w Polsce średnio po 13 latach wspólnego życia przychodzi kryzys, który często kończy się rozwodem.
O pierwszym kryzysie mówi się zwykle już po siedmiu latach. To jest moment, kiedy kobieta się orientuje, że ma prawo funkcjonować w małżeństwie na sposób partnerski. Dziecko posłała do szkoły i chce wracać do pracy, a mąż przyzwyczajony, że za dom odpowiada kobieta, czuje się zagrożony. Ogólnie rzecz biorąc: kryzysy pojawiają się wtedy, gdy następuje zmiana fazy życia rodzinnego. Na przykład, przyjście na świat dziecka to zmiana zadań i ról w rodzinie. Kobieta skierowuje swoje uczucia do dziecka, mąż czuje się „odstawiony”, rzuca się w wir pracy – zaczynają się od siebie oddalać. Z kolei kiedy dziecko wchodzi w wiek dojrzewania, rodzice mogą być bezradni wobec jego buntu – a przecież dotąd doskonale radzili sobie z posłusznym dzieckiem. To znów może być sytuacja kryzysowa. A następna – kiedy zostają sami po opuszczeniu domu przez dorastające dzieci.
Czy jedną z podstawowych przyczyn oddalenia się od siebie małżonków nie jest brak umiejętności dialogu na poziomie uczuć?
Istnieją pewne proste kanony postępowania, sprzyjające temu, by w małżeństwie działo się dobrze. Ważna jest umiejętność wczucia się w drugą osobę, afirmowania jej, a nie oceniania, pielęgnowania w sobie zaciekawienia innością współmałżonka, a nie lęku przed tą innością. (Warto zauważyć, że zasady te dotyczą nie tylko małżeństwa, ale także grup społecznych czy całych narodów). Cenię sobie ideę małżeństwa jako zadania, które można realizować z zaciekawieniem, a więc także z refleksją, jeśli się o to postaramy. Błędem natomiast jest myślenie, że małżeństwo trwa tak długo, jak nam jest przyjemnie. To postmodernistyczna pułapka.
Badania wskazują, że szybciej rozpadają się małżeństwa, które się „testują” przed ślubem. Sporo par w obliczu kryzysu twierdzi, że współżycie seksualne przed ślubem negatywnie wpłynęło na ich małżeństwo.
Trudno mi powiedzieć, jak jest „zwykle”, bo z perspektywy gabinetu psychoterapeutycznego za każdym razem jest inaczej. Przykładanie szablonów raczej zasłania rzeczywistość.
Ale czy wierność zasadom religii ma wpływ na trwałość i szczęście w związku małżeńskim?
Religijność sprzyja zdrowiu jednostki pod warunkiem, że jest nierepresyjna. Znaczenie ma tu dojrzałość religijna, czyli rozumienie Boga jako Kogoś, kto afirmuje, kocha i jest miłosierny. Religijność oparta na strachu i perspektywie kary paraliżuje. Ponadto małżeństwu sprzyja wyznawanie tego samego systemu wartości. Religia może być jednak kłopotem w małżeństwie, jeżeli będzie pojmowana jako niezgoda na tzw. negatywne uczucia – przykładowo: jeśli „grzechem” będzie, że się złoszczę lub czuję złość; kiedy niedopuszczalne jest to, że coś mnie irytuje.
Czyli tłumienie emocji?
W ogóle wyrażania ich, uświadomienia sobie, że istnieją. Ktoś, kto myśli, że Bóg nakazuje być nieustannie łagodnym, a jakakolwiek irytacja jest przeciwna Jego woli, ma gorsze szanse w małżeństwie.
Innym wątkiem, który w kontekście źle pojmowanej religijności utrudnia dobry związek, to nadinterpretacja czwartego przykazania: „czcij ojca swego i matkę swoją”. Spotykam często sytuacje, że jedno z małżonków bardziej jest związane ze swoimi rodzicami niż ze współmałżonkiem. Taka sytuacja oczywiście zagraża małżeństwu. Dodatkowa komplikacja związana jest ze zmianami obyczajowymi i zmianami w relacjach międzypokoleniowych.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.