Tańczę, śpiewam i używam

Więź 7/2012 Więź 7/2012

Przyjemność spełnia rolę zachęty, ma nam pomóc w osiągnięciu jakiegoś ogólnie odczuwanego dobrostanu. Jeśli nie będziemy zwracać uwagi na to, że dziecko sygnalizuje przeżywanie nieprzyjemności czy potrzebę otrzymania przyjemności, zrobimy mu krzywdę. Pozbawianie dziecka przyjemności – deprywacja zmysłowa i emocjonalna − prowadzi do bardzo głębokich patologii charakteru, na pierwotnym poziomie, później najtrudniejszych w terapii.

 

Przychodzi mi tu do głowy taka analogia: dlaczego dzieci nie lubią chodzić z rodzicami na spacery? Bo słyszą nieustannie: Nie idź tu, nie ruszaj tego, nie chodź tam, tu wpadniesz. Pokazujemy dzieciom świat, który jest nieustannym zagrożeniem. To zagrożenie jest w nas samych, często tego nieświadomych dorosłych. Taki lęk związany z pierwotnym i jedynym poznawaniem świata według doznania przyjemne/nieprzyjemne. Często w życiu dorosłym nakładamy na ten lęk siatkę znaczeń moralnych i religijnych, zupełnie o tym nie myśląc. Nie możemy wciąż karmić się przekazem „Nie żyjcie przyjemnościami”, bo doprowadzimy do okaleczenia siebie. Poziom libido, który w nas stale jest, wymaga karmienia, musi być choćby minimalnie zaopatrzony. Inaczej zabraknie nam w pewnym momencie sił życiowych.

Kiedio: Co się dzieje w sytuacji, gdy ktoś przychodzi do Księdza jako pacjent i widać, że zblokował się na poziomie przeżywania przyjemności, ale środki, które podpowiada księdzu praktyka terapeutyczna są sprzeczne z tym, co dopuszcza Kościół katolicki?

Pęcherzewski: Jako terapeuta nie zajmuję się oceną moralną tego, co się dzieje w życiu pacjenta, ani nie proponuję sposobów wyjścia z problemu. Takie są zasady terapii psychoanalitycznej. Mocno akcentuje się w niej neutralność − niczego nie podpowiadamy pacjentowi, tylko wspieramy go w samodzielnym odkrywaniu znaczeń nieświadomych. Oczywiście, moja sytuacja jest szczególna ze względu na to, że jestem księdzem. Ale wiele osób zgłasza się do mnie właśnie z tego powodu. To znaczy, że w procesie psychoterapii boją się uderzenia w sferę religijną, a przychodząc do mnie, mają zabezpieczone, że nie będę podważał ich wiary. Co nie znaczy, że unikniemy tematu religii. W terapii jest to najtrudniejszy, najdelikatniejszy obszar, bo to z nim wiąże się najwięcej sztywnych mechanizmów obronnych. Dlatego ważne jest, żebym na terapię długoterminową nie przyjmował nikogo z parafian. Patrząc na mnie jako na swojego proboszcza, nie będą w stanie otworzyć się w tej sferze. Czasami potrzebne są inne narzędzia niż te, które mamy do dyspozycji w duszpasterstwie, właśnie takie jak np. psychoterapia. Bardziej adekwatny obraz siebie i rzeczywistości pozyskiwany przy jej pomocy pomaga uniknąć niepotrzebnego cierpienia i odzyskać bogatszy świat przeżyć (w tym również  przyjemności) z ich znaczeniami religijnymi bardziej zintegrowanymi wewnętrznie.

Z innej planety

Kiedio: Wróćmy do wspomnianego wcześniej przeakcentowania wartości duchowych przy zapomnieniu o wszystkich pozostałych. Ks. Józef Tischner w książce Myślenie według wartości podkreślał, że jeśli nie są realizowane wartości niższego rzędu, wartości przyjemnościowe, negatywnie odbije się to też na przeżywaniu wartości wyższych.

Pęcherzewski: Oczywiście. Dyskutujemy teraz o ważnych sprawach, kwestii wartości, duchowości, religii… a tu przeciąg! Czy ma mi on nie przeszkadzać? Przeszkadza mi, ja jestem cielesny. Jeśli nie będę tego szanował, to się przeziębię. Rzecz jasna, to uproszczony przykład, ale o to w istocie chodzi.

W chrześcijaństwie mówi się gratia supponit naturam, czyli: łaska buduje na naturze, a także non destruit naturam sed perficit − łaska nie niszczy natury (natura ma być, jak najpełniejsza, jak najlepsza), ale obmywa ją i podnosi. Wobec tego trzeba jak najlepiej poznać naturę, w tym także nasze podstawowe doznania i sferę przeżywania. Jeśli tak ranimy naturę, że zaczynamy od niej uciekać, to istnieje niebezpieczeństwo  przechyłu w kierunku łaski, świata nadprzyrodzonego. To już jest rzecz niepokojąca w rozwoju religijnym. Potrzebna jest harmonia, rozwój całej osobowości. Nie może być tak, że „święty, święty, ale wytrzymać się z nim nie da”.

Kiedio: Nauka chrześcijańska jest szalenie pozytywna, optymistyczna w swym ostatecznym wydźwięku. W tym, co słyszymy w kościele, ciężar położony jest jednak często bardziej na krzyż niż na zmartwychwstanie.

Pęcherzewski: Chciałbym uniknąć uogólnień, bo sam nie słucham wielu kazań. Zdaję sobie jednak sprawę, że tak bywa. Mnie samemu też zdarza się taka postać głoszenia, taki klimat pracy duszpasterskiej, które nie budzą nadziei, nie podnoszą, tylko trzymają na kolanach. To są moje „deficyty”, które czasem nieświadomie projektuję na innych. Czasem jednak świadomie się nimi zajmuję, bo one są też jakoś nasze wspólne i szukam wtedy drogi w ciemności.

W kościele w Dąbkach, w mojej parafii, w centralnym miejscu jest krzyż. Chrystus wiszący na nim jest pogodny i nie ma na głowie korony cierniowej − artysta nie zdążył jej wyrzeźbić przed swoją śmiercią. Niektórych to gorszy, ale innych − porusza. Pokazuje, że chrześcijaństwo to nie jedynie padół łez. Jak jednak zachować pogodę ducha? Doświadczenie grzechu i zła jest obecne w naszym życiu, nie ma tu co zgrywać How do you do?, Very well. To jest coś, z czym się zmagamy. Ale prawda w chrześcijaństwie jest taka, że mamy naturę zranioną grzechem, a nie nim zniszczoną.

W Piśmie Świętym czytamy o przemienieniu Chrystusa na górze Tabor. Dla uczniów było to tak cudowne, a więc też przyjemne przeżycie, tak im było dobrze, że powiedzieli: my tu zostaniemy. To doświadczenie boskości Chrystusa − jak interpretujemy − zostało im dane, aby nie ulegli zgorszeniu krzyżem, czyli doświadczeniu zła. Chodzi o to, abyśmy pomagali sobie nawzajem w nazbieraniu doświadczeń, które zaprocentują, dodadzą nam sił, kiedy spotkamy się ze złem, z ciemnością. Po to jest Kościół. Nie myśląc o tym, w praktyce duszpasterskiej możemy sprawić, że ludzie nie odzyskują nadziei, a wręcz przeciwnie − tracą siły.

Kiedio: Kiedy chrześcijanie mówią o przyjemności, zazwyczaj pojawia się też temat ascezy. Czemu jest to tak ważne pojęcie?

Pęcherzewski: W pierwszych wiekach chrześcijaństwa wybranie Jezusa związane było z prześladowaniami i zagrożeniem życia. Chrześcijanie odpowiadali: „my nie boimy się śmierci” i decydowali się na męczeństwo. To był chrześcijański sposób na doskonałość. Kiedy nie trzeba już było ginąć, bo skończyły się prześladowania, zaczęto mówić o białym męczeństwie, porzuceniu pewnego sposobu życia. Pojawiali się ludzie, którzy twierdzili, że w tym świecie oddalamy się od Jezusa, więc aby stać się doskonałym człowiekiem, trzeba się ze świata usunąć, porzucić swoje relacje i przywiązania do świata – contemptus mundi. Wyjście na pustynię miało być czasem zmierzenia się ze sobą, poznawania siebie, odkrywania, kim jest człowiek, pytania o fundamentalne doświadczenia związane z przeżywaniem świata. Sięgnięcie do tekstów Ojców Pustyni to niezwykłe przeżycie. Wokół tych mistrzów gromadzili się inni ludzie, którzy pytali: jak żyć? Św. Benedykt z Nursji zaproponował sposób życia dla całego Kościoła, regułę złotego środka.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...