Droga, którą przeszliśmy

W drodze 10/2013 W drodze 10/2013

Po ukazaniu się numeru o żeńskich klasztorach niektóre zgromadzenia przestały prenumerować miesięcznik.

 

W redakcji pracuje Andrzej Drzycimski – historyk i późniejszy rzecznik prezydenta Lecha Wałęsy. – Był naszym łącznikiem ze środowiskiem gdańskiej opozycji – mówi Jan Grzegorczyk. Na obchodzone w wolnej Polsce 20-lecie miesięcznika Drzycimski przywiezie list gratulacyjny od Wałęsy.

Ale tamten jubileusz nie jest beztroski. Skończyły się kłopoty z papierem i nie było cenzury, pojawiły się za to inne wyzwania. „Demokracja przyniosła ze sobą polityczno-ekonomiczny liberalizm, a wraz z nim liberalizm w sferze ideowej, co wyraża się między innymi w relatywizmie moralnym, zeświecczeniu, w dążeniu do wyeliminowania religii z życia publicznego” – ubolewa w jubileuszowym numerze ojciec Babraj.

Ów liberalizm ma też konkretne przełożenie: z pisma odchodzą niektórzy cenieni autorzy i ubywa lawinowo czytelników. Plaga ta dotyczy nie tylko „W drodze” – na łeb na szyję leci w dół nakład tak poważanego w PRL-u „Tygodnika Powszechnego”.

– Tytuły katolickie przestały być jedyną alternatywą dla reżimowej prasy, bo takowej już nie było – mówi ojciec Paweł Kozacki. – Powstało wiele innych pism o profilu historyczno-społeczno-literackim, do których przenosili się i autorzy, i czytelnicy.

Ojciec Paweł Kozacki dobrze pamięta tamte czasy, bo w połowie 1995 roku zajmie po ojcu Marcinie Babraju fotel naczelnego. Zmiana łatwa nie jest. Stary naczelny czuje się odsunięty od dzieła, które stworzył. Nowy wysłuchuje, że wygryzł poprzednika.

O stworzonym przez siebie miesięczniku ojciec Marcin Babraj mówi: – To było dzieło mojego życia.

Nie rozmawia się z terrorystą

– Z miesięcznika, który zajmował się prawdami ponadczasowymi, chciałem zrobić pismo, które podejmuje tematy dyskusyjne i bardzo gorące – opowiada ojciec Kozacki o początkach swojej redakcyjnej pracy.

Gorących tematów nie brakuje. W sierpniu 1994 roku – gdy na Jasną Górę idą pielgrzymki – tygodnik „Wprost” drukuje na okładce obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, na którym Maryja i Dzieciątko są w maskach przeciwgazowych.

– Chcieliśmy zwrócić uwagę na zatruwanie środowiska naturalnego – tłumaczy się dziwnie redakcja.

Przez kraj przewala się fala protestów: biskupi i księża grzmią z ambon, wierni piszą oświadczenia, do prokuratury wpływa kilkaset wniosków, których autorzy domagają się śledztwa przeciwko redakcji o obrazę uczuć religijnych.

A miesięcznik „W drodze” publikuje wywiad z… Markiem Królem, redaktorem naczelnym „Wprost”. Choć prowadzący rozmowę ojciec Paweł Kozacki i Jan Grzegorczyk wytykają Królowi antyklerykalne publikacje, od których roi się wtedy w piśmie, dominikański miesięcznik zbiera baty.

– Terrorystów się zamyka, a nie gości w redakcjach – wytyka redaktorom Maciej Łętowski, ówczesny prezes Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

– Ale to nam historia przyznała rację – mówi Grzegorczyk. – Otwieraliśmy wtedy drzwi, próbowaliśmy pokazać, że kościelne pismo może rozmawiać z każdym, oprócz cyników. Dziś takie rozmowy nikogo już nie bulwersują.

Kilkanaście lat później Kościół w Polsce musi się zmierzyć z głoś-
nymi odejściami duchownych. Sutanny zrzucają: jezuita Stanisław Obirek, dominikanin Tadeusz Bartoś i wreszcie ksiądz profesor Tomasz Węcławski. O ich decyzjach można się dowiedzieć głównie z prasy świeckiej, bo większość katolickich mediów milczy.

Redakcja „W drodze” podejmuje temat w numerze wielkanocnym. Robi to na swój sposób – prezentując problem z różnych stron. Naczelny stara się na przykład zrozumieć powody, dla których księża zrzucają sutanny.

„Apelowanie odchodzących o demokrację w Kościele, o poszerzenie przestrzeni wolności, o prawo do krytyki Kościoła, pozostaje ważną kwestią i nie byłoby dobrze, gdybyśmy uznali, że odejście buntowników kończy temat” – pisze ojciec Kozacki.

I żeby nie było wątpliwości, dodaje: „Styl sprawowania rządów w Kościele domaga się poważnej refleksji i wielu zmian. Tolerowanie bizantynizmu i lizusostwa, sztywność struktur i oderwanie od rzeczywistości to grzechy, które obciążają konto niejednego biskupa i proboszcza, prowincjała i przeora”.

Jakby tego było mało, dorzuca apel o „umiejętność przyjęcia tych, którzy już zdecydowali się na odejście”. Ma na myśli przyjęcie ich przez Kościół. „Nie można traktować ich jako trędowatych i udawać, że nic się nie stało. Potrzeba wielkiej wrażliwości, by pomóc im znaleźć miejsce w Kościele, na nowo ułożyć relacje z Bogiem i ludźmi” – pisze dominikanin.

Grzegorczyk: – Po takich tekstach byliśmy zasypywani głosami oburzenia bogobojnych katolików. Miałem czasem wrażenie, że cenzura czytelnicza jest gorsza od tej urzędowej.

Sam Grzegorczyk przerabiał to już kilka lat wcześniej, gdy „W drodze” drukowało jego debiutancką powieść Przypadki księdza Grosera, opisującą środowisko polskich księży. Książka zbiera entuzjastyczne oceny wśród wielu świeckich krytyków i zwykłych ludzi. – Niektórzy zwierzali się, że wracają po latach do Kościoła, bo z książki dowiedzieli się, że są też normalni księża, zmagający się z ludzką słabością, a to zwykle buduje postawy solidarności – wspomina Grzegorczyk. – Odpycha obłuda, chciwość, wyniosłość.

Ale nie wszyscy są entuzjastami jego prozy. – Jeden z księży radził mi, żebym uwiązał sobie kamień młyński u szyi i rzucił się do wody – opowiada pisarz.

Na Przypadki księdza Grosera oburzają się też biskupi – wyjątkiem jest arcybiskup Józef Życiński, który pisze do Grzegorczyka list z podziękowaniem.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...