Wyznać miłość po wyjściu z szamba

W drodze 3/2012 W drodze 3/2012

Spowiedź to pokazywanie Panu Jezusowi, że w tym miejscu mnie boli, i jeszcze troszkę w tamtym, po to żeby On te bolesne miejsca ucałował i żeby przestało boleć.

 

Raz mówił, a raz nie mówił, bo pouczenia to nie są gotowe schematy. Nieraz potrzeba parę słów, a nieraz tylko rozgrzeszenia. Ważne, żebyśmy się zachowywali w konfesjonale jak ludzie. W taki sposób najlepiej naśladujemy Pana Jezusa.

A po co nam w ogóle ta spowiedź? Po co iść do jakiegoś faceta i jeszcze mu wyznawać grzechy?

To jest w gruncie rzeczy pytanie o to, dlaczego sam sobie nie powiem, że jestem fajny albo że bardzo się kocham. Każdy przecież potrzebuje takiego wyznania, a jednak nijak nie jesteśmy w tym względzie samowystarczalni. Żeby zadziałało, musimy usłyszeć je od kogoś innego, bo życie to relacja. W spowiedzi chodzi o to samo. Wyznać komuś swoją podłość i głupotę i usłyszeć od niego, że jest mi przebaczona.

Ktoś może powiedzieć, że jemu wystarcza takie wyznanie na początku mszy świętej. Przecież tam też jest spowiedź.

W ostatecznym rozrachunku tylko Pan Bóg wie, czy ten, kto nie chodzi do spowiedzi, wyznał swoje grzechy, czy nie wyznał. Myślę jednak, że spowiedź po cichu, na ucho, to jest wielka mądrość Kościoła. Bo to jest dowód na to, że Kościół bierze serio Wcielenie. Jesteśmy ludźmi, to znaczy nie tylko ulotnym duchem, ale także ciałem. Potrzebujemy kogoś drugiego, kto nam powie – masz przebaczone. Słyszysz? Naprawdę.

Mówimy, że w spowiedzi chodzi o grzech.

Nie zgadzam się z tym. W spowiedzi nie chodzi o grzech, tylko o wyznanie. I to podwójne – wyznanie grzechów i wyznanie miłości. I to wyznanie jest przedmiotem spowiedzi. Ja wyznaję Panu Jezusowi miłość, a On wyznaje ją mnie.

To po co to wymienianie grzechów?

Po to, żeby to obustronne wyznanie miłości nie było tylko górnolotnym ćwierkaniem bez odniesienia do życia, żeby było oparte na twardych życiowych realiach. I żebym tu nie został oskarżony o szerzenie rewolucyjnych haseł, to sięgnijmy do Pisma Świętego, gdzie mamy opisaną spowiedź Piotra, którego Pan Jezus, po zmartwychwstaniu, ale też po wydarzeniach Wielkiego Piątku, pyta: „Czy Mnie kochasz? Czy nadal? Czy wciąż?”. Nie pyta o żal, nie pyta, „czy już nigdy nie będziesz Mnie zdradzał” itd. Jezus nie zamazuje tego, co złe, nie udaje, że się nic nie stało, ale pyta tylko o miłość: Jesteś gotowy wyznać Mi miłość po tym wszystkim?

To w takim razie mamy nie wypowiadać grzechów, skoro Pan Jezus i tak o nich wie?

Nie. Właśnie dlatego mamy to robić. Wypowiadać jeden po drugim. Ważne, żeby nie zapominać, po co to robimy.

Jaki był koniec rozmowy Piotra z Jezusem? Piotr powiedział: „Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham”. Czyli, Ty wiesz o tym, ile złych i głupich rzeczy zrobiłem, wiesz, że ja zdaję sobie z tego sprawę. Ale Cię kocham. I to jest spowiedź – wyznanie miłości. Ale i w drugą stronę: Pan Bóg mówi mi, że pomimo mojego upaprania w szambie, wciąż mnie kocha tak samo.

Tyle, że podczas spowiedzi zazwyczaj nie potrafimy przejść do tego drugiego członu zdania. Raczej zamartwiamy się, czy na pewno wszystko wyznaliśmy.

Porównam spowiedź i wyznanie grzechów do obrazu z dzieciństwa. Kiedy byliśmy mali, chodziliśmy z kolegami z podwórka w jakieś dziwne miejsca, krzaki nad rzeką czy na place budowy. Wracaliśmy do domu zasmarkani, zapłakani, niosąc na ciele rany cięte, kłute i szarpane. Mama wtedy pytała: „Co się stało?”. Coś tam opowiadaliśmy i mówiliśmy, że boli. Ona się pochylała i pytała, gdzie boli. Wskazywaliśmy te miejsca i wtedy mama mówiła: „To daj, pocałuję i przestanie”. I co? Całowała i przestawało. I nie tylko przestawało, ale było tak fajnie, że pokazywaliśmy inne miejsca i dodawaliśmy, że jeszcze tu mnie trochę boli i jeszcze tam.

Spowiedź to takie zasmarkane mówienie i pokazywanie Panu Jezusowi, że w tym miejscu mnie boli, i jeszcze troszkę w tamtym, po to, żeby On te bolesne miejsca ucałował i żeby przestało boleć.

Czy grzechy trzeba bardziej rozumieć, czy czuć? Nie zawsze przecież mamy poczucie, że postąpiliśmy źle, tymczasem Kościół naucza, że to grzech. Co wtedy? Nie spowiadać się z tego, czy dla świętego spokoju wyznać to w konfesjonale?

Jeśli ktoś mówi, że nie rozumie, to może rzeczywiście nie rozumie, ale przecież czuje i to wyczucie podpowiada mu, że coś jest nie tak. I w gruncie rzeczy dla kogoś takiego nauczanie Kościoła jest naprawdę ważne.

Takim penitentom trzeba podziękować za szlachetność i uczciwość w konfesjonale. Za to, że potrafią wyrazić swoje wątpliwości, że są szczerzy i przyznają, że na jakiś krok w życiu ich na razie nie stać. To pokazuje, że nie przyszli po to, by zmylić czujność księdza i prześlizgnąć się przez kratki konfesjonału, ale że traktują siebie i sakrament bardzo poważnie. Myślę, że w takich sytuacjach ksiądz nie powinien okazywać swojej wydumanej moralnej wyższości, tylko stanąć po stronie penitenta i próbować go zrozumieć.

Ważne, żeby się strzec fikcji. Można tak wyznać grzechy, jakby nie były grzechami. Tylko jeśli w naszym sercu nie ma pragnienia zmiany, to daremna była spowiedź. Oszukujemy samych siebie. Sądzę, że zadaniem spowiednika jest uświadomienie tego penitentowi. Oczywiście z wielką delikatnością, ale wprost. Nikt nie lubi fikcji, a w ludziach – zwłaszcza młodych – jest wielkie pragnienie życia autentycznego i szczerego, jest wiele szlachetności.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...