Sztuka pytań czy odpowiedzi?

Więź 2/2013 Więź 2/2013

Duża część literatury zaangażowanej powstaje jako klony reportażu. Większość narracji o Polsce po 1989 r. to jest niezręcznie przetrawiona lektura tekstów z „Dużego Formatu”. Zresztą to samo możemy zaobserwować w kinie

 

Dehnel: Mam wrażenie, że duża część literatury zaangażowanej powstaje jako klony reportażu. Większość narracji o Polsce po 1989 r. to jest niezręcznie przetrawiona lektura tekstów z „Dużego Formatu”. Zresztą to samo możemy zaobserwować w kinie: przez lata mieliśmy kolejne historie o matce na Śląsku — obowiązkowo, bo tylko na Śląsku są samotne matki z trójką dzieci — która straciła pracę w kopalni, gdzie pracowała na przodku, a do tego ksiądz wykorzystuje seksualnie jej dziecko. Przecież to są liczmany, żadne wejście pod podszewkę rzeczywistości.

A jednak zapotrzebowanie na literaturę zaangażowaną jest deklarowane bardzo głośno, zarówno po stronie lewicowej, jak i prawicowej, przez krytyków i czytelników, którzy chcą, żeby napisać, „jak to jest naprawdę”. Tylko że ta prawda jest już z góry ustalona i to właśnie jej domaga się człowiek stawiający żądanie. To nie jest tak, że on prosi, żeby pisarz użył swoich własnych zwojów mózgowych, aparatu patrząco-myślącego i postawił diagnozę. Nie, on mówi: „Napisz we własnych słowach to, co ja uważam”. Związek tej diagnozy z rzeczywistością może być nikły, ale za to musi być ona bliska zamawiającemu. Chodzi o potwierdzenie, o zaśpiewanie piosenki, którą dobrze znamy. Ja tego absolutnie nie kupuję. Nie interesuje mnie spełnianie cudzych fantazji literackich.

Chutnik: Boję się zjawiska, które pokazał przykład ostatniej książki Masłowskiej, a jeszcze bardziej tego, co się działo dookoła niej i co kulturotwórczo było bardzo interesujące. To już nie chodzi o szufladkowanie autora, ale o nieodwracalne klasyfikowanie do pewnej kategorii. I nawet jeśli autorka czy autor przy następnej powieści chcą pisać o czymś innym, nie mają takiej możliwości, bo i tak każdy znajdzie dla siebie odpowiednie wątki, choćby ich tam nie było albo były gdzieś całkiem na uboczu. Bardzo chcemy kontrowersyjnych, jasno zdefiniowanych autorów, ponieważ ich można obsadzić w pewnej roli i zaprosić do programu lub gazety, żeby dzielili się refleksjami. I to jeszcze musi być kolorowe — ja sama nie mogę po prostu napisać felietonu, teraz muszę jeszcze iść na sesję fotograficzną, choć w mojej umowie nie było słowa o konieczności wciągania brzucha przez dwie godziny.

WIĘŹ: A może pisarz powinien dzielić się refleksjami? Czy to nie jest zawód odpowiedzialności publicznej?

Dehnel: Ale to nie znaczy, że musi mówić cały czas. Sama książka jest wypowiedzią. Nawet jeżeli pisarz wbrew działowi sprzedaży swojego wydawnictwa nie wypowie się do żadnej kamery, nie będzie miał żadnej sesji fotograficznej, nie pójdzie do żadnego programu, gdzie on mógłby opowiadać o książce, obok pan siekałby marchew, to nie ma żadnego znaczenia, bo to książka jest głosem. I nie szkodzi, że nie ma zacięcia publicystycznego — i tak często jest interpretowana w bardzo wyrazisty sposób, bo zawsze znajdą się wrogowie i zwolennicy. Sylwia Chutnik mówiła o płynności dzisiejszych podziałów, ja mam jednak wrażenie, że niektóre z nich są niezwykle czytelne. Kościół Tuska i kościół Kaczyńskiego to są kulty, które nie biorą jeńców. Są ludzie, którzy we wszystkim wyśledzą polską politykę! Niezależnie od tego, jaka to jest książka, zbiór felietonów czy proza, to jakiś Pipsztycki z Iksińskim siądą, rozłożą to na czynniki pierwsze i pokażą, czy to jest lewicowe, czy prawicowe.

WIĘŹ: Mówi Pan o zachowaniach odbiorców?

Dehnel: Tak, choć dziś krytyka i odbiorcy coraz bardziej się schodzą w jedną całość. To, co się nieśmiało zaczynało jako blogi literackie, przenika do mainstreamu. Duża część krytyków literackich wyrosła z blogów; trudno teraz ich dzielić na odbiorców fachowych i niefachowych. Obok siebie pojawiają się profesjonalne, świetne teksty i bardzo niefachowe publikacje nowych krytyków, którzy już od lat 90. tworzą raczej komercyjne informacje o tym, czy książkę warto kupić, czy nie, niż prawdziwe recenzje. To samo widać w krytyce filmowej. Kiedyś recenzja była tekstem, który się czytało po lekturze książki lub obejrzeniu filmu, tekstem, o którym się dyskutowało. Teraz recenzje to w 80% pobieżne streszczenie tekstu plus krótka ocena, czy książka jest dobra, czy zła, a jeszcze częściej, czy dobrze się czytało, czy trudno.

Chutnik: No i jeszcze informacja, na ile gwiazdek zasłużyła.

Dehnel: Obowiązkowo. Postawienie problemu interpretacyjnego, ustosunkowanie się do niego, omówienie kompozycji, sposobu prowadzenia wątków — to są niszowe zwyczaje, tego typu recenzje bardzo rzadko się przebijają do mainstreamu. Coraz większa jest waga recenzji popularnej.

WIĘŹ: Znamy tradycję „śmierci autora”, która zakłada, że dzieło żyje własnym życiem, a odbiorca ma prawo dostrzec w nim wszystko, jeśli potrafi to tylko uzasadnić, ale czy Państwo, pisząc, oczekują jakichś zmian społecznych?

Chutnik: Zdecydowanie nie jest tak, że na etapie pisania płonę chęcią powiedzenia: „Powinno być tak i tak, resztę sobie doczytajcie”. Czytelnicy szukają dziś przede wszystkim autentyzmu, chcą wiedzieć, na ile książka odzwierciedla doświadczenia autorki czy autora — stąd zresztą taki sukces literatury biograficznej i autobiograficznej. Zetknęłam się z tym w zeszłym roku, gdy napisałam książkę na podstawie warsztatów literackich, które prowadziłam w męskim więzieniu na Rakowieckiej. Teksty były pisane w większości w pierwszej osobie, np. próbowałam się wczuć w rolę kobiety, która siedzi w 6-osobowej celi. I pamiętam reakcję jednej z koleżanek, która zapytała mnie: — To ty siedziałaś w więzieniu?! — Nie, raz w tygodniu przychodziłam z książkami. — Aaa… — jej rozczarowanie było widoczne gołym okiem. Podobnie było z moją ostatnią książką: „To ty się naprawdę biłaś?!”. Gdybym powiedziała „tak”, to już by było 5 punktów do przodu. Tęsknimy za literaturą, która przedstawia rzeczywistość 1:1, chcemy realnego doświadczenia. Stąd zarzuty, jakie w latach 90. stawiano Tokarczuk i Stasiukowi, że odlecieli w realizm magiczny…

WIĘŹ: …a tu bieda, problemy społeczne, którymi trzeba się zająć, i mało kto może sobie pozwolić na luksus czytania takich historii.

Dehnel: Problemy społeczne są w każdym społeczeństwie. W pewnym momencie uzmysławiamy sobie, że w jakiejś konkretnej dziedzinie mogłoby być lepiej. I wtedy można na różne sposoby angażować się w poprawę sytuacji, to jest droga od kogoś, kto narzeka „Ojej, jaka nędza”, do kogoś, kto prowadzi fundację, działa, pracuje. W tym ogólnospołecznym ruchu dążącym do zmian na lepsze dziennikarz czy pisarz też ma swoje miejsce: może pisać reportaże czy powieści, a może nosić zupę bezdomnym. Nie musi jednak zamykać się w getcie tematyki społecznej.

Chutnik: Wierzę, że angażowanie się w czynienie świata lepszym jest obowiązkiem każdego człowieka. Dlatego nie podoba mi się, gdy pisarz publicznie mówi, że to go w ogóle nie interesuje, bo uprawia zawód twórczy, więc zajmuje się głównie samym sobą. Ja też sama sobie wydaję się fascynująca, ale co to ma wspólnego jedno z drugim? Jeżeli autor lub autorka wypowiada się publicznie w ten sposób, pokazuje, że twórcom więcej wolno niż zwykłym ludziom, a ponadto daje czytelny sygnał, że najlepiej zajmować się wyłącznie sobą. Takie zachowanie to społeczna kompromitacja.

Rozmawiali Sebastian Duda i Ewa Karabin

Sylwia Chutnik — pisarka, działaczka społeczna, prezeska Fundacji MaMa, przewodniczka miejska po Warszawie. Za swój debiut pt. Kieszonkowy atlas kobiet otrzymała w 2008 r. Paszport Polityki. Ostatnio wydała powieść Cwaniary (2012).

Jacek Dehnel — poeta, pisarz, tłumacz, malarz. Laureat Nagrody Kościelskich z 2005 r., debiutował rok wcześniej tomem wierszy Żywoty równoległe. W 2006 r. opublikował powieść Lala, za którą otrzymał Paszport Polityki. Ostatnio wydał zbiór esejów Młodszy księgowy. O książkach, czytaniu i pisaniu (2013).

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...