Klątwa zdjęta z bohaterów podziemia

Przewodnik Katolicki 9/2014 Przewodnik Katolicki 9/2014

„Polska się o nas upomni” – stwierdził rotmistrz Witold Pilecki, bohater niepodległościowego podziemia, który przez komunistów został fałszywie oskarżony o szpiegostwo i po ciężkich torturach zabity strzałem w tył głowy. Jego wizja spełniła się po ponad 60 latach. W tym roku po raz czwarty 1 marca obchodziliśmy Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych.

 

To nowe święto państwowe, ustanowione 3 lutego 2011 r., poświęcone jest bohaterom antykomunistycznej konspiracji, czyli konkretnie na przykład żołnierzom Armii Krajowej, takim jak Witold Pilecki, którzy od lata 1944 r. aż do połowy lat 50. przeciwstawiali się zbrojnie sowietyzacji Polski, walcząc ze służbami bezpieczeństwa ZSRR i aparatem przemocy zorganizowanym przez rządzących krajem komunistów. Odwaga i determinacja Żołnierzy Wyklętych była tak wielka, że jeszcze 25 listopada 1946 r. – kiedy w Polsce niepodzielnie rządziła już zainstalowana z Moskwy „władza ludowa” – oddział organizacji Wolność i Niezawisłość z Obwodu Ostrów Mazowiecka przeprowadził w Pułtusku brawurową akcję rozbicia zakładu karnego i uwolnienia 56 więźniów politycznych. To była ostatnia tak spektakularna operacja bojowników podziemia, ale akty dywersji, potyczki i otwarte walki z siłami komunistycznego państwa trwały jeszcze kilka lat. A ostatni ukrywający się partyzant, Józef Franczak „Lalek”, zginął 18 lat po wojnie, w październiku 1963 r. – w obławie zorganizowanej przez bezpiekę na Lubelszczyźnie.

Siła złego na jednego

Konspiracja zwykle kojarzy się z działaniami w ograniczonym zakresie, tymczasem antykomunistyczny ruch oporu, który wyrósł z Armii Krajowej – rozwiązanej w styczniu 1945 r. – stanowił wielkie przedsięwzięcie, zrzeszające wiele formacji zbrojnych i organizacji cywilnych. Do czasu powstania „Solidarności” była to najliczniejsza forma zorganizowanego oporu przeciw narzuconej władzy. W kulminacyjnym roku 1945 niepodległościowe podziemie liczyło 150–200 tys. konspiratorów, w tym 20–25 tys. żołnierzy w oddziałach partyzanckich. Kolejne kilkaset tysięcy osób (nie wyłączając młodzieży) wspierało bojowników, zapewniając im żywność i schronienie, a także organizując wywiad, łączność i transport.

Przeciwko sobie bojownicy niepodległościowego podziemia mieli znacznie potężniejsze siły sowieckie (500 tys. żołnierzy Armii Czerwonej i 30 tys. Wojsk Wewnętrznych NKWD), a także liczne formacje krajowe: niemal 400 tys. żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego,
40 tys. żołnierzy KBW, ok. 30 tys. funkcjonariuszy UB i 50 tys. milicjantów oraz ponad 100 tys. członków ORMO. Ta dysproporcja na początku lat 50. stała się przygniatająca, gdyż sama tylko bezpieka miała ponad 300 tys. ludzi pod bronią, a w podziemiu pozostało już tylko kilkuset uzbrojonych partyzantów, których na zapleczu wspierało kilkanaście tysięcy członków konspiracyjnych organizacji. W bezpośrednich walkach z aparatem władzy zginęło co najmniej 7 tys. uczestników podziemia. Jednak znacznie więcej ofiar śmiertelnych wśród konspiratorów (ponad 20 tys. według szacunków prof. Jana Żaryna) przyniosły takie działania komunistycznej bezpieki jak skrytobójstwa, morderstwa i tortury w więzieniach, wyroki śmierci i deportacje do ZSRR. Wielu ludzi zmarło także w obozach pracy, w których na przełomie lat 40. i 50 przetrzymywano 250 tys. osób.

Pohańbić na zawsze

Siłą antykomunistycznego ruchu oporu była jednak niezłomność i wierność ideałom zawartym w słynnej triadzie „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Z tego właśnie powodu żołnierze antykomunistycznego podziemia mieli być na zawsze wyklęci i pohańbieni. Propaganda PRL przedstawiała ich przez kilka dziesięcioleci jako bandytów, zwyrodnialców, degeneratów, pijaków i złodziei, a nawet kolaborantów Hitlera. Już we wrześniu 1943 r. dowódca oddziału Armii Ludowej Władysław Skrzypek „Grzybkowski”, pisząc w raporcie o żołnierzach AK, zapewniał, że „sojusznik nam pomoże, czym tylko będzie mógł, aby ścierwo to wytępić, równocześnie z okupantem”. Dowodził przy tym, że „automaty w garści” to gwarancja „likwidacji reakcyjnych band”. Władze PRL usiłowały przedstawić żołnierzy powojennej konspiracji jako wyalienowanych ze „zdrowego społeczeństwa” przedstawicieli ziemiaństwa i burżuazji. Tymczasem nawet z opracowań Biura „C” MSW z lat 60. wynikało, że w 80–90 proc. partyzantami byli chłopi, często pochodzący z bardzo biednych rodzin.

Komuniści ze szczególnym upodobaniem nazywali podziemne oddziały „bandami terrorystycznymi”. Na cmentarzu w Limanowej do dziś istnieje tablica gloryfikująca milicjantów i ubeków, na której tym znieważającym sformułowaniem określono Żołnierzy Wyklętych. Niedawno ktoś zamalował ją czerwoną farbą i postawił tam znak Polski Walczącej. Na wniosek krakowskiego IPN wojewoda małopolski zdecydował, że tablica zostanie wreszcie usunięta. Czasami jednak – nie czekając na oficjalne decyzje władz III RP – mieszkańcy terenów, na których antykomunistyczna partyzantka była szczególnie aktywna, sami przywracają prawdę historyczną i oddają część żołnierzom podziemia. We wsi Boćki niedaleko Bielska Podlaskiego już w 1990 r. miejscowa ludność obok pomnika milicjantów poległych w walkach z „bandami” umieściła tablicę z komentarzem: „Pomnik ten pochodzi z okresu, w którym gwałt uchodził za męstwo, a cnota i patriotyzm były reliktami przeszłości”.

Kłamstwa o partyzantach

To, co było oczywiste dla prostych ludzi, z wielkim trudem przebijało się do świadomości historyków i polityków związanych z postkomunistyczną lewicą. Jeszcze pod koniec lat 90. w publicznych dyskusjach przywoływano likwidację „robotników z Chodakowa” jako przykład rzekomo zbrodniczej działalności powojennej partyzantki. Rzecz dotyczyła wydarzeń z 12 grudnia 1946 r., kiedy szwadron ppor.Waleriana Nowackiego „Bartosza” w zasadzce we wsi Grochów k. Węgrowa na Podlasiu pojmał i rozstrzelał grupę aktywistów PPR, wyposażonych w broń i dokumenty bezpieki, mających we współpracy z miejscowym UB „zabezpieczać” (czyli fałszować) wybory do Sejmu Ustawodawczego. Ciała zabitych partyzanci pozostawili na brzegu Bugu, gdzie zamarzły. Kiedy funkcjonariusze po trzech dniach odnaleźli zwłoki, pośpiesznie wyrąbali je z lodu za pomocą siekier. Powstałe wówczas obrażenia wykorzystano do ukucia propagandowej tezy, że „leśni” pastwili się nad PPR-owcami, a potem bestialsko ich zamordowali.

Jeszcze w 2001 r. podczas dyskusji w Sejmie ówczesny marszałek Sejmu Marek Borowski oraz poseł SLD Longin Pastusiak powoływali się na „masakrę robotników z Chodakowa”, sprzeciwiając się oddaniu czci i sprawiedliwości żołnierzom WiN. Ostatecznie jednak Sejm przyjął uchwałę, w której uznał „zasługi organizacji i grup niepodległościowych, które po zakończeniu II wojny światowej zdecydowały się na podjęcie nierównej walki o suwerenność i niepodległość Polski”. Parlamentarzyści oddali hołd wszystkim poległym, pomordowanym, więzionym i prześladowanym członkom organizacji Wolność i Niezawisłość. Było to pierwsze po wojnie, potwierdzone autorytetem państwa, uhonorowanie Żołnierzy Wyklętych.

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...