Ziemia gromadzi prochy i to w człowieku zostaje

Niedziela 32/2013 Niedziela 32/2013

Czas ani nie był krótszy, ani dłuższy. Był taki, jaki miał być, kiedy trzymając się za ręce z koleżanką, stały przed niemieckim plutonem egzekucyjnym. Niczego się nie bała. Tylko dwie myśli natrętnie ją atakowały: że zaboli i żeby krzyknąć: „Jeszcze Polska nie zginęła!”

 

Ból matki

 – W połowie sierpnia w gmachu ZUS ks. Stanek odprawiał Mszę św. w olbrzymiej sali, udekorowanej mnóstwem biało-czerwonych flag. Było niezwykle podniośle, szczególnie po śpiewie: „Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie”. Wcześniej zastanawiałyśmy się z moją najmłodszą koleżanką, 15-letnią „Remi”, czy iść na Mszę św.,

czy nie. Obie byłyśmy wtedy dalekie od praktyk religijnych. Ks. Stanek zachęcał nas do sakramentu pokuty. W końcu, trochę się ociągając, poszłyśmy. I to była jej ostatnia spowiedź i Komunia św. Następnego dnia zginęła ugodzona z tyłu kulą snajpera prosto w serce. Chyba nawet „nie zauważyła”, co się stało… Ona jeszcze miała prawdziwy pogrzeb. Z odznaczeniem, z przemówieniami dowódców i kolegów. A koleżanka Zosia Rusiecka podczołgała się nawet bardzo niebezpiecznie pod stanowiska snajperów i urwała kilka goździków na jej grób. Wstrząsająca była nasza wizyta, kilka dni potem, u mamy „Remi”. Poszłyśmy z Niną Bemówną i kiedy wręczałyśmy jej krzyż i pas zabitej córki, nic nie powiedziała. Tylko popatrzyła na nas z wielkim bólem i wyrzutem. To się pamięta po dziś dzień. Ten ból matki. Tak. Później to już kurz, bomby, krew. Walki o jeden pokój. Kawałek piwnicy czy kuchnię. Dziedziniec czy piwnicę.

Już nie można było pomóc rannym

Mijały kolejne dni, tygodnie walk. Brakowało wody. Jedzenia. W pewnym momencie ogień niemiecki był tak silny, że paliły się niemal wszystkie domy. A sanitariuszki już nie potrafiły podjąć rannych powstańców. Z meldunkami o pomoc, pod osłoną nocy, zostały wysłane do Śródmieścia. Kiedy „Chmielowi” i jej koleżankom wreszcie udało się przekopami i piwnicami przedostać do położonego kilkaset metrów dalej centrum, były zaskoczone jego normalnością. Ktoś grał na mandolinie. Kilka osób piło kawę nie w zaimprowizowanej, ale normalnej kawiarni. Ludzie chodzili kilkoma „wolnymi” ulicami. Po niecałej dobie wróciły na Powiśle.

Wiadomo już było, że muszą się wycofywać. Bo Powiśle padło. Również Starówka. Niemcy tymczasem wprowadzili najbardziej okrutne jednostki na ten teren. Oddziały gestapo i Wehrmachtu wsparły jednostki własowców. Do walk z powstańcami wprowadzono również „goliaty”. Samobieżne małe czołgi wypełnione trotylem. Tymczasem naprzeciwko za Wisłą stacjonowali Sowieci, biernie przyglądając się walkom. Kilkudziesięciu polskim saperom, którym pozwolono przejść na Powiśle, nie dano ani lekarstw, ani opatrunków i tylko 72 naboje w magazynku. Widząc, co się dzieje, jedni z płaczem, inni z przekleństwami przeprawiali się z powrotem przez Wisłę. A Niemcy coraz bardziej zaciskali pierścień na Powiślu. Palili dom po domu, rozstrzeliwując, paląc rannych. Coraz śmielej, nienękane przez Sowietów, niemieckie samoloty bombardowały powstańcze pozycje. Zapadały się, najczęściej usytuowane w piwnicach, powstańcze szpitale, grzebiąc rannych. Niemcy „zasypywali” je granatami. Sanitariuszki już coraz rzadziej mogły bezpośrednio pomóc rannym. Opatrzeć im rany. Udawało im się jedynie przenosić ich z piwnicy do piwnicy. Nawet już nie na noszach, a w kocach. I tak przez kolejne dni, noce powstania. Bez wytchnienia.

Przenosiny z piwnicy do piwnicy skończyły się, gdy Niemcy zamknęli kleszcze okrążenia. Był 18 września, gdy Janina Chmielińska „Chmiel”, wraz z koleżankami powstańcami została uwięziona w niemieckim „kotle”przez żołnierzy Wehrmachtu, SS i własowców. Niemcy rozstrzeliwali rannych powstańców, którym jeszcze przed chwilą dawały zastrzyki. Powstańcy i sanitariuszki wychodzili z piwnic i zakamarków z podniesionymi rękoma. Jedne ze znakami „Czerwonego Krzyża”, inne bez. Niemcy, wrzeszcząc: „Raus, schnell, weg…” kopali, bili po twarzy i rozstrzeliwali powstańców. Również dziewczęta. Łączniczki. Sanitariuszki. Młodziutkich kurierów. W ciągu kilku minut zabili blisko czterdzieści osób. Z oddziałów „Siekiery-Kryski” i innych. – Straszliwa była wtedy rzeź w kwadracie ulic Okrąg i Wilanowska – wspomina s. Chmielińska. – Wyszłyśmy i my na podwórze oślepione przez słońce. Jeden z Niemców kopał dziewczynę w brzuch. Była to, zdaje się, łączniczka ze Starówki. Piękna, młodziutka. W chwilę później zastrzelił ją…Rozstrzeliwali z wielkim wrzaskiem, jakby chcieli coś zakrzyczeć. Leżały przed nami ciała naszych kolegów, koleżanek. Jeszcze ktoś oddychał ciężko ranny. Kolejną partię osób wyganiano z piwnic. Byłam chyba sparaliżowana strachem. Zdziwiona? Zaskoczona? Niemcy, znudzeni chyba takim pojedynczym rozstrzeliwaniem, ustawili nas pod murem, a przed nami uformował się pluton egzekucyjny. Chwyciłam koleżankę za rękę. Mocno się trzymałyśmy. Niczego się nie bałam. Tylko dwie myśli natrętnie mnie atakowały: że zaboli i żeby krzyknąć: „Jeszcze Polska nie zginęła!”. Nagle poczułam szarpnięcie. Jakiś niemiecki żołnierz chwycił mnie za rękę i wepchnął w tłum cywilów wyprowadzanych z kamienic. Szarpnęłam również „Urszulę”, czyli Haliną Czermińską-Żelaziewiczową. Oho, pomyślałam, strzelą nam w plecy. Bo tak robiono wcale nierzadko. Ale nie. Okazało się, że idziemy z tłumem. Do dzisiaj nie wiem, jak to się stało. Wiadomo, że Pan Bóg kieruje naszym życiem, ale nadal trudno mi zrozumieć, dlaczego jeden z tych nazistów wyskoczył z grupy Niemców stojących obok plutonu egzekucyjnego i chwycił mnie za rękę… Pozostałych rozstrzelano. Byłam szczerze zdziwiona, że żyję.  Później goniono nas z cywilami do ulicy Frascati. Niemcy rzucali nam pod nogi chleb. Była to dla mnie jakaś dziwna symbolika, której nie mogłam odczytać. Później nas przegnali przez Pola Mokotowskie. To był 24 albo 25 września. Z tłumem dotarłam najpierw na Dworzec Zachodni, a później do obozu w Pruszkowie.

Po podpisaniu kapitulacji powstania Janina Chmielińska trafiła do pracy w niemieckim kasynie w Krakowie. Stamtąd uciekła i przedostała się do podwarszawskiego Ożarowa, gdzie był już jej ojciec. Po wojnie, ukrywając, że walczyła w Powstaniu Warszawskim, rozpoczęła naukę na wydziale polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Po jakimś czasie przeniosła się na psychologię i pedagogikę. W trakcie trzeciego roku wstąpiła do Zgromadzenia Urszulanek, znajdującego się kilkaset metrów od Uniwersytetu Warszawskiego. W 2008 r. prezydent RP Lech Kaczyński odznaczył s. Chmielińską Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...