Sklepany przez Kościół, kocham Kościół

Tygodnik Powszechny 48/2012 Tygodnik Powszechny 48/2012

„Czy ksiądz z tego wyjdzie” – pytają. „Nie wiem, raczej nie” – odpowiadam. Ale mówię też: „Jestem otwarty na cud”. Popiełuszce też mówię: „Jak mnie w to wpakowałeś, to mnie teraz z tego wyciągnij”. Z ks. Janem Kaczkowskim rozmawia Przemysław Wilczyński

 

Kolejny to Sebastian. Kolęda. Idę po jakichś kompletnych budach w Pucku. W jednym z mieszkań siedział na kanapie młody chłopak, którego kojarzyłem z jakiejś spowiedzi. „Słuchaj, masz tu wizytówkę, przyjdź, pogadamy” – mówię. Olał mnie. Wróciłem do niego, byłem zmęczony, ale miałem imperatyw moralny, że może zadziała? Powiedziałem: „Chodź, Sebastian, jedziemy do McDonalda”.

Jedziemy. Ja gadam, on milczy. W tym McDonaldzie zaczął się odzywać. Mały brat, matka chora i niezaradna – w drodze powrotnej opowiedział mi swoje smutne życie. Że jedyną osobą, którą kochał, była babcia, która zmarła. Bieda, wyrzucili go ze szkoły. Udałem, że się pomyliłem i zamiast skręcić do Pucka, pojechałem do Władysławowa, żeby mi dokończył.

Potem widziałem, jak powoli się wyciąga. Poszedł do liceum zaocznego, zaczął czytać, chodzić do spowiedzi. Zrobił maturę i oświadczył, że idzie do seminarium. Napisał wzruszający list z życiorysem. „Ale może ty tego wszystkiego rektorowi nie mów” – powiedziałem. A on na to: „Co, nowa droga życia i mam zaczynać od kłamstwa?”. Dwie godziny z tym rektorem chodził po ogrodzie. Rektor potem do mnie: „Ależ księże Janie, on palił trawę, mówił też, że podwoził kumpli do burdelu...”. „On powiedział, a połowa księży by nie powiedziała” – odparłem. Przyjęli go, został księdzem, świetnie pracuje.

Do „skrzypnięcia” wystarczy czas? Zainteresowanie?

„Jesteś dla mnie ważny, ale będę od ciebie wymagał” – to jest klucz.

Nie każdy będzie w tym przekonujący.

Czasem trzeba zagrać. Na przykład w trakcie lekcji. Tak było np. z innym moim podopiecznym i jego klasą, która mi się sypała. Wziąłem kosz na śmieci, wyrzuciłem zawartość, walnąłem tym przed nim. „No, włóż mi na głowę – powiedziałem, bo to już było po tym głośnym przypadku w Toruniu. – Ale będą jaja, ślepy ksiądz ze śmietnikiem na głowie”. Nie włożyli, ale rzecz jasna musiałem być te trzy sekundy przed nim, na wypadek gdyby mi jednak włożył. Nie mógłbym przecież stać w sutannie i z koszem na głowie.

Trzeba czasami udać, że się wychodzi z klasy. Dochodzisz do klamki, naciskasz ją. „Aaa, chcielibyście, żebym wyszedł, tak by było łatwiej, ale ja właśnie nie wyjdę, ja tę lekcję poprowadzę, choćbyście się zesrali! A poprowadzę ją dlatego, że was szanuję, mimo że wszyscy was nazywają ogrami z zawodówki”. Albo z innej strony: „Czemu jesteś smutny? Chodź, pojedziemy na colę, pogadamy”.

Zawsze działa?

Pewnie, że nie zawsze. Najwyżej pół na pół. Mam spektakularne porażki, ludzi, którzy mnie oszukali, wyłudzili pieniądze. Trzeba też uważać, żeby nie wejść w patologiczną relację. Najszczęśliwszy byłem, gdy mi jeden z podopiecznych napisał, że dla niego nasze rozmowy były bardzo ważne, i że jestem jego „drugim tatą”. Najbardziej się oczywiście ucieszyłem z tego „drugiego”. Nie mam prawa udawać kogoś, kim być dla nich nie mogę.

Mówił Ksiądz o swoim doświadczeniu wykluczenia. Jak Kościół i chrześcijanie radzą sobie z tym problemem?

Zupełnie sobie nie radzimy. Więcej: Kościół dokłada wykluczenia.

Moje spostrzeżenie socjologiczne jest takie: ludzie Kościoła pochodzą raczej z prostych, niezamożnych rodzin, często o wiejskiej genealogii, a w mentalności wiejskiej ktoś niepełnosprawny fizycznie był zawsze podejrzany o niepełnosprawność intelektualną.

Wyklucza zresztą nie tylko Kościół wiejski, proboszczowski. Ten intelektualny też wyklucza – nieintelektualnych. Z moim przyjacielem księdzem czasem lubimy prowokacje, swego rodzaju performanse. W ramach jednego z nich chcieliśmy dołączyć do koncelebry w kościele dominikańskim w dużym mieście. Nie ukrywaliśmy, że jesteśmy księżmi z prowincji. Zaproponowaliśmy, że pomożemy w spowiedzi, ale nawet nie było o tym mowy. Innym razem miałem wygłosić swoje „żebracze”, hospicyjne kazanie w jednym z nadmorskich miast. Mszę odprawia dominikanin, który już podczas Ewangelii z powodu tego mojego kazania najwyraźniej cierpi. Kiedy okazuje się, że idzie dobrze i jestem przygotowany, widać, że jest zdziwiony.

Jednak w moim odczuciu najbardziej dyskryminowaną i biedną grupą wewnątrz Kościoła są starsze siostry zakonne, zwłaszcza ze zgromadzeń o dawnym typie formacji, gdzie niemal do dzisiaj funkcjonuje podział na siostry „robotnice” oraz „intelektualistki”. To znaczy formalnie odszedł ten podział w przeszłość, ale pozostał w mentalności. Wymuszanie posłuszeństwa, wątpliwa dbałość o intymność innych – doświadczałem tego, bo odwiedzałem chore siostry. Spotykałem biedne kobiety, którym wmówiono, że dla życia zakonnego muszą zrezygnować z kobiecości, choć przecież Kościół naucza inaczej.

Z drugiej strony w Kościele jest mnóstwo inicjatyw charytatywnych na rzecz wykluczonych.

Werbalnie wszyscy jesteśmy przeciw wykluczeniu. Mówimy o równości, ale niewielu jest takich księży, którzy powiedzą mocno i wprost: „tak samo będę śpiewał na pogrzebie lewicowca i prawicowca”. Rzadko mówimy – i pokazujemy – że Chrystus nigdy nie dzieli, nigdy nie odrzuca. Nigdy! „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili”... Tam nigdzie nie ma „chyba że” z gwiazdką i podpisem. Nie ma: „chyba że jesteś zupełnie inny, chyba że jesteś dziwny, niepełnosprawny, innego wyznania, chyba że jesteś gejem”. Jesteś odkupiony, nawet jeżeli tego nie chcesz.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...