Zabrałem Pana Jezusa i pojechaliśmy na tory

Niedziela 12/2012 Niedziela 12/2012

Ks. Władysława Banika – proboszcza parafii Goleniowy, do której należy wieś Chałupki, zdziwiło światło zapalone nagle w sobotni wieczór w budynku szkolnym. Podjechało kilka aut, w tym karetka. – Czułem, że coś się stało – wspomina dzisiaj

 

Mijając Szczekociny, zjeżdżamy za wiaduktem w prawo. Droga natychmiast robi się wąska i wyboista. Płowy, płaski i monotonny w barwie krajobraz zmienia się raptownie, gdy wyrastają przed nami pogięte metalowe konstrukcje wagonów, a raczej to, co z nich zostało, i czerwone strażackie wozy. Jesteśmy w Chałupkach, gdzie 3 marca zderzyły się czołowo dwa pasażerskie pociągi. Największa kolejowa katastrofa od 1989 r. pochłonęła życie 16 osób, blisko 60 jest ciężko rannych.

Wieś, która ruszyła na pomoc

Wieś jest malutka, raptem 14 numerów. Droga, las i tory – to wszystko. Okna niektórych domów wychodzą wprost na nasyp. Niemal naprzeciw miejsca katastrofy stoi zwyczajny przydrożny krzyż. Pod nim płoną znicze i stoi kilka osób w roboczych ubraniach. Poznaję twarze, które od dwóch dni widać we wszystkich telewizyjnych serwisach informacyjnych.

– Miałam się akurat kłaść spać, gdy usłyszałam ten huk... Pomyślałam, że butla z gazem komuś wybuchła, a z nią wyleciał w powietrze chyba cały dom, bo u mnie w oknach szyby aż zarzegotały – wspomina Wiesława Kaźmierczak. Jej mąż natychmiast złapał latarkę i wybiegł z domu.

– Boże, co to jest?! – wspomina dzisiaj swoją pierwszą myśl, gdy stanął przed spiętrzoną bryłą metalu. – Było ciemno i cicho. Cichuteńko. Zapaliłem latarkę i nogi się pode mną ugięły. Tam, w środku, byli ludzie. I jak zobaczyli światło, zaczęli strasznie krzyczeć. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że ten wielki, wygięty w paragraf metalowy robal to wagon...

Chwilę po godz. 21 po pomoc zadzwoniła sołtys Chałupek Anna Kwiecień, której niezłomną postawę i zimną krew podziwiają dzisiaj wszyscy. Okna domu pani sołtys także wychodzą na tory. W tym samym czasie o pomoc alarmowali już pasażerowie z pociągu. W kilka minut później na łąkę pod nasyp kolejowy wjechał pierwszy wóz strażacki. Za nim karetka ze Szczekocin.

– Wyskoczył z niej lekarz, a po chwili usłyszałam, jak mówił do telefonu: „Moim zdaniem, to apokalipsa i masakra!” – wspomina jeden z mieszkańców Chałupek.

Mariusz Molenda, drugi dom od nasypu, wybiegł z domu chwilę po zderzeniu i od razu wziął ze sobą łom. Przez lata pracował, jak większość mieszkańców Chałupek, na kolei, więc podejrzewał, co się stało.

– To był widok, którego nie zapomnę do końca życia. Ci ludzie w wagonach... Przerażeni. Machali do mnie rękami, jakby nawoływali, a ja prosiłem, żeby się odsunęli, bo muszę tym łomem powybijać okna. A szkło w wagonach grube jest... Nie chciałem ich jeszcze bardziej poranić.

Pracował tak do chwili pojawienia się ratowników.

Katarzyna Molenda: – Było zimno i ciemno. A ci biedacy nie wiedzieli, gdzie są. Trzęśli się, jakby mieli gorączkę, przerażone twarze. Tłumaczono nam, że to szok.

– Ten huk postawił na nogi całą okolicę, więc za moment przyjechali ludzie z sąsiednich wsi. I jak się zorientowali w sytuacji, tośmy tu całą akcję zorganizowali – wspomina Zofia Kozik. – Nasza pani sołtys dowodziła. Kogo nakarmić, kogo napoić, kto na nocleg weźmie. U nas miejsca jest dość i zaproszenia szczere były. Ale większość z tych, co stali na własnych nogach, odmawiała. Wie pani, oni chcieli chyba jak najszybciej stąd uciec. Ratownicy kierowali ich do szkoły w Goleniowach, gdzie podstawiali autobusy do Krakowa i Warszawy. Poszło nam całe jedzenie przygotowane już na Dzień Kobiet.

Z ciepłym jedzeniem, o czym dowiadujemy się potem, zjawiły się także okoliczne restauracje. Właściciel wiejskiego sklepiku znosił całe pudła swojego towaru. Domy wyczyszczono z kocy, śpiworów i kurtek.

Sławek i Krystian Molenda – młodzi i zwinni – przeskoczyli na drugą stronę torów. Z ciekawości, jak to chłopaki. Nie wiedzieli, że jest tam gorzej niż od strony wsi. Nie wiadomo, dlaczego tam wyrzucało podczas zderzenia najwięcej ciał i okaleczonych, a żyjących ludzi. Chłopaki na wspomnienie tamtej nocy ciągle nie mogą powstrzymać łez.

– Wołali, żeby ich uratować. Wyciągaliśmy, kogo się dało, ale czasem się nie udawało, bo mieli nogi zaklinowane albo cali byli pod tym żelastwem. A oni ciągle wołali: Uratujcie nas...

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

TAGI| SZCZEKOCINY

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...