Człowiek stał się kosztem

Niedziela 11/2012 Niedziela 11/2012

O nowym „złotym cielcu” ekonomii i absurdach świadczących o wypaczeniach współczesnego świata z prof. ekonomii Jerzym Żyżyńskim z Uniwersytetu Warszawskiego – posłem Prawa i Sprawiedliwości rozmawia Alicja Dołowska

 

– Bank Światowy oskarża Europę o to, że kryzys strefy euro rozlał się na cały świat.

– Do kryzysu doprowadził sposób myślenia, który wypłynął z Ameryki w czasach Ronalda Reagana i z Wielkiej Brytanii za rządów Margaret Thatcher, która była wielkim politykiem, ale słabą ekonomistką. Miała dosyć naiwne pojęcie o ekonomii i ukuła stwierdzenie, że państwo, jak gospodyni domowa, nie może się zadłużać. I ten sposób myślenia jest wykorzystywany do tego, żeby propagować w Europie obniżanie udziału państwa, obniżanie deficytów budżetowych, obniżanie długu. Tymczasem deficyt i dług to naturalne elementy gospodarowania. Kiedyś były dużo wyższe długi i deficyty i państwa znakomicie funkcjonowały. Problem polega na tym, że jak się doprowadziło do zbiednienia własnych obywateli, to ludzie sami nie nabywają papierów skarbowych, by finansować dług publiczny, mogłyby to robić banki, instytucje ubezpieczeniowe, fundusze emerytalne. Dawniej ludzie zarabiali pieniądze i mieli oszczędności, które lokowali w bankach. Kredytodawcą netto były gospodarstwa domowe, a nadwyżkę pożyczały przedsiębiorstwa i państwo. Narzucono takie stwierdzenie, że jak państwo pożycza, to wypiera inwestycje prywatne. To nieprawda z prostego powodu: na kredytach banki zarabiają np.10 proc., obligacje są oprocentowane na 2 do 5 proc., to jak pożyczki państwa miałyby wypierać inwestycje prywatne, skoro dają niższe oprocentowanie? Obligacje państwowe były zawsze kupowane z nadwyżek oszczędności, które nie znalazły lokat w lepiej oprocentowanych kredytach – to nazywa się nadwyżką oszczędności nad inwestycjami. Kupowali je zawsze obywatele i instytucje, by mieć stabilny element majątku, bo obligacje nie były obciążone ryzykiem, jak np. akcje i kredyty. Ale z czasem, w latach 80. i 90. doprowadzono do tego, że zaniżone zostały koszty pracy, wynagrodzenia, ludzie już nie mieli z czego oszczędzać, tylko się zadłużali.

 – Kto zatem tworzył oszczędności?

– Albo nikt – powstała pętla, którą nakręcały same banki, kreując pieniądz – albo sami kapitaliści. U najbogatszych tworzyły się potężne nadwyżki, wąska elita zarabiała ogromne pieniądze. Ale żeby wygenerować dodatkowe oszczędności, wymuszało się np. obowiązkowy kapitałowy system emerytalny, wymuszano oszczędności i miało się nakręcać tymi pieniędzmi ceny na rynkach finansowych. Chodziło o to, by wygenerować popyt, aby te ceny rosły jeszcze bardziej. A państwo stało się w tym momencie konkurentem, odbierając możliwość pompowania baniek spekulacyjnych. I tu się zaczął rodzić kryzys.

Gdy kryzys pojawił się w USA, Amerykanie, jako ludzie pragmatyczni, doszli do wniosku, że trzeba  ratować sytuację, nawet dodrukowując pieniądze. I Bank Rezerwy Federalnej (FED) po prostu dodrukował dolary, kupił państwowe papiery skarbowe, by państwo mogło wesprzeć banki, które lokując swoje środki w bardzo ryzykownych inwestycjach, potraciły pieniądze. Amerykanie postąpili pragmatycznie – dokapitalizowali je ze środków publicznych, ale w zasadzie nie z podatków, lecz z dodruku pieniądza. Europa nie jest taka pragmatyczna. Jest ideologiczna. I w tym sensie Bank Światowy ma rację. Ideologia europejska nakazuje, że państwo nie może dofinansować, bo tak zostało zapisane w przepisach UE. Europa zamiast dokapitalizować, nawet dodrukować (co wcale nie musi spowodować inflacji, wszystko zależy od tego, co z tym pieniądzem będzie się dalej działo) – nie może się na nic zdecydować. W Europie kryzys jest częściowo spowodowany też tym, że struktura wspólnoty europejskiej została tak ukształtowana, iż jedne kraje muszą być trwale „eksportowe”, inne „importowe”. Eksportowymi krajami są np. te, które mają silną gospodarkę i produkują dobra końcowe. To głównie Niemcy, Francja, Holandia, Anglia – kraje północy. Południe jest bardziej proimportowe albo ich eksportowym produktem jest np. turystyka: w Grecji, Hiszpanii, w znacznym stopniu również we Włoszech, które skądinąd mają też rozwinięty przemysł. I teraz się okazuje, że najważniejszy produkt eksportowy – turystyka – zaczął szwankować, bo ludzie z północy Europy przestali wyjeżdżać na wakacje, stwierdzając, że skoro jest kryzys, to trzeba oszczędzać, zwłaszcza dlatego, że jest drogo. A kraje turystyczne nie mogły poprawić atrakcyjności swego kraju przez potanienie własnej waluty, bo przyjęto euro. Stąd zaczął narastać kryzys strefy euro, z którym Europa nie może sobie poradzić. To jest zresztą niemożliwe do rozwiązania. Jedyny sposób to, aby kraje dysponujące nadwyżką, dofinansowały te, które są w kryzysie. A one nie chcą, uważając te kraje za niegospodarne.

– Tak przynajmniej brzmi obiegowa opinia...

– To nieprawda, że są niegospodarne. Kryzysowa sytuacja została w tych krajach wymuszona przez strukturę ich gospodarek. Upraszczając, np. Grecy nie produkują samochodów, ale jest u nich, co oczywiste, popyt na samochody, zatem brali kredyty i kupowali samochody produkowane w Niemczech, nakręcając niemiecką gospodarkę. Gdyby więcej Niemców przyjeżdżało do Grecji na wakacje, Grecy mieliby czym spłacać kredyty. Gdy Niemcy przestali przyjeżdżać, stwierdziwszy, że jest już dla nich za drogo (zresztą Niemcy bynajmniej już nie są tak bogaci jak dawniej), Grecja nie ma czego eksportować, więc się zadłuża. A jak się zadłuża, ktoś musi dług spłacić. To nie Grecy powinni zapłacić, bo to Niemcy doprowadzili do wypaczenia tej struktury. Wymusili na innych krajach swoją dominację w Europie i za to płacą. To jest konsekwencją tego, że nie zbudowano równowagi. Skoro w jakiejkolwiek wspólnocie państw jedne kraje eksportują, a inne importują, musi być nierównowaga. Kraj, w którym istnieje przewaga jednej dziedziny, np. turystyki, jest skazany na kryzys. A ten, kto dominuje we wspólnocie opartej na nierównowadze, staje się ofiarą własnej dominacji.

– Czy wierzy Pan w czyste intencje agencji ratingowych? Raptem tuż przed wyborami prezydenckimi we Francji, która miała dotąd bardzo dobre notowania, obniżono wiarygodność finansową tego kraju.

– A kto określa rating agencji ratingowych, żeby można je było uważać za wyrocznie? Agencje ratingowe to kompromitacja. Nie mają stałej, jednolitej metodologii i narzucając swoje wyobrażenia o gospodarce, stają się elementem gry politycznej. Jak może agencja ratingowa narzucać swoje wyobrażenia o gospodarce takiemu państwu jak Polska czy Francja? Nie ma żadnych podstaw. Przecież ich nikt nie ocenia. Uważam, że agencje ratingowe powinny mieć prawny zakaz, pod surowymi sankcjami karnymi, formułowania ocen krajów i państw. Niech formułują oceny przedsiębiorstw, ale nie państw, bo wtedy zaczynają pełnić rolę polityczną.

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...