Głęboka i prawdziwa wspólnota

Niedziela 1/2013 Niedziela 1/2013

O zmieniającej się jakościowo Unii Europejskiej, zacieśnianiu integracji, polskich aspiracjach i potrzebie rozwagi z dr. Piotrem Naimskim rozmawia Wiesława Lewandowska

 

WIESŁAWA LEWANDOWSKA: – Nagroda Nobla dla Unii Europejskiej to, Pana zdaniem, wyraz uznania dla jej doskonałości czy raczej otuchy i podtrzymania na duchu pękającej europejskiej wspólnoty?

DR PIOTR NAIMSKI: – To jest raczej wyraz upadku prestiżu tej nagrody! Ktoś wolał zapomnieć m.in. o nieudolnej, nieskutecznej reakcji Unii Europejskiej na wieloletnią wojnę na Bałkanach w latach 90. XX wieku. Uniknięcie masowego konfliktu w Europie po II wojnie światowej to raczej zasługa NATO niż Unii Europejskiej, jeśli już chcemy wskazywać zasłużoną organizację międzynarodową. Unii Europejskiej nie da się podtrzymywać poklepywaniem po plecach w Oslo.

– Unia Europejska od pewnego czasu bardzo się zmienia; jest to już inny twór organizacyjny, niż wynikało to z pierwotnych ustaleń traktatowych, jest inna nawet niż ta, do której Polska wstępowała ponad 8 lat temu. Czy w związku z tym nadal w mocy pozostają wszystkie pierwotne zobowiązania?

– Rzeczywiście, obecna UE nie jest już tą organizacją, do której Polska aspirowała w latach 90. XX wieku i do której weszła w 2004 r.

W podpisanym wtedy traktacie akcesyjnym zobowiązaliśmy się do przyjęcia wspólnej waluty. To zobowiązanie dotyczy wszystkich wstępujących do UE z wyjątkiem Anglii i Danii. Niektórzy z nowo wstępujących postarali się jak najszybciej przyjąć euro (Estonia,

Słowacja). Szwecja, bogaty kraj ze stabilną gospodarką, wciąż pozostaje przy swojej koronie. Mimo że ma takie samo jak Polska zobowiązanie traktatowe, to unika formułowania jakichkolwiek prognoz w kwestii przystąpienia do wspólnej waluty.

– Jak to uzasadnia?

– Uważa, że pozbycie się własnej waluty jest rezygnacją z istotnego elementu służącego egzekwowaniu własnej polityki gospodarczej przez rząd. Przecież jedną z cech suwerennego władcy zawsze było bicie monety. Jeżeli rząd państwa narodowego, niepodległego, rezygnuje z możliwości uprawiania polityki monetarnej, to rezygnuje z istotnej części suwerenności i ogranicza możliwość odpowiedzi na przychodzące z zewnątrz kryzysy finansowe i gospodarcze. Nie przypadkiem kraje mające swoją walutę oparły się obecnemu ogólnoeuropejskiemu kryzysowi. Nie ma powodu, aby się jej wyzbywać.

– Ale zobowiązanie z traktatu akcesyjnego pozostaje jednak zobowiązaniem.

– To prawda. Tyle że w ciągu 8 lat tzw. Euroland obudował już to użycie wspólnego pieniądza całym szeregiem nowych przepisów, rozporządzeń, które integrując gospodarki tych krajów, coraz bardziej ograniczają możliwości samodzielnego działania ich rządów. Nie od dziś mówi się o konieczności unii bankowej i fiskalnej – o harmonizacji i koordynacji polityki podatkowej, koordynacji polityki budżetowej w krajach członkowskich. A to znaczy, że coraz więcej decyzji finansowych i gospodarczych będzie najpierw pod coraz ściślejszą kontrolą instytucji UE, a następnie te decyzje będą przenoszone do instytucji europejskich. Ta tendencja od dłuższego czasu nasila się i niesie ze sobą nadprodukcję tzw. wtórnego prawa europejskiego, często przy rozszerzającej interpretacji zapisów traktatowych. Kolejne dyrektywy, rozporządzenia i zarządzenia zmieniają Unię w sposób jakościowy.

– Do tego stopnia, że można się poważnie zastanawiać nad nierespektowaniem wstępnych zobowiązań?

– Można postawić taką tezę, że warunki funkcjonowania UE na tyle się zmieniły, iż zobowiązania podejmowane niegdyś przez kraje wstępujące są już bezzasadne. Dlatego, że czym innym jest decyzja sprzed kilku lat o przyjęciu wspólnej waluty, a czym innym dzisiejsza decyzja o wejściu do strefy euro.

– Dlaczego?

– Dlatego, że teraz będzie się to wiązało ze ścisłym nadzorem bankowym, z uwspólnieniem polityki fiskalnej, a w perspektywie – także z nałożeniem ścisłej kontroli budżetowej. Zasadne jest więc, aby decyzja o wejściu do tak zmienionej strefy euro była dziś w Polsce przedmiotem poważnej debaty.

– Przewodniczący Komisji Europejskiej José Manuel Durao Barroso, ogłaszając pod koniec 2012 r. swój radykalny „Projekt głębokiej i prawdziwej unii gospodarczej i walutowej”, powiedział, że Polska nie ma się czego bać, bo przecież pracuje nad spełnieniem warunków, by wejść do strefy euro. To zabrzmiało jak szantaż...

– Polska nie ma się czego bać, jeśli podejmie dobre decyzje.

– Czyli nie zdecyduje się na wejście do strefy euro?

– Trzeba teraz tę sprawę na nowo rozważyć. Ten dokument KE jest harmonogramem dojś-

cia – w perspektywie najpierw 18 miesięcy, potem 5 lat i ostatecznie dłuższej – do pełnej unii fiskalnej i bankowej, stworzenia wspólnego budżetu i docelowo – unii politycznej. To jest głębokie przekształcenie, realizacja planu federalizacji Europy.

– Pełzająca dotąd federalizacja przekształca się w skokową? Skąd to przyspieszenie?

– To, co nie było dotąd przedstawione w postaci jednego planu, spójnego dokumentu, i tak było realizowane poprzez wycinkowe, punktowe działania KE i innych instytucji unijnych. Legislacje unijne, przyjmowane przede wszystkim w kontekście konieczności reakcji na kryzys finansowy w Europie, w koncepcji Barroso są logicznymi krokami, cegiełkami, które składają się na bardzo spójny program prowadzący do finalnej integracji.

– Przewodniczący KE tłumaczy, że przedstawiony przez niego plan działań jest tylko mocniejszą, ostateczną reakcją na kryzys.

– Tak, ale jednak nie tylko. Ci, którzy chcą przyspieszyć proces integracji w Europie, zrealizować ten wymarzony przez siebie model wspólnoty, chcą teraz tę trudną sytuację wykorzystać jako nacisk. Proponują dalsze kroki integracyjne jako jedyną możliwą receptę na kryzys. Pod szantażem pogłębiającego się kryzysu stawiają alternatywę: albo zgodzicie się na proponowane kroki, albo będzie katastrofa finansowa, gospodarcza.

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...