I jak tu się leczyć?

Niedziela 46/2013 Niedziela 46/2013

Każdy, kto usiłował zmierzyć się ze szpitalną rzeczywistością w tym okresie, przekonał się, jaki stres wywołuje niepewność, czy szpital udziela jeszcze oczekiwanych świadczeń, czy już nie.Wciąż potrzebne są – tak jak w późnych latach Peerelu – znajomości i, niestety, istnieje korupcja, jak w każdej sytuacji, gdy dobra są limitowane.

 

Zarządzanie przez konflikt

Ten rząd – na zasadzie dziel i rządź – opanował do perfekcji umiejętność zarządzania przez konflikt. Skłócił ze sobą wszystkie grupy zawodowe funkcjonujące w środowisku medycznym: pacjentów z lekarzami i te dwie grupy z farmaceutami. Ponad 2 tys. osób poskarżyło się w ostatnich 3 miesiącach ubiegłego roku Rzecznikowi Praw Pacjenta na utrudniony dostęp do leczenia. Nikt nie zliczy chorych, którzy ze skarg zrezygnowali, nie wierząc, że to cokolwiek pomoże.

Resort zdrowia i NFZ przekonują, że to norma, iż pod koniec roku, gdy szpitalom kończą się pieniądze z Funduszu, występują trudności w dostępie do leczenia. Problem w tym, że zgłoszeń w 2012 r. było aż o jedną trzecią więcej niż w analogicznym okresie poprzedniego roku. Marek Balicki twierdzi, że limity świadczeń w umowach z NFZ nie rozwiązują problemu, a rodzą kolejne. I dodaje, że „w tej sytuacji nie dziwi, iż w ostatniej edycji Europejskiego Konsumenckiego Indeksu Zdrowia nasz kraj zajął dalekie – 27. miejsce na 34 oceniane kraje”.

Każdy, kto usiłował zmierzyć się ze szpitalną rzeczywistością w tym okresie, przekonał się, jaki stres wywołuje niepewność, czy szpital udziela jeszcze oczekiwanych świadczeń, czy już nie.Wciąż potrzebne są – tak jak w późnych latach Peerelu – znajomości i, niestety, istnieje korupcja, jak w każdej sytuacji, gdy dobra są limitowane.

Obrazu dopełnia dramatycznie zmniejszająca się liczba „białego personelu”, który z coraz większym trudem usiłuje stawiać czoła potrzebom zdrowotnym starzejącego się społeczeństwa. Zaniedbano niemal wszystko – począwszy od kształcenia personelu, poprzez profilaktykę i programy zdrowotne, po brak nowych szpitali i opiekę nad dziećmi oraz starszymi osobami (w Polsce mamy tylko 290 geriatrów!). Czas oczekiwania na pewne świadczenia medyczne wynosi w niektórych regionach kraju kilka lat. Coraz częściej podaje się w wątpliwość, czy w ogóle należy je przeprowadzać u osób w podeszłym wieku.

Nie inwestuje się również w zdrowie młodych Polaków. Brak opieki nad dziećmi i młodzieżą w szkołach, brak badań stomatologicznych (polskie dzieci mają najbardziej popsute zęby w Europie!), zaniedbanie szczepień ochronnych sytuują nas w gronie krajów Trzeciego Świata.

Polscy lekarze i pielęgniarki, a także rehabilitanci z powodzeniem leczą pacjentów za granicą i – wbrew deklaracjom premiera – nie zamierzają wracać do kraju, choć Tusk ogłosił, że kryzys się skończył. Oszczędza się na wszystkim, począwszy od pacjentów, po wymuszane pod groźbą zwolnienia z pracy, zagrażające bezpieczeństwu procesu leczenia warunki zatrudnienia, zwłaszcza tzw. średniego personelu. W Polsce na 10 tys. mieszkańców przypada 21 lekarzy, co lokuje nasz kraj na przedostatnim miejscu w UE. – Grozi nam deficyt lekarzy, a uczelnie nie mogą przyjąć tylu studentów, ilu by chciały. Limit określa resort zdrowia. Ta postawa dziwi – zauważa prof. Marek Krawczyk, rektor Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Brakuje też dramatycznie pielęgniarek. Niedobór pielęgniarek szacuje się na ok. 50 tys., chociaż z kraju wyjechało ich „tylko” 12 tys. Ale środowisko pielęgniarek się starzeje, odchodzą z zawodu na emeryturę. Teraz, gdy w końcu Komisja Europejska przestała blokować respektowanie dyplomów polskich pielęgniarek, ich odpływ, zwłaszcza młodych, niezwiązanych jeszcze rodziną, może być dla polskiej ochrony zdrowia ciosem w plecy. Brakuje lekarzy specjalistów, do których gabinetów ustawiają się coraz dłuższe ogonki, bo koncepcja lekarza rodzinnego – który miał być specjalistą od wszystkiego, a ubezwłasnowolniony przepisami, stał się wypisywaczem skierowań – kompletnie nie wypaliła.

W dodatku Ministerstwo Zdrowia tnie rezydentury, czyli opłacane przez resort staże dla medyków, umożliwiające zdobywanie specjalizacji. A dramatycznie mało jest pediatrów, neurologów, kardiologów, endokrynologów, specjalistów w dziedzinie nefrologii i hepatologii. Tych lekarzy przybywa wolniej, niż rosną potrzeby zdrowotne pacjentów.

– Rządząca koalicja swoimi decyzjami nie tylko doprowadziła do największego zadłużenia polskich szpitali w historii – mówi Maria Ochman, przewodnicząca Krajowego Sekretariatu Ochrony Zdrowia NSZZ „Solidarność” – ale spowodowała też zerwanie silnych więzi wewnątrz środowiska. Zniszczyła również relacje pacjent – lekarz, tak często niedoceniane, a tak ważne w procesie leczenia i zdrowienia.

Robią nas na szaro

W roku ubiegłym NFZ zaoszczędził na refundacji leków ponad 2 mld zł. Powinno być o tym bardzo głośno w parlamencie i mediach. Jak harpie powinny się rzucić na resort zdrowia za zaniedbania obie panie rzecznik: Praw Pacjentów i Praw Obywatelskich. Odbyło się to przecież ze szkodą dla pacjentów. Ale media głównego nurtu, parlamentarzyści i rzecznicy traktują sprawę „miękko”, a przecież był skandal. Oszczędności powstały i tworzą się nadal, bo już w tym roku sięgają powyżej miliarda zł, w wyniku niewygasłego konfliktu zbuntowanych lekarzy z NFZ, który specjalnym rozporządzeniem chciał zmusić medyków do stosowania skomplikowanych w opisie taryfikatorów upustów procentowych refundowanych leków (których listy zmieniają się co dwa miesiące), grożąc wysokimi karami pieniężnymi za powstałe pomyłki. Lekarze asekurując się, wypisywali pacjentom lekarstwa, na które przysługiwała zniżka, ze 100-procentową odpłatnością. – W sytuacji, w której nie ma pewności co do prawa do zniżki, nie można od lekarza oczekiwać, że wystawi receptę na własne ryzyko finansowe – przekonuje Konstanty Radziwiłł, wiceszef Naczelnej Rady Lekarskiej. Tłumaczy, że lekarze po zawieszeniu receptowego strajku nie przepisywali leków ze zniżką, ponieważ wielu z nich zrezygnowało z niebezpiecznych umów receptowych z NFZ i nie ma prawa do zniżkowych recept. Część natomiast – z umowami – woli sięgać po nierefundowane odpowiedniki, bo takie recepty nie podlegają kontroli NFZ.

Kiedy pod koniec 2011 r. Bartosz Arłukowicz obejmował resort zdrowia, obiecywał, że pomoże schorowanym Polakom unieść ciężar finansowy leczenia. On, lewicowy socjaldemokrata, wrażliwy na ludzką krzywdę lekarz pediatra. Niewiele z tego wyszło... Dziś Światowa Organizacja Zdrowia informuje, że w 2013 r. w Polsce dopuszczono do sytuacji, w której polski pacjent musi wybierać: jedzenie albo leki.

Przede wszystkim zaś państwo nie chce dokładać się do leków w takim stopniu, jak inne kraje europejskie. Za każdym razem, gdy Arłukowicz ogłasza kolejne listy leków refundowanych, podkreśla, że leki w Polsce są najtańsze w Europie. I tak zapewne jest. Ale nie dla kieszeni pacjenta, ponieważ Polacy płacą za leki z własnej kieszeni najwięcej w Europie. I mało zarabiają. Do niedawna współpłacenie było na poziomie 30 proc., ale „pod Arłukowiczem” przekroczyliśmy poziom 40 proc.! Dla osób mniej zasobnych oznacza to poważne utrudnienia w dostępie do leczenia. Wyniki badań Instytutu GfK Polonia, który sprawdził, ilu Polaków ze względu na ceny leków rezygnuje z ich zakupu, nie pozostawiają złudzeń – jedna czwarta społeczeństwa nie wykupuje zaordynowanych przez lekarzy medykamentów.

Robią nas na szaro, proszę państwa, sami nie szczędząc dla siebie sowitych nagród. Warto o tym wiedzieć.

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

TAGI| LECZENIE, ZDROWIE

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...