Ciągnąć jedno drugie, w górę nieba

La Salette. Posłaniec MB Saletyńskiej 3/2014 La Salette. Posłaniec MB Saletyńskiej 3/2014

Były lata, że nie chciało mu się modlić, ba, chodzić do kościoła. Pytał – muszę? Dopiero, gdy powiedziałam „musisz”, to szedł. To „ciągnięcie siebie ku górze” dotyczyło wszystkich sfer. Wywiadówki, niesforność dzieci. Mówiłam mężowi:„albo to bierzesz, albo tego nie będzie, bo ja już nie daję rady”. To tylko na pozór przeszkadza w byciu jednością

 

S.: Lucia zawsze była bardziej otwarta

L.: Ale Stasiu zawsze mi towarzyszył, gdy miał opory, robił, co żona chciała, bo tak jest dobrze.

L. i S.: Ważny jest dla nas nasz doradca duchowy, spowiednik. Jedną z najcenniejszych rzeczy, jakiej nas nauczył, jest wstawianie we fragmencie listu do Koryntian zamiast słowa miłość najpierw imienia Jezus, potem swojego imienia, wreszcie imienia małżonka.

S.: Gdy przychodzą trudne chwile, pytam siebie, co nabroiłem.

L.: A ja myślę, że w tamtej chwili byłam pewna, że robię dobrze, ale teraz pytam, co Jezus zrobiłby na moim miejscu.

W książce Parami do nieba, jest myśl Jana Pawła II o małżeństwie jako jedności dwojga i o robieniu miejsca dla drugiego. „Moje ja” ustępuje miejsca „Twojemu ja”. To zmusza do pojednania.

S.: Zmusza czy prowadzi? Dla mnie to jak droga kolejowa i rozjazdy. Słowo Boże to przestawianie zwrotnicy. Gdy czytam Pismo Święte, a staram się czytać co rano, czasem jedno słowo pobudza refleksję. Widzę wyraźnie, że to jest To Słowo. Przychodzi mi na myśl postać Jana Budziaszka. Perkusista Skaldów został w jednej chwili wyrwany ze swego życia i w samych klapkach wyruszył do Częstochowy. A teraz Słowo Boże go prowadzi. To nie jest chwila, tylko proces. Jednemu jest łatwo, bo wzrastał w rodzinie, gdzie wiara była praktykowana. Dla mnie to była tabula rasa. Teraz dorosłem wewnętrznie i jest mi dobrze z „praktykami religijnymi”. Jeszcze tylko tłum nie zawsze mi pasuje.

L.: Tu się różnimy. Dla mnie np. modlitwa do Ducha Świętego, nałożenie rąk, wieczory uwielbienia to wielka łaska. 15 lat temu to było dla mnie obce, sztuczne. Teraz mam pragnienie, by modlitwa była nade mą. Gdy mieliśmy jakiś trudny problem i posługiwaliśmy na rekolekcjach, dotarło do mnie słowo „Oddaj to Bogu”. Doświadczyłam wówczas, że naprawdę oddałam to Bogu i zaczęło się coś zmieniać. Stopniowo, prawie niedostrzegalnie, ale rzeczywiście. Zaufałam i sama zaczęłam się zmieniać. Przez lata małżeństwa nauczyłam się też inaczej wartościować. Ważny jest nie tylko porządek i obiad, ale też wspólne rowery, czy udział w życiu coraz bardziej dorosłych dzieci. Czasem nie bardzo mam czas, siły czy ochotę na Eucharystię, ale wiem, że ona mnie wzmocni. To teraz najważniejszy punkt mojego dnia – poranna Eucharystia.

Jak nauczyliście się zmieniać siebie dla jedności, świętości dwojga.

S.: Cały czas uczę się słuchać, potwierdzać Luci jej myśli, emocje. Pracuję nad swoim bałaganiarstwem.

L.: Ja w małżeństwie nauczyłam się okazywać czułość. Głaskać, przytulać dzieci, męża. Nauczyłam się od przyjaciół z Kręgów – Halinki i Michała, którzy byli dla mnie urzeczywistnieniem słów z Ewangelii „Zobaczcie, jak oni się miłują”. Przykładem, jak wyrażać miłość. Byli jak dotyk świętości. Bardzo staram się też nie gderać. Dzięki Stasiowi, zaufaniu do niego wspólnie rozwiązujemy sprawy, podejmujemy decyzje. Ale są rzeczy, które muszę powiedzieć. Bo tylko żona ma odwagę powiedzieć pewne nieprzyjemne rzeczy. Ktoś inny machnie ręką, ale żona powinna zwrócić na to uwagę.

S.: Cały sens w małżeństwie to wzajemnie znosić swoje słabości. Tak jak w Ewangelii – jedni drugich brzemiona noście. Jak jest ciężko, starać się wspierać. Patrzenie z uwagą na siebie nawzajem pozwala słabość zauważyć i nazwać. Wszystko to jest wypełnianiem przysięgi: „Ślubuję Ci miłość, wierność, uczciwość małżeńską oraz że Cię nie opuszczę aż do śmierci”. Przysięga zobowiązuje. Trzeba dotrzymać słowa. Budować jedność.

L. i S.: Dużo dał nam dialog małżeński – spokojne wysłuchiwanie drugiej osoby, przeglądanie się we współmałżonku jak w interaktywnym lustrze, wyzbywanie się egoizmu, niestawianie swoich celów, pomysłów nad wspólne. Rezygnowanie z siebie dla dobra innych.

L.: Ja nie umiałam tego. Obrażałam się i trzeba się było ukorzyć i przepraszać na kolanach. Potem zobaczyłam, że kiedy to zmieniamy, więcej zyskamy razem.

S.: Powtarzając za Matką Teresą z Kalkuty „Jeśli chcesz zmieniać świat, zacznij od siebie”.

L.: Jest pokusa, by oceniać drugiego. By to on się zmieniał. Jak zmienić takie nastawienie? To dla mnie było niemożliwe. I to był moment, by zwrócić się z tym do Boga. Oddać to Bogu.

S.: Człowiek jest tak ukształtowany, że stara się polegać na swej wiedzy, umiejętnościach. Pyta – co ma do tego Bóg. Ale Bóg prowadzi do takich obszarów, że już nie daję rady sam. Dopiero modlitwa, czyjaś sugestia wyprowadza nas z ”ciemnej doliny”.

L.: Potrzebny jest czas, obecność, proste rzeczy. Czasem czeka się na zwykłą rozmowę. To pomaga w walce z życiem.

S.: Tego uczą nas kapłani. Ich posługa, oddanie, tracenie siebie. To potem daje owoce.

A gdzie Wy możecie oddawać swoje życie?

L. i S.: Rekolekcje, Poradnia Rodzinna, Diakonia Muzyczna, Konferencje dla narzeczonych, Krąg Domowego Kościoła, Diakonia Życia, Róże Żywego Różańca.

L.: Czasami się bronimy. Rodzina, mąż, dzieci, życie zawodowe nie zawsze pozwalają na nowe zobowiązania. Ale Bóg i to potrafi poukładać.

Co według Was jest najważniejsze w małżeństwie?

S.: Jak w liście do Koryntian „Najważniejsza jest miłość”. Pozostałe rzeczy z niej wypływają – rozmowy, decyzje, drobiazgi. Gdy upadniemy, dążymy do pojednania, miłość wzrasta. To nieustanny proces.

L.: Ja jestem najszczęśliwsza, gdy razem jesteśmy na rekolekcjach. Bóg i my. Łaska Boża, Eucharystia, słowo, modlitwa jednoczy, buduje. Bliskość Boga, który jest miłością. Razem duchowo, uczuciowo.

Bez czego nie wyobrażacie sobie małżeństwa?

L.: Bez Kręgu Domowego Kościoła. Bez tego nie umiałabym, nie wiedziałabym, jak być dobrą żoną. Bez wspólnoty, bez Boga.

S.: Przypomina mi się Reb Tewje ze Skrzypka na dachu, który pyta żony „Czy mnie kochasz?” Dla mnie najważniejsza jest Lucia. Ona przoduje w sprawach duchowych. Dla niej podejmuję się codziennych obowiązków, jeżdżę z nią na rekolekcje, dla niej i dla dzieci. Generalnie jak w „Małżeńskiej” Trójcy Świętej. Trzy osoby – Bóg, Lucia i ja.

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...