Rekonstruowanie prawdy

Tygodnik Powszechny 5/2012 Tygodnik Powszechny 5/2012

Akta Inkwizycji były tendencyjne, a są świetnym źródłem do badania mentalności tamtych czasów. Materiały SB i akta procesów sierpniowych nie wypadają gorzej.



Raporty przedstawiały różne wersje tego wydarzenia, funkcjonariusze SB zmieniali swoje relacje. 

To prawda. Funkcjonariusze mieli wiele powodów, żeby kłamać, i faktycznie kłamali co do pewnych szczegółów. Próbowali zatuszować swoje zaniedbania, które umożliwiły Hollandowi popełnienie samobójstwa. Prawdopodobnie robili to za wiedzą przełożonych, którzy też byli zainteresowani ukryciem prawdy, bo spadała na nich odpowiedzialność za niedociągnięcia podwładnych.

Niemniej raporty te są cennym źródłem historycznym. To, że twórca dokumentu mijał się z prawdą, nie jest dla historyka problemem. Nawet dokument fałszywy jest źródłem informacji, bo dokumentuje intencje fałszującego. Podam przykład: istotnym dokumentem w sprawie Hollanda była notatka przeznaczona dla kierownictwa partii, która podsumowywała wyniki śledztwa. Została napisana ewidentnie tendencyjnie i insynuowała, że zagraniczne powiązania Hollanda miały charakter szpiegowski. Porównanie treści notatki z całą dokumentacją sprawy pokazuje, że te insynuacje były bezpodstawne, a autor notatki usiłował wpłynąć na opinię szefa partii – próbował nim manipulować.
 
Taką manipulację trudno uznać za element tuszowania sprawy. Co ta notatka mówi historykowi o celach instytucji, która ją wytworzyła? 

To nie były cele instytucji jako takiej, ale koterii w partii, w PZPR, która dążyła do zdyskredytowania konkurentów politycznych i do swoich celów wykorzystała Służbę Bezpieczeństwa. Hollandowi zarzucono, że informował zagranicznych dziennikarzy o kulisach życia politycznego. To godziło w ówczesnego kierownika Biura Prasy KC PZPR Artura Starewicza, który ponosił polityczną odpowiedzialność za świat prasy. Pokazywało, że nie potrafi upilnować dziennikarzy, że toleruje gadulstwo.

Wciąż jednak trudno byłoby zrozumieć, dlaczego nadano takie znaczenie sprawie, która miała wymiar zwykłego plotkarstwa. Dopiero szersza analiza ujawnia, że szef partii komunistycznej, Władysław Gomułka, miał obsesję na punkcie szczelności szeregów partyjnych. Wściekało go, że towarzysze z frontu ideologicznego przekazują pikantne plotki, które potem komentuje Radio Wolna Europa. W przeznaczonym dla niego dossier sprawy Hollanda zachowały się wydruki z nasłuchów Radia Wolna Europa. Są na nich podkreślenia naniesione przez osobistego sekretarza Gomułki, Walerego Namiotkiewicza. W charakterystyczny sposób – czerwonym ołówkiem, przy linijce – Namiotkiewicz podkreślał komentarze nieprzychylne wobec Gomułki i kierownictwa partii, czyli to wszystko, co musiało Gomułkę rozjuszać. I tę wściekłość wykorzystywano potem przeciw konkurentom politycznym.

We wstępie do „Zarysu krajobrazu”, książki o losach Żydów ukrywających się na polskiej wsi, broni Pan tezy, że akta procesowe są wiarygodnym źródłem historycznym. Czy można zrekonstruować prawdę historyczną na podstawie informacji zawartych w dokumentach wyprodukowanych w prokuraturze i policji, skoro te instytucje nie są zainteresowane ważeniem racji, lecz poszukiwaniem dowodów winy? 

Historycy posługują się aktami sądowymi od dawien dawna i czynią to z powodzeniem. Akta Inkwizycji były bez wątpienia tendencyjne i miały na celu wykazanie absurdalnych z naszej perspektywy win, a przecież pozostają świetnym źródłem do badania codzienności i mentalności tamtych czasów. W zestawieniu z nimi materiały operacyjne tajnej policji i akta procesów wytaczanych w oparciu o dekret sierpniowy – bo o nie tu chodzi – nie wypadają gorzej: nie są trudniejsze do interpretacji ani mniej wiarygodne. Celem prokuratora jest wskazanie sprawcy i udowodnienie mu winy, ale historykowi to nie przeszkadza, bo w aktach procesowych istotne informacje pojawiają się w didaskaliach, w tym, co ludzie mówią mimochodem i nie do końca świadomie.

Badacz, który szuka odpowiedzi na pytanie, ilu Polaków uczestniczyło w zbrodni w Jedwabnem, nie znajdzie w aktach procesowych odpowiedzi wprost. Znajdzie za to pośrednie wskazówki. Przeczyta, że świadkowie – indagowani na temat jednego oskarżonego – odpowiadali: „wielu także było chłopów ze wsi, których nie znałem”. Albo: „przy spędzonych Żydach była masa ludzi nie tylko z Jedwabnego, ale i z okolic”. Takie informacje pomogą mu zrekonstruować prawdę.
 
Czy wiarygodności tego źródła nie umniejsza to, że w procesach z dekretu sierpniowego kary za zbrodnie na Żydach wymierzało państwo totalitarne, które szykowało się do rozprawy z niepokornymi obywatelami? 

Dekret PKWN z 31 sierpnia 1944 r. był podstawą do karania za zbrodnie hitlerowskie, w tym za kolaborację, i tylko część rozpatrywanych spraw dotyczyła zbrodni na Żydach. Procesy z dekretu sierpniowego nie miały charakteru politycznego, nie toczyły się przed sądami wojskowymi, gdzie od samego początku zasiadali ludzie z rekrutacji politycznej, przyuczeni do wykonywania zawodu. Te procesy odbywały się przed sądami powszechnymi, 80 proc. wyroków zapadło do roku 1950, a w tym w czasie kadrę sądów powszechnych stanowili głównie sędziowie przedwojenni. Jeśli oskarżonym był żołnierz podziemia, można się oczywiście zastanawiać, czy nie próbowano go obciążyć hańbiącymi zarzutami. Ale wśród ponad 20 tys. takich procesów przypadki sądzenia żołnierzy podziemia były relatywnie rzadkie. Tam, gdzie podsądnymi byli zwykli ludzie oskarżeni o kolaborację, element manipulacji politycznej nie występował.
 
 
«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...