Droga, którą przeszliśmy

W drodze 10/2013 W drodze 10/2013

Po ukazaniu się numeru o żeńskich klasztorach niektóre zgromadzenia przestały prenumerować miesięcznik.

 

Po latach z tych odpowiedzi powstanie kilka książek. Do dziś są aktualne. – Tylko Jacek Salij się nie zmienił – przyzna po latach ojciec Marcin Babraj, utyskując na zmiany w miesięczniku po jego odejściu z pisma.

Ojciec Babraj, wychowany na literaturze (nim założył dominikański habit, skończył polonistykę), oddaje łamy pisma nie tylko teologom. Chętnie drukuje teksty pisarzy i poetów.

Zamieszcza tu swoje wiersze Roman Brandstaetter, żyd nawrócony na katolicyzm. Publikują Julian Stryjkowski, Andrzej Kijowski i Anna Kamieńska. Kijowski to były agnostyk. I chociaż już nawrócony, odważnie protestował w 1968 roku przeciwko zdjęciu Dziadów, to wielu pamięta mu przeszłość. Kamieńska też w młodości była daleko od Kościoła, a do tego opiewała stalinizm. Nie lubi jej Brandstaetter. Mówi o niej: „zetempówka”.

Ale ojciec Babraj ani myśli rezygnować z ich tekstów. – Właśnie ci ludzie, których drogi do Kościoła były bardzo dramatyczne, bardziej przekonująco potrafili opowiadać o spotkaniu z Bogiem – wspomina po latach.

– Ich teksty były dla nas bardzo ważne – dopowiada ojciec Jan Andrzej Kłoczowski. – Nie chcieliśmy bowiem robić pisma teologicznego. Powstawały wtedy dominikańskie duszpasterstwa akademickie i „W drodze” miało być zapleczem intelektualnym dla naszych studentów i absolwentów. Teksty o kulturze, teologii, wierze czy filozofii miały pomóc pogłębić wiarę i formację religijną katolickiego inteligenta oraz oswajać świat wiary i kultury.

Z redakcją od początku współpracuje ojciec Jan Góra (wtedy jeszcze kleryk). – Dominikanie siedzieli pod kopytem komuny i nagle zaczęło się coś nowego: zaczęliśmy wydawać pismo – mówi. – Ojciec Marcin powiedział mi, że pisanie będzie towarzyszyło mojemu kapłaństwu. I okazał się prorokiem.

Jan Grzegorczyk, który z miesięcznikiem „W drodze” związany był blisko 30 lat, swoją pracę wspomina tak: – Nauczyłem się tam warsztatu, ale przede wszystkim spotkałem wielu znanych wówczas ludzi pióra. Ta redakcja to była niewyobrażalna przestrzeń wolności w tamtym świecie – mówi.

Puścić Ojca Świętego

W 1979 roku peerelowska cenzura nie chce puścić kazania kardynała Wojtyły sprzed dwóch lat. Przyszły papież wygłosił je w Białymstoku przed kopią czczonego w Wilnie obrazu Matki Bożej Ostrobramskiej – mówił o „prawach człowieka” i „prawach osoby ludzkiej”. Ojciec Babraj z kazania zrezygnować nie chce. Urząd ds. Wyznań wzywa go na rozmowę.

– No tak, takie dobre pismo i przestaje istnieć – wita dominikanina wicedyrektor urzędu.

– Są wartości wyższe niż istnienie pisma – Babraj nie daje się zbić z tropu. – To jest kazanie obecnego Ojca Świętego i trzeba je puścić – nie zamierza w niczym ustąpić.

Zgodzili się na publikację po dokonaniu skrótów.

– To „góra” przesadza z tym Związkiem Radzieckim – usłyszał od komunistycznego aparatczyka ojciec Babraj, gdy kończyli rozmowę.

– Do tekstów teologicznych raczej się nie wtrącali – mówi ojciec Jan Andrzej Kłoczowski. – Gorzej było, gdy pisaliśmy o sprawach społecznych – natychmiast pojawiały się zarzuty, że mieszamy się do polityki. Broniliśmy się, że piszemy tylko o nauce społecznej Kościoła.

Ojciec Kłoczowski przypomina sobie też kuriozalne sytuacje: Gdy w rubryce „Myśli nieobojętne” (publikowano w niej cytaty znanych klasyków, które były aluzyjne do ówczesnej sytuacji społeczno-politycznej) redakcja zamieściła słowa Karola Marksa, cenzura kazała je usunąć – śmieje się ojciec Kłoczowski.

Utarczki z cenzurą to chleb powszedni. – Ciągle trzeba było się spowiadać i o wszystko wykłócać – opowiada o rozmowach z cenzorami Marcin Babraj.

Nie zawsze kończyło się to polubownie. W stanie wojennym ginie w wypadku ojciec Honoriusz Kowalczyk, poznański dominikanin wspierający „Solidarność”. Wszyscy uważają, że wypadek został sfingowany przez bezpiekę. „W drodze” chce wydrukować wiersz Honoriusza (zakonnik napisał go kilka lat przed śmiercią):

Od księdza wymaga się, żeby był oratorem na ambonie, wokalistą przy ołtarzu, psychologiem w konfesjonale, pedagogiem w salce konferencyjnej – a może on ma być tylko pasterzem! Dobrym Pasterzem, który oddaje życie za owce swoje.

Cenzura wykreśliła ostatni wers.

Wałęsa gratuluje

Pierwszy numer ukazuje się w nakładzie dwóch tysięcy egzemplarzy, w kolejnych latach jest już trzy i pół tysiąca. W marcu 1981 roku, w samym środku karnawału „Solidarności”, komuniści zezwalają na wydrukowanie 10 tysięcy. – Bądźmy cierpliwi. Tej władzy trzeba wszystko po kolei wyciągnąć z gardła – mówi prymas Wyszyński ojcu Marcinowi.

Radość nie trwa długo – po wprowadzeniu stanu wojennego miesięcznik, tak jak wszystkie tytuły, poza „Żołnierzem Wolności” i „Trybuną Ludu”, zostaje zawieszony. Z czasem władze cofają zakaz wydawania poszczególnym pismom. „W drodze” zostaje odwieszone w kwietniu osiemdziesiątego drugiego roku – prawie na samym końcu.

Wydarzeniem jest wydrukowanie w latach osiemdziesiątych opowiadania żyjącego na emigracji i wyklętego przez komunistyczny reżim Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. To złote czasy miesięcznika: nakład sięga 12 tysięcy. – Mogliśmy drukować kilka razy więcej i też by się sprzedało – mówi Jan Grzegorczyk. – Wtedy wystarczyło być kościelnym czasopismem. Do pewnego momentu wszystko, co kościelne, było poszukiwane. Bo to oznaczało prawdziwe, niepodległe, antykomunistyczne.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...