Muzyka dla Boga

Wieczrnik 179/2011 Wieczrnik 179/2011

Jaka muzyka jest wyznacznikiem tożsamości nas, wyznawców Chrystusa?

 

Poza tym – piosenki i pieśni religijne powinny w miarę możliwości mieć teksty na przyzwoitym poziomie literackim. To, niestety, częsta bolączka naszych wspólnotowych spotkań czy pielgrzymek (nie przypadkiem kiepskie zestawienia wyrazów w marnych wierszach nazywa się „rymami częstochowskimi”!). Śpiewamy mnóstwo tekstów zwyczajnie kiepskich, nieudolnych, infantylnych, łamiących zasady gramatyki, często będących po prostu gwałtem na literackiej polszczyźnie. Ileż piosenek popularnych w naszych wspólnotach i na rekolekcjach powiela poziom i „kunszt” najbardziej prymitywnych przyśpiewek biesiadnych – tyle, że o bardziej „pobożnej” treści… Oczywiście, nie każda piosenka czy pieśń może mieć tekst na najwyższym poziomie literackim, nie zawsze kompozytor ma do dyspozycji słowa wybitnego poety – zresztą jak wiemy nie do końca o to chodzi. Nie zmienia to faktu, że powinniśmy dbać po poziom językowy tego, co śpiewamy „dla Boga” i „o Bogu”. Dotyczy to także piosenek dla dzieci: zawsze powtarzam, że tekst skierowany do najmłodszych powinien być stosunkowo prosty (żeby dzieci mogły go zrozumieć), ale nigdy nie powinien być prostacki i infantylny. O tym, że także muzyka skierowana do dzieci może mieć naprawdę dobre teksty możemy się przekonać słuchając choćby „Arki Noego”…

I jeszcze jedno – jeśli jako chrześcijanie staramy się całe nasze życie oddawać Chrystusowi, to „boża” powinna być nie tylko muzyka religijna, modlitewna czy ewangelizacyjna – ale i ta rozrywkowa. Jeśli – na przykład – organizujemy wspólnotową dyskotekę, postarajmy się żeby puszczane do tańca „kawałki” nie miały tekstów wulgarnych, „świńskich” czy lansujących styl życia nieprzystający do Nowej Kultury. Na świecie jest tyle dobrej muzyki (także rozrywkowej), że na oazowej dyskotece nie muszą się pojawiać teksty typu „majteczki w kropeczki” czy „będę brał cię w aucie” (to tylko przykłady, rzecz prosta).

Po drugie – muzyka. Co to jest „dobra muzyka”? Ktoś mógłby powiedzieć, że to jednak pojęcie bardzo subiektywne. Dla jednego „dobrą muzyką” będą Koncerty Brandenburskie, dla innego – opery Pendereckiego, improwizacje Milesa Davisa czy gitarowe solówki Erica Claptona… Znam ludzi którzy słuchają wyłącznie klasyki i wszystko co w muzyce powstało po XIX w. uznają za „nowinki” i „uciechę dla tłumów”. Znam też takich, którzy nie widzą świata (muzycznego) poza „prawdziwym” ciężkim rockiem i krzywią się na wszystko co choćby trąci „masówką”.

Prawda jest jednak taka, że dobrą muzykę można grać w każdym stylu i gatunku. Może być dobry jazz, rock, blues czy soul – i może być kiepski. To trochę tak, jak z malarstwem: w każdej epoce, w każdym stylu zdarzali się malarze wielcy, malarze nieźli, malarze przeciętni i twórcy nędznych bohomazów.

Jeśli zatem gramy „dla Boga” albo chcemy za pomocą muzyki opowiadać ludziom o Bogu, sięgajmy po dobrą muzykę, a unikajmy muzyki kiepskiej. Jeśli gramy jazz – grajmy dobry jazz. Jeśli gramy rocka – grajmy dobrego rocka. Jeśli śpiewamy „oazowe piosenki” – śpiewajmy dobre oazowe piosenki. A, niestety, nie o wszystkich można to powiedzieć: bardzo często na naszych spotkaniach modlitewnych, ewangelizacjach czy pielgrzymkach (a, co gorsza, także na liturgii!) słyszy się upiorne, prymitywne śpiewanki przez złośliwych zwane „stylem sacro-polo”.

No dobrze, zapyta ktoś, ale jak odróżnić dobrą muzykę od marnej muzyki? Zwłaszcza, jeśli nie jest się zawodowym muzykiem czy muzykologiem i nie ma się całej wiedzy i teoretycznej bazy pozwalającej „odsiewać ziarno od plew”? Czy amator – choćby nawet zaawansowany amator – jest w stanie takiego rozróżnienia dokonać? Moim zdaniem – jak najbardziej. Owszem, można powiedzieć że to „kwestia gustu”, ale gust przecież można sobie wyrobić. Jak?

Bardzo prosto – słuchając muzyki. To tak jak z poezją: jeśli jestem oczytany, jeśli przeczytałem w życiu trochę klasyki, trochę poezji bardziej nowoczesnej, trochę zupełnie współczesnej, trochę dobrej literatury – to czytając kolejny wiersz jestem w stanie stwierdzić, czy to dobra poezja, czy właśnie „częstochowskie rymy” (nawet jeśli nie potrafię uzasadnić tej opinii teoretycznie). Z muzyką jest podobnie: jeśli jestem osłuchany, jeśli zadałem sobie trud poznania największych dzieł światowej muzyki (i to nie tylko w tym gatunku, który jest mi emocjonalnie najbliższy…), to słuchając nowej pieśni proponowanej na spotkanie modlitewne po prostu yszę, że to „niezły kawałek” – albo kicz i miernota.

Nie grajmy Panu Bogu kiczu i miernoty. On jest godzien tego, żeby Mu grać najlepszą muzykę, na jaką nas stać (i najlepiej, jak potrafimy) – nie tylko na liturgii, ale i przy każdej innej okazji.

Na koniec – jedna uwaga, która wprawdzie absolutnie nie przekreśla tego co napisałem wyżej, ale stanowi istotne uzupełnienie. Ludzie oceniają nas (i naszą muzykę) różnie – pamiętajmy jednak, że dla naszego Ojca najważniejsze jest nasze serce i miłość, jaką wkładamy w to, co gramy.

Kiedy moje dziecko śpiewa mi piosenkę na dzień ojca, to obiektywnie zdaję sobie sprawę z niedoskonałości tekstu i wykonania – ale i tak jestem szczęśliwy i wzruszony. Nasz Ojciec w niebie widzi nasze serca i zna nasze intencje. Jeśli więc gramy i śpiewamy we wspólnocie – róbmy to na najwyższym poziomie, na jaki nas stać. Ale jeśli gramy i śpiewamy tylko dla niego, we własnych czterech ścianach, prywatnie, jeśli wkładamy w to całe serce (i jeśli niefrasobliwie nie gorszymy i nie zniechęcamy innych ludzi…), to nawet najgorsze fałsze i częstochowskie rymy mogą mieć głęboki sens…


 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

TAGI| BÓG, MUZYKA

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...