Z Mazowieckim w Gnieźnie u prymasa Wyszyńskiego

Więź 4/2013 Więź 4/2013

Gdy zmarł Tadeusz Mazowiecki, wielokrotnie powtarzano, że odeszła z nim cała epoka. To z pewnością prawda. Niewielu jednak dodawało, że epoka, w której żył Tadeusz Mazowiecki, była dla Polaków trudna i najeżona wieloma dramatycznymi dylematami. Dorastając do roli polskiego męża stanu, Mazowiecki — dla sporej części opinii publicznej symbol odzyskanej w roku 1989 niepodległości — był zarazem człowiekiem uwikłanym w wiele owych trudnych polskich dylematów. Jego wielkość polegała nie tylko na tym, że potrafił je z powodzeniem rozwiązywać, lecz również na tym, że potrafił wyciągać konsekwencje z popełnianych błędów.

 

Radykalizacja postawy Mazowieckiego budziła też pewien sceptycyzm w krakowskiej części ruchu Znak. Cieszyła się tam poparciem jedynie Bohdana Cywińskiego, redaktora naczelnego miesięcznika „Znak”, ale on był warszawiakiem. Krakusi uważali, że należy tkwić na osiągniętych pozycjach w postawie obronnej, Mazowiecki zaś dostrzegał, że sytuacja zaczyna się głęboko zmieniać i wymaga to nowych ofensywnych działań.

Tadeusz Mazowiecki przyjeżdżał więc do Gniezna z koncepcją „szarej strefy”, a celem jego wizyty było uzgodnienie tego z prymasem Wyszyńskim jako niekwestionowanym autorytetem Kościoła w Polsce. Bez jego poparcia redaktor naczelny „Więzi” nie mógł zdobywać się na polityczną radykalizację, samo pismo byłoby prawdopodobnie zlikwidowane lub odebrane Mazowieckiemu, a warszawski KIK znalazłby się pod wzmożonym naciskiem władz.

Czy Wyszyński i Mazowiecki istotnie uzgodnili swoje poglądy podczas tej wizyty? Moje wrażenie było, że absolutnie tak. Pamiętam swobodny i przyjazny nastrój podczas obiadu, chociaż był on również dość uroczysty, bowiem obok prymasa zasiadało dwóch biskupów pomocniczych, a dania podawano na srebrnej zastawie. Rozmawiano o tym, kiedy skończy się w Polsce komunizm. Prymas stwierdził, że trzeba jeszcze poczekać. Przezwyciężając nieśmiałość, z młodzieńczą naiwnością wtrąciłem uwagę, że trzeba to przyspieszyć i nie można tak długo czekać. Prymas uczynił wtedy zabarwioną humorem uwagę, że historia Polski zmienia się co pięćdziesiąt lat, powołał się na Oskara Haleckiego i podkreślił, że od roku 1939 jeszcze pół wieku nie minęło — i żartobliwie nakazał cierpliwość. Wspominam nastrój tego obiadu, ponieważ niemożliwy on byłby w atmosferze jakiegoś braku zaufania między Mazowieckim a Prymasem, którzy byli głównymi osobami przy stole.

Nie należy oczywiście zapominać, że były między nimi też różnice ideowe. Te dwie osoby dzieliło też całe pokolenie. Prymas, ukształtowany intelektualnie w latach trzydziestych, trzymał się mocno encykliki Quadragesimo anno Piusa XI (1931) i społecznego nauczania Kościoła tamtej epoki. Mazowiecki bliższy był szkole fryburskiej, która — choć też inspirowana jest głęboko społecznym nauczaniem Kościoła — to jednak kształtowała się po wojnie. Mazowiecki nie był teoretykiem i w tym sensie nie był może wyznawcą ordoliberalizmu tej szkoły, moim zdaniem jednak wyczuwalnie był on tym poglądom dość bliski. W Gnieźnie Prymas czynił uwagi o aktualności Quadragesimo anno. Nie pamiętam jednak, by ktokolwiek z nas w jakikolwiek sposób mu odpowiadał.

Mazowiecki uważał się za personalistę. Inspirację czerpał głównie z pism Emmanuela Mouniera. Personalizm wpisywał się znakomicie w atmosferę intelektualną lat sześćdziesiątych. Wszyscy dyskutowali wtedy o egzystecjalizmie, którego zwolennicy prowadzili walkę na dwa fronty: z religią i z marksizmem. Mounier uchodził niekiedy za chrześcijańskiego czy katolickiego egzystencjalistę. Mógł być więc traktowany przez katolików jako ten, który „ochrzcił” egzystencjalizm, a zarazem nadal jako ktoś prowadzący intelektualny spór z marksizmem. Nawet taki egzystencjalizm był bardzo daleki od poglądów kardynała Wyszyńskiego, który był tomistą.

Przy znaczących różnicach były jednak także ideowe pokrewieństwa. Intelektualnym mentorem Mouniera był bowiem Jacques Maritain, wybitny filozof, odnowiciel dwudziestowiecznego tomizmu. Krzewicielem myśli Maritaina w Polsce, a w każdym razie myślicielem bardzo mu pokrewnym, był ks. Władysław Korniłowicz, związany z ośrodkiem dla ociemniałych w Laskach. I tu krąg się w pewnym sensie zamyka, bowiem sam Tadeusz czuł się z Laskami związany w sposób nadzwyczaj silny. Laski były też ważnym punktem odniesienia dla prymasa Wyszyńskiego. Obaj rozmówcy uznawali też wielkość Maritaina.

Prymas — gdyby były takie możliwości — z pewnością sprzyjałby tworzeniu się w Polsce partii chrześcijańsko-demokratycznej. Mazowiecki był wobec takich koncepcji sceptyczny, uważał bowiem, i powtarzał to często, że w kraju tak katolickim jak Polska partia katolików, mogąca być przecież tylko jedną z wielu partii, dzieliłaby katolików na tych w chadecji i tych poza nią. Opowiadał się za chrześcijańską inspiracją w całość życia politycznego, a nie partią chrześcijańską. Tym bardziej przeczył on, by katolicy mogli się angażować politycznie i w życie publicznie jedynie poprze formacje czysto i w całości katolickie, co było poglądem silnie jeszcze obecnym i podzielanym przez znaczącą cześć hierarchii kościelnej.

O tych różnicach mówiono jednak w sposób całkowicie marginesowy. Jakieś uwagi padały, skoro po powrocie do Warszawy, pamiętam, że rzuciłem się do książek, aby pewne sprawy lepiej sobie wyjaśnić. Obaj rozmówcy, każdy na swój sposób, byli pragmatykami. Rozmowa z czerwca 1975 r. miała dotyczyć działania i polityki, a nie spraw doktrynalnych. Naczelny „Więzi” prezentował swoje koncepcje polityczne, a nie filozoficzne rozważania. Poparcie prymasa Wyszyńskiego miało się opierać na zaufaniu do osoby Mazowieckiego i jego uczciwości moralnej, a nie doktrynalnych uzgodnień.

Prymas pobłogosławił Don Kichota

Niezbędne jest wspomnienie o jeszcze jednym kontekście tamtej wizyty. Mazowiecki należał do pokolenia, które wkraczało w życie polityczne zaraz po wojnie. W roku 1945 lat miał dokładnie osiemnaście lat. Doświadczał porażki wszystkich wojennych nadziei, a następnie widział porażkę i nieskuteczność polityki Mikołajczyka. Jako bardzo młody człowiek szukał drogi politycznej dla siebie i dla Polski. Jako niedokończony jeszcze prawnik zaczął działać w Stowarzyszeniu PAX, które dla młodego i niewiele jeszcze wiedzącego człowieka stwarzało złudzenie względnej niezależności w gęstniejącej atmosferze narastającego stalinizmu. Doprowadziło go to do działań, których później żałował i które były mu wypominane. Chodziło m.in. o artykuł dotyczący procesu biskupa Kaczmarka, jedno ze zdarzeń, które poważnie wpływało na opinię o Tadeuszu Mazowieckim.

Prymas Wyszyński wiedział o tym wszystkim doskonale. To oczywiste. Mogło go to dotykać, tym bardziej że sam był ofiarą represji stalinowskich. W 1955 r. Mazowiecki wystąpił z PAX-u rozczarowany, rozżalony, uświadamiając już sobie własne błędy. Zaufanie do siebie odbudowywał etapami. Dlatego też wizyta w Gnieźnie u Prymasa miała dla Mazowieckiego znaczenie i w tym kontekście. Można też dodać, że w roku 1975 za nami był już od kilku lat kryzys spowodowany „Więziową” dyskusją o księżach z 1968 r. i reakcją prymasa Wyszyńskiego, który zabronił księżom publikowania na łamach naszego pisma. Nikt o tych kontekstach w Gnieźnie nie mówił, ale było w całym spotkaniu coś z symbolicznego pojednania.

Na zakończenie wizyty kardynał odprawił dla nas Mszę w prywatnej kaplicy na terenie kurii. Za ołtarzem był tylko on i drugi ksiądz koncelebrans, a po drugiej stronie — nasza „Więziowa” gromadka. Prymas wygłosił nader długie kazanie poświęcone kultowi maryjnemu do sześciu tam zgromadzonych wiernych. Było w tym dla mnie coś zadziwiającego. Z całą siłą podkreślał znaczenie kultu maryjnego w Polsce, wobec którego wielu przejawów środowisko „Więzi” było sceptyczne. Kazanie to jednak nie miało jakiegokolwiek tonu polemicznego. Było ono w jakiś sposób ze strony kaznodziei bardzo osobiste. Ten ciepły ton decydował, że nie odbieraliśmy go jako pouczenia czy narzucania nam religijności i kultu maryjnego w rozumieniu prymasa Wyszyńskiego. Czuło się, że to spotkanie i ta modlitwa ma nas wspierać, a przede wszystkim wspierać samego Tadeusza Mazowieckiego.

W gabinecie redaktora naczelnego „Więzi” wisiał na ścianie ulubiony rysunek Mazowieckiego — Don Kichot narysowany przez Jerzego Jaworowskiego. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że prymas Wyszyński pobłogosławił tego Don Kichota, który tkwił w Tadeuszu.

Wracaliśmy z Gniezna w jakiejś niebywale gęstej mgle, jadąc bardzo powoli, rozmawiając o spotkaniu i rozumiejąc, a bardziej może przeczuwając, jak wielkie ma ono znaczenie i jak istotną cezurę dla całego środowiska ustanawia.


Kazimierz Wóycicki — ur. 1949, doktor historii, publicysta. Wykładowca Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego, przewodniczący Stowarzyszenia Przyjaciół Muzeum Historii Polski. Od roku 1973 był redaktorem WIĘZI, m.in. zastępcą redaktora naczelnego w latach 1989—1990. Internowany podczas stanu wojennego. W latach 1990—1993 był redaktorem naczelnym „Życia Warszawy”, następnie m.in. dyrektorem Instytutu Polskiego w Düsseldorfie i Lipsku, dyrektorem szczecińskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej. Autor wielu publikacji, m.in. książek Czy bać się Niemców; Europejski konflikt pamięci; Niemiecki rachunek sumienia. Niemcy wobec przeszłości 1933—1945; Niemiecka pamięć. Rozrachunek z przeszłością NRD i przemiany niemieckiej świadomości historycznej. Mieszka w Warszawie.



[1]  P. Raina, Czasy prymasowskie 1975, Warszawa 2006, s. 121—122.

 

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...