Dwie Wigilie Stuligrosza

Przewodnik Katolicki 51-52/2012 Przewodnik Katolicki 51-52/2012

Kiedy cały dom pachniał już na dobre choinką, Profesor wyciągał piękną obrotową szopkę, którą przywiózł niegdyś z koncertów w Niemczech, zapalał świeczki i to był sygnał, że u Stuligroszów naprawdę zaczęły się święta.

 

A kolędy? O dziwo śpiewano ich w rodzinie raczej niewiele. – Tato po prostu puszczał płytę i słuchaliśmy chóru Stuligrosza – śmieje się pani Anna. – I tylko czasami ojciec mówił: „ojej, tutaj nieczysto, tutaj niedobrze”. Ale to był jedynie taki „przejściowy moment” w drodze na Pasterkę. To ona była od początku najważniejsza, to ona stanowiła absolutny bożonarodzeniowy szczyt i w ogóle jeden z najważniejszych momentów całego roku w rodzinie Stuligroszów.

Bracia na chórze

Uczestnictwo w Pasterce w poznańskim kościele ojców dominikanów należało do wieloletniej uświęconej tradycji „Słowików”. –  Zaraz po Wigilii w naszych domach, biegliśmy do kościoła dominikanów i tam śpiewaliśmy całym chórem. To była taka nasza druga, „słowicza” Wigilia – opowiada Maciej Wieloch. Stawiali się na nią nie tylko wszyscy śpiewacy, którzy tego dnia byli akurat w Poznaniu, ale także wielu dawnych chórzystów. Czasami chór był tak „załadowany”, że nie można było tam dosłownie wcisnąć szpilki.

Jakieś wspólne prezenty? Maciej Wieloch mówi, że wśród samych chórzystów nie było takiego zwyczaju, natomiast niespodzianki robili im ojcowie dominikanie.
– Po Pasterce bracia przychodzili na chór i wręczali nam różne rarytasy niedostępne w PRL-owskich sklepach: chłopcy dostawali czekoladę, a panowie po paczce papierosów „Carmen”, które wówczas uchodziły za synonim luksusu – dodaje.

A potem rozpoczynało się kolędowanie na całego: koncerty w poznańskich kościołach, w pałacu arcybiskupim i w seminarium, tradycyjny występ przed Nowym Rokiem w Auli Uniwersyteckiej, a potem cykl występów w całej Polsce w ramach „Słowiczego kolędowania”. Czy to się jednak nie mogło w końcu znudzić? Anna Biedak zdecydowanie zaprzecza. – Ojciec zawsze powtarzał, że kolędy są fantastyczne do rozśpiewania chłopców. Dla bardzo wielu maluchów, którzy stawiali dopiero pierwsze kroki w chórze, był to ich debiutancki występ. Wychodzili zawsze tacy bardzo sprężeni, pękający z dumy, z podniesionymi głowami – wspomina córka Profesora.

I jeszcze jeden ważny moment, którego nie może zabraknąć w wigilijnej opowieści o Stefanie Stuligroszu i jego „Słowikach”. Otóż od wielu lat, bezpośrednio po świętach odbywa się spotkanie opłatkowe wszystkich dawnych i obecnych chórzystów oraz ich rodzin. – Ja wiem, że powiedzenie o chórze jako o jednej wielkiej rodzinie jest niesamowicie banalne, ale coś w tym rzeczywiście jest. My, chórzyści od Stuligrosza, naprawdę bardzo się lubimy i szanujemy, nawet jeżeli dochodzi niekiedy między nami do różnicy zdań. Owa rodzinna atmosfera to może najmocniejsze piętno, jakie Druh Stuligrosz odcisnął na swoim chórze –  uważa Maciej Wieloch. I tak będzie także podczas tegorocznych świąt, pierwszych świat bez Profesora.       

 -------------------------

„Słowicze kolędowanie” – te dwa słowa stały się synonimem najwyższej muzycznej marki i wręcz uosobieniem kolędowej klasyki. Nie bez powodu – dawni wychowankowie i chórzyści „Poznańskich Słowików” wspominają, że profesor Stefan Stuligrosz darzył kolędy szczególną muzyczną miłością. Osobiście opracował kilkadziesiąt pieśni bożonarodzeniowych na chór i organy – zarówno tych najbardziej znanych i rozpoznawalnych, jak również wiele zupełnie zapomnianych. Łączy je jedno: zawsze są one dopracowane w najdrobniejszych detalach i znakomicie wyśpiewane – z wielką pasją oraz dbałością o ich najważniejszy, religijny wymiar. – My sobie właściwie nie wyobrażamy, że można śpiewać pieśni bożonarodzeniowe w inny sposób, niż nas nauczył profesor Stuligrosz. Jego sposób rozumienia i śpiewania kolęd jest w nas głęboko zakorzeniony, jako coś absolutnie naturalnego i w zasadzie jedynie możliwego – zauważa Maciej Wieloch, następca profesora Stuligrosza na stanowisku dyrektora artystycznego „Poznańskich Słowików”. 

Dołączona do bieżącego numeru „Przewodnika Katolickiego” płyta Bóg się rodzi, moc truchleje – najpiękniejsze kolędy w wykonaniu „Poznańskich Słowików” i prof. Stefana Stuligrosza zawiera utwory pochodzące z archiwum Polskiego Radia, nagrane w latach 1954–1970.

Szczególną perełką wśród nich jest pierwsza kompozycja Hej bracia czyli  śpicie – unikatowe nagranie z 1954 r., niezwykłe przynajmniej z dwóch powodów: po pierwsze jest to jedno z niewielu utrwalonych nagrań, na których Profesor śpiewa osobiście – tym cenniejsze, że dotyczy  wczesnego, powojennego okresu działalności chóru. I powód drugi – wśród solistów, obok Stuligrosza i Wandy Felak-Zielińskiej, usłyszymy także głos Franciszka Skibińskiego, człowieka legendy „Poznańskich Słowików”. Na temat Skibińskiego krążyły przez wiele lat wśród chórzystów Stuligrosza fantastyczne opowieści, opiewające  jego nadzwyczajne zdolności interpretacyjne i perfekcyjną umiejętność czytania nut.

Z kolei w utworze Gdy śliczna panna jako solista wystąpił Andrzej Detloff, kiedyś chórzysta „Poznańskich Słowików”, dziś ceniony chirurg pracujący w szpitalu w Puszczykowie. – Tata zmarł właśnie w szpitalu w Puszczykowie. Andrzej Detloff był jednym z pierwszych lekarzy, który stanął przy łóżku taty tuż po jego śmierci. To wszystko miesza się więc ze sobą w jakiś taki niezwykły i bardzo symboliczny sposób – podkreśla Anna Biedak, córka profesora Stuligrosza. 

Nieprzypadkowy jest również wybór tytułowego utworu płyty: Bóg się rodzi, moc truchleje. Ta jedna z najpiękniejszych polskich kolęd (po raz pierwszy wykonana publicznie w roku 1792), ze słowami Franciszka Karpińskiego i melodią w rytmie poloneza, przypisywaną Karolowi Kurpińskiemu, nazywana jest często  „królową kolęd”. Ale jest to także utwór szczególny dla „Poznańskich Słowików”. Od wielu lat niepisaną tradycją jest bowiem, że słynne „Słowicze kolędowania” kończą się zawsze pieśnią Bóg się rodzi – wyśpiewywaną przez chór Stuligrosza razem z publicznością. – Profesor podkreślał często, że to jest taki polski „hymn” kolędowy. I dlatego, tak jak słynne wiedeńskie koncerty noworoczne muszą kończyć się Marszem Radetzky’ego i Nad pięknym modrym Dunajem, tak my śpiewamy wspólnie z całą salą „Podnieś rękę Boże dziecię, błogosław ojczyznę miłą” – tłumaczy Maciej Wieloch.  Niech więc będzie to także nasza redakcyjna zachęta do wspólnego, radosnego kolędowania w gronie najbliższych.

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...