Zapomniane męczeństwo

Przewodnik Katolicki 18/2012 Przewodnik Katolicki 18/2012

Ten temat regularnie pojawia się i znika, niestety tylko na łamach prasy katolickiej. Może tegoroczna, przypadająca w sierpniu 35. rocznica śmierci abp. Antoniego Baraniaka stanie się pretekstem do przypomnienia ogromnych zasług tego biskupa. Nie tylko dla Kościoła, ale po prostu dla naszego kraju.

 

Po cichu i bez rozgłosu w czerwcu 2011 r. Instytut Pamięci Narodowej – Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Warszawie umorzyła śledztwo w sprawie znęcania się fizycznego i moralnego nad bp. Antonim Baraniakiem w latach 1953–1955 przez funkcjonariuszy organów bezpieczeństwa publicznego, z uwagi – jak to napisano w uzasadnieniu – na brak danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia tego czynu. Ta zdawkowa wydawałoby sentencja ma jednak ogromne znaczenie nie tylko dla tych, którym mogłaby jeszcze grozić jakaś kara za czyny popełnione w latach 50. w więzieniu przy ulicy Rakowieckiej. Z 31 wymienionych w aktach sprawy ubeków, którzy prześladowali ówczesnego bp. Baraniaka, wciąż jeszcze żyje pięciu i można by ich pociągnąć do odpowiedzialności. Ale nie chodzi o odwet w stylu „oko za oko”, choć opisy wyrafinowanych tortur, jakim poddawano tego jednego z najważniejszych duchownych ówczesnego Kościoła w Polsce, są porażające. To po prostu jeden z najbardziej niesprawiedliwych wyroków, pod którym podpisuje się IPN, choć zapewne w ciągu 8 lat śledztwa prokuratorzy Instytutu zrobili wiele, by wyjaśnić wszystkie okoliczności bezprawnego aresztowania i uwięzienia jednego z najbliższych współpracowników prymasów Hlonda i Wyszyńskiego.

Wyrok ten jest niesprawiedliwy, bo przeczy prawdzie historycznej i rozmywa, jeśli nie zupełnie zamazuje, obraz tragicznych, a jednocześnie bohaterskich losów jednego z najważniejszych hierarchów naszego Episkopatu. Nie wolno tego wyroku zostawić bez komentarza, bo gdy odejdą do wieczności ostatni świadkowie, stanie się on głównym źródłem informacji o tym, iż „nic się biskupowi Baraniakowi nie stało”. A tak nie jest.

Nikt się nie znęcał, nikt nie prześladował

Bp Antoni Baraniak był sekretarzem kard. Augusta Hlonda w latach 1933–1948. Wszechstronnie i starannie wykształcony, na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie ukończył teologię, a w Instytucie św. Apolinarego – prawo kanoniczne, z obu tych przedmiotów miał zresztą doktoraty. Znał pięć języków – w tym, jak mówią ci, którzy go znali, perfekcyjnie włoski, co znacznie ułatwiało mu nawiązywanie i podtrzymywanie kontaktów z duchownymi z Watykanu. Pracowity i bardzo dokładny, idealny kancelista. Nic więc dziwnego, że po śmierci prymasa Hlonda pełnił także funkcję najpierw kierownika, a potem dyrektora sekretariatu prymasa Stefana Wyszyńskiego. Jego niezłomny charakter objawił się jednak w zupełnie innych warunkach, bo w ponurym stalinowskim więzieniu.

Lektura materiałów archiwalnych Urzędu Bezpieczeństwa, znajdujących się dziś w archiwum IPN w Warszawie, nie pozostawia złudzeń – komuniści chcieli uczynić z niego głównego świadka oskarżenia przeciwko kard. Wyszyńskiemu, którego tak jak wcześniej prymasa Węgier Józefa Mindszentego, chciano skazać za zdradę stanu. Bp Baraniak aresztowany był 25 września 1953 r. razem z prymasem Wyszyńskim. Jednak w przeciwieństwie do niego biskupa osadzono w więzieniu o najostrzejszym rygorze na warszawskim Mokotowie, traktując go tak samo jak najgroźniejszych dla władzy ludowej więźniów politycznych.

Wydawać by się mogło, że w prowadzonym przez IPN śledztwie uda się przynajmniej potwierdzić okrutne i wręcz bestialskie traktowanie duchownego przez UB. Niestety, uzasadnienie umorzenia śledztwa przeciwko oprawcom biskupa jest jednoznaczne – nie ma dowodów „dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia przestępstwa”, jak pisze w uzasadnieniu umorzenia prokurator Paweł Karolak z IPN Warszawa. W toku trwającego od 2003 r. postępowania przesłuchano owych pięciu jeszcze żyjących byłych funkcjonariuszy Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, ale nie wnieśli oni nic zasadniczego do śledztwa. „Wymienieni zasłonili się niepamięcią co do szczegółów postępowania prowadzonego przeciwko bp. A. Baraniakowi” – wyjaśnia Piotr Dąbrowski, naczelnik OKŚZpNP w Warszawie.

„Pierwszy raz słyszę nazwisko Baraniak”, „Nie pamiętam, żeby taki Baraniak siedział”, „To nie mój podpis, nie wiem, kto to podpisał”, „Jestem zupełnie zaskoczony, że moje nazwisko jest w tym dokumencie” – to tylko kilka cytatów z zeznań złożonych w śledztwie instytutu przez emerytowanych byłych pracowników UB. Brzmią one wyjątkowo cynicznie, tym bardziej że wśród przesłuchiwanych funkcjonariuszy jest ten, który był jednym z dwóch oficerów śledczych prowadzących całe postępowanie przeciwko biskupowi i który wielokrotnie go przesłuchiwał. Zeznał on w 2009, że „nie wie, jaka była główna myśl prowadzenia śledztwa przeciwko Antoniemu Baraniakowi”, podczas gdy był autorem, lub współautorem, niejednego planu tych przesłuchań i spędzał na nich – jak wynika z dokumentów – ogromną liczbę godzin.

Przesłuchań było w sumie 145. Niekiedy trwały po kilkanaście godzin, wiemy to, bo niektóre ich protokoły zawierają szczegółowe godziny rozpoczęcia i zakończenia przesłuchania. Ich rezultatem jest jednak często tylko kilkunastozdaniowe, mieszczące się na 1–2 kartach podsumowanie. Czym więc były wypełnione te godziny, skoro ich opis zajmuje de facto tak mało miejsca?

 

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...