Życie jak droga (za kierownicą)

Przewodnik Katolicki 30/2013 Przewodnik Katolicki 30/2013

„Nie będziemy mieć porządnych katolików, dopóki ludzie nie zaczną przestrzegać przepisów na drodze. Łamanie zasad ruchu drogowego to łamanie przykazań Bożych”. Słyszymy o tym od przynajmniej kilku lat, dlatego nie sposób nie zapytać wreszcie: jak się ma pobożność do przepisów, a ludzkie życie do prowadzenia samochodu?

 

Chrześcijanin to homo viator. Taka jest nasza natura, że na chrzcie świętym wyruszamy w drogę do nieba. Wszystko, co spotyka nas na ziemi, podporządkowane jest tej wędrówce i wszystko jest jej częścią. Każde najdrobniejsze zachowania i każdy najmniejszy nawet wybór są dla chrześcijanina opowiedzeniem się za lub przeciw Jezusowi. To znana prawda i można by ją uznać za banalną, gdyby nie to, że czasem jesteśmy kierowcami. Zamknięci w swoich samochodach często zdajemy się tracić wszelkie chrześcijańskie odruchy i stajemy się na powrót istotami pierwotnymi, którymi kierują instynkty i chęć dominacji. Ale w chrześcijaństwie nie ma wyjątków. Chrześcijanin za kierownicą musi pozostać chrześcijaninem, a to czasem jest trudniejsze, niż się może wydawać…

Droga, czyli szansa

Pan Andrzej, pięćdziesięciolatek z Bydgoszczy, który jest zawodowym kierowcą z dwudziestoletnim doświadczeniem, ze śmiechem wspomina początki swojej pracy. – Myślałem, że oszaleję. Korki. Wieczne korki, drogi pełne cwaniaków, wpychających się na trzeciego, co kilka kilometrów rozkopane drogi i znów konieczność stania i czekania, często w upale. Kiedyś musiałem jechać z Poznania aż pod Tarnów. Był sezon wakacyjnych robót drogowych. Kiedy po dwóch i pół godziny uświadomiłem sobie, że przejechałem niespełna sto kilometrów, myślałem, że wybuchnę. I wtedy, zupełnie nagle, przyszło na mnie olśnienie: „Wyluzuj. Weź trzy głębokie oddechy. To tylko próba. Kto będzie wierny w małych rzeczach, nad wielkimi go postawię”. To się może komuś wydać śmieszne, ale teraz już wszystkie utrudnienia tak traktuję, trochę jak test. Wytrzymasz? Nie poniesie cię? Wystarczy ci cierpliwości? I jakoś wystarcza! – mówi pan Andrzej.

Człowieka ciągnie w drogę, droga staje się dziś wręcz miejscem życia. Jest koniecznością, ale też ma do spełnienia inne, ważne zadanie. Droga ma nas spotkać z innymi ludźmi. Nawet jeśli jedziemy każdy w swoim samochodzie, każde wymijanie jest spotkaniem drugiego człowieka. Każda droga prowadzi nas na spotkanie ludzi. Uczy nas i pozwala nam dojrzewać. Dzięki niej możemy poznać nie tylko innych ludzi, ale też inne kultury, zwyczaje czy religie. Droga ułatwia dialog, otwiera człowieka na nowe doświadczenia, ubogaca go.

Tak rozumiana droga jest nie tylko koniecznym etapem docierania do wyznaczonego punktu, ale również szansą praktykowania cnót chrześcijańskich: roztropności, cierpliwości i miłości.

Dla trzydziestoletniej pani Agnieszki z Inowrocławia droga ma jeszcze inne znaczenie: pozwala poznać człowieka. – To jedno z kryteriów, którymi określam stopień zażyłości. Czy byłabym w stanie wsiąść z tym kimś do samochodu i jechać z nim z Gdańska do Zakopanego? Jeśli odpowiedź brzmi „tak”, to znaczy, że znalazłam przyjaciela. To nie zawsze musi oznaczać realną podróż – śmieje się pani Agnieszka. – To kwestia jakiejś gotowości, wzajemnego zaufania i poczucia, że będzie o czym rozmawiać, że nie zmęczymy się sobą zamknięci na małej przestrzeni. Zresztą zawsze, kiedy mam z kimś do załatwienia ważną sprawę, lubię z nim wsiąść do samochodu i jechać. Wtedy nie możemy uciec przed trudnymi pytaniami, a jednocześnie musimy kontrolować emocje, żeby nie zabić siebie i innych na drodze. Droga naprawdę łączy ludzi – dodaje pani Agnieszka.

Teologia drogi

Jeśli człowiek jest homo viator, to jego droga zawsze będzie miała sens głębszy niż tylko fizyczny. Nikt się nie dziwi teologii pielgrzymowania, ale teologia prowadzenia samochodu? Tylko dlaczego podróżowanie samochodem miałoby nagle zostać wyłączone z wielkiej, życiowej drogi człowieka do świętości?

Wprawdzie ludzie Starego i Nowego Testamentu nie korzystali z samochodów, ale dlatego, że ich nie mieli. Podróżowali Abraham, Izaak i Jakub, podróżował lud Izraela, idąc z Egiptu przez Morze Czerwone i pustynię aż do Ziemi Obiecanej, podróżował Jezus i podróżowali Jego uczniowie, posłani aż na krańce świata. Ich droga nie była bezcelowym błąkaniem się: szli zawsze tam, gdzie prowadził ich Bóg. Co to oznacza dla nas, którzy jeździmy, załatwiając tysiące własnych spraw? Tyle że nadal idziemy za Jezusem: a iść powinniśmy roztropnie, bez pośpiechu, nie myśląc o sobie, a w spotkanych ludziach widząc braci i siostry.

Znamy definicję grzechu w codziennym życiu. Za kierownicą grzechy pozostają te same. Pycha, która każe nam uznać, że znaki i przepisy to złośliwe ograniczenie naszego prawa do wolności i prędkości. To działanie pod wpływem instynktu panowania, który wmawia nam, że wyprzedzając, podporządkowujemy sobie innych, jesteśmy lepsi. To próżność, która sprawia, że nie przyjmujemy do wiadomości faktu bycia kiepskimi kierowcami. To agresja, brak uprzejmości, złośliwe i obsceniczne gesty, złorzeczenia, naruszenia przepisów.

– Jeżdżąc po Warszawie niejednokrotnie przekonałem się, że dopiero w samochodzie człowiek pokazuje, jakim jest naprawdę – mówi pan Andrzej. – Choć po stolicy jeżdżę od wielu lat i znam ją na pamięć, to jeśli tylko pojawię się w niej służbowo, na rejestracjach spoza województwa, trąbi na mnie co drugi samochód. Trąbią, zajeżdżają drogę, traktują jak obcego, którego należy przepędzić. Podejrzewam, że większość tych kierowców w codziennym życiu jest sympatycznymi ludźmi, tylko bycie za kierownicą wyzwala w nich jakieś pierwotne instynkty.

 

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...