Zatrute ciastko

Niedziela 23/2013 Niedziela 23/2013

Anna jest niewysoka, skromnie ubrana, ma dyskretny makijaż oraz cichy sposób mówienia, co bywa irytujące, bo człowiek musi się nachylić, żeby coś usłyszeć. Pierwszą rzeczą, którą zauważam po podaniu ręki, jest blizna na nadgarstku. Mam wrażenie, że specjalnie podwija rękaw koszuli. Widzi moje spojrzenie, ale nie komentuje

 

Wtedy chyba po raz pierwszy doszło do mnie, że coś nie tak dzieje się ze mną. Z tym, że moi przyjaciele, moja nowa rodzina, bardzo szybko odciągnęli mnie od tej myśli. W domu byłam gościem. Gdy kończyłam 18 lat, rodzina zrobiła mi niespodziankę – zjawili się wszyscy, nawet dalecy kuzyni. Gdy wręczali mi prezenty, winszowali i przytulali, w moim pokoju stał spakowany już plecak. Wyszłam, jak stałam – w odświętnej kiecce, wykorzystując moment nieuwagi. Czasem myślę: jak mogłaś być tak okrutna. Co oni czuli z tym wielkim tortem, którego nie ma kto pokroić. Zrobiłam tak, jak mi kazano – nie wzięłam żadnych dokumentów ani telefonu komórkowego. „Zostaw przeszłość za sobą mówił mój ukochany. – Teraz narodzisz się na nowo – dla nas”. W praktyce oznaczało to, że przepadłam bez śladu. Na ponad trzy lata.

W tym czasie moi rodzice, oprócz zawiadomienia policji, wynajęli prywatnego detektywa i na własną rękę szukali jakiegokolwiek śladu. Trafili pod opiekę psychiatry po tym, jak w moim komputerze znaleźli linki na fora ludzi planujących samobójstwo. Podobno najtrudniej znosił tę sytuację mój brat – to on zorganizował w Internecie poszukującą mnie grupę ludzi.

Bóg tak chciał

Dzisiaj postrzegam to inaczej, że było mi to potrzebne, że Bóg – ten prawdziwy – tak tym pokierował. Lokal mojej „nowej rodziny” znajdował się kilka ulic od domu rodzinnego. Nie wiem, jak mogliśmy się nie spotkać. Co prawda rzadko wychodziłam, raczej wożono mnie, zwłaszcza, gdy okazało się, że jestem w ciąży. Byłam tak wyprana z rozumu, że bez szemrania przyjęłam, że rodzić będę w domu, bez pomocy z zewnątrz, żeby dziecka nie splamił zły świat. Zresztą – tłumaczyła mi żona nauczyciela – kobiety rodziły od wieków same. Poroniłam szybko, jak sądzę na skutek podźwigania się, bo trzeba było zarabiać na wspólnotę, prawda? Od ukochanego usłyszałam: „Musiałaś zgrzeszyć, zrobić coś naprawdę strasznego, bo poronienie jest karą”. I poprosił, żebyśmy więcej nie wracali do tego tematu.

Leczyli ból mojej duszy pracą. Sporo jeździłam po kraju – miałam ponoć dar nawiązywania znajomości. Taka dobra, szczera twarz bardziej przekona do naszych prawd – w ten sposób mnie komplementowano. Nasz starszy brat, zwany nauczycielem, osobnik niewątpliwie inteligentny i niebywale sprytny, potrafił znaleźć drogę do samego centrum duszy. Mówił tak, że czuło się niemal fizycznie, jakby zrywał z człowieka kolejne warstwy hipokryzji, zakłamania, grzechu. Jeden z grupy powiedział kiedyś, że jak się usłyszy prawdę o sobie, to albo się za nią pójdzie, albo czeka nas unicestwienie. Duchowa śmierć. Więc po co czekać na śmierć, skoro i tak jest się martwym? Nie mamy więc wyboru – my – wybrańcy. My – dostrzeżeni. Na drodze do samodoskonalenia się nie ma ograniczeń szybkości. Medytowałam nieustannie, prawie nie spałam, pracowałam ponad siły, traciłam apetyt, gdy nikt nie widział, płakałam za dzieckiem, które odeszło.

Nie tęskniłam nawet za dawnym życiem…Ono nie było już moje.

Aż nadszedł ratunek

Na ulicy poznał mnie znajomy brata. O ironio, próbowałam go namówić na spotkanie o metodach oczyszczania organizmu – to służyło werbowaniu i szukaniu potencjalnych zainteresowanych. Powiedział bratu i ten przyszedł. Stał tam i patrzył na mnie bez mrugnięcia powiek. Jak skała. Nie opuścił mnie już na krok. Zamieszkał obok tylko po to, żeby mnie wyrwać z sekty. Dyskutował z nauczycielem, z moim narzeczonym, z każdym, kto chciał z nim gadać. Chyba trochę przestraszyli się jego determinacji. Próbowali mnie wywozić, zamykali, grozili, raz nawet się pobili. Rodzina już nie odpuściła, a ja byłam apatyczna, wyprana z uczuć, pragnień i marzeń. Brat potrząsał mną i krzyczał: „Obudź się!”. Wreszcie rodzina wykradła mnie i wywiozła na Mazury. Sprowadzili zaprzyjaźnionego księdza, który odprawił egzorcyzmy. Nauczyciel odnalazł nas. Przyszli po mnie – jak po swoją. Rodzcie wezwali policję. Ten scenariusz powtarzał się przez ok. 2 lata. Nie dali mi spokoju nawet w szpitalu ani podczas psychoterapii.

Teraz mieszkam daleko od ludzi, którzy onegdaj byli moim światem. Unikam jakiegokolwiek kontaktu. Odzyskałam wolność, zerwałam łańcuch i dziękuję Bogu, że dał mi drugą szansę. Chciałabym teraz przestrzec tych, co wplątują się w jakieś dziwne układy towarzysko-zawodowe, że nie warto. Z sekty można wyjść, ale sekta z człowieka nigdy. Jest jak zatrute ciastko, najpierw zachwyca, potem unicestwia. Ludzie mówią, że niektóre rany się nie goją – takie rany zostawia sekta. Nikomu dzisiaj nie ufam. Unikam ludzi, obracam się w bardzo wąskim kręgu. Mam nadzieję, że zdołam nadrobić stracony czas.

 

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

TAGI| SEKTA

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...