Dlaczego nie pójdę na tę wojnę

Więź 3/2014 Więź 3/2014

Chcą, żebym się zaciągnął na wojnę. Nie na tę prawdziwą, co się toczy „gdzieś daleko” na Bliskim Wschodzie czy na wschodniej Ukrainie. Na tę swojską — polską zimną wojnę religijną.

 

Kto wie — może w końcu i „wojownicy” dostrzegą (choćby z konieczności uznając prawo innych do istnienia), że naprawdę warto ze sobą rozmawiać, a nie tylko bojować? Bo w gruncie rzeczy wielu „żołnierzy Chrystusa” to ludzie wrażliwi i subtelni. Tyle że prywatnie, a nie „służbowo”... Bo w gruncie rzeczy również ci laiccy profesorowie, którzy wykorzystują dziś swój akademicki status do rozpowszechniania wywodów zupełnie nieakademickich, a całkowicie ideologicznych — chyba tęsknią za refleksją sine ira et studio w auli wykładowej i sali seminaryjnej. Tyle że czasowo stali się prorokami misyjnego ateizmu...

Mądra Konstytucja

Co więc należałoby robić? Rozróżniłbym przede wszystkim aspekt krótkoterminowej taktyki od długofalowej strategii.

Erozja aksjologicznej wspólnoty w Polsce postępuje. Widać ją, gdy czyta się dziś preambułę do Konstytucji RP. Ten bardzo dobry dokument — uchwalony wszak w parlamencie zdominowanym przez SLD — odwołuje się do „uniwersalnych” i „ogólnoludzkich” zasad etyki. Uznanie tych wartości może wyrastać z wiary w Boga albo z innych źródeł (to pamiętna formuła Tadeusza Mazowieckiego, że Konstytucję przyjmują obywatele „zarówno wierzący w Boga będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i nie podzielający tej wiary, a te uniwersalne wartości wywodzący z innych źródeł”). Twórcy Konstytucji wyrażają wdzięczność poprzednim pokoleniom Polaków „za kulturę zakorzenioną w chrześcijańskim dziedzictwie Narodu i ogólnoludzkich wartościach”. A czynią to „w poczuciu odpowiedzialności przed Bogiem lub przed własnym sumieniem”.

Dziś na pewno o wiele trudniej byłoby uchwalić taki tekst. W atmosferze narastającej zimnej wojny religijnej na pewno usłyszelibyśmy argumenty, że nie ma czegoś takiego jak powszechnie uznawane wartości ogólnoludzkie, a dla wielu nadużyciem byłoby wszelkie wspominanie o dziedzictwie chrześcijańskim. Publikowana obok dyskusja o prawach człowieka pokazuje, że nawet w dziedzinie tak istotnej jak fundamentalne prawa osoby ludzkiej — które powinny być niezbywalne i niekwestionowane — istnieją poważne spory aksjologiczne.

Charakterystyczne jednak, że za Konstytucją nie przepadają ani „wojownicy” katoliccy, ani laiccy. Ci pierwsi pamiętają, że w referendum roku 1997 głosowali przeciwko jej przyjęciu, i wciąż mają jej za złe, że zawiera deistyczną koncepcję Boga, że nie wspiera wystarczająco cywilizacji chrześcijańskiej i nie realizuje postulatów katolickich. Ci drudzy natomiast posługują się hasłami w istocie pozakonstytucyjnymi: zagrożonej świeckości państwa i równie zagrożonego rozdziału Kościoła od państwa.

Tymczasem Konstytucja RP — w dużej mierze dzięki Tadeuszowi Mazowieckiemu — nie zawiera ani idei świeckości państwa, ani rozdziału między państwem a Kościołem. Jest w niej mowa — nieprzypadkowo — o bezstronności władz publicznych „w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych”. Relacje państwa ze wspólnotami religijnymi mają się zaś opierać na „zasadach poszanowania ich autonomii oraz wzajemnej niezależności każdego w swoim zakresie, jak również współdziałania dla dobra człowieka i dobra wspólnego”.

W polskich sporach politycznych za dużo jest indywidualistycznych odwołań do własnych emocji i przekonań, a za mało do idei, które uznaliśmy za fundament naszej wspólnoty obywatelskiej. Konstytucyjne zasady — określające Rzeczpospolitą jako „dobro wspólne wszystkich obywateli”, respektujące godność każdej osoby oraz wynikające z niej prawa i wolności obywateli — nie mogą być tylko ozdobnikami akademii ku czci. Powinny stać się wyznacznikiem polskiej drogi demokracji.

Na gruncie polskim rozwiązujmy zatem bieżące dylematy międzyepoki, wychodząc z mądrych formuł Konstytucji. W kolejnych szczegółowych sporach ideowych, które nieuchronnie będą się pojawiały, kryterium służącym do ich rozstrzygania powinny pozostać litera i duch Konstytucji. Oznacza to każdorazowe mozolne docieranie do treści fundamentalnych wartości konstytucyjnych: dobra wspólnego i przyrodzonej godności człowieka. Konstytucja ich nie definiuje — wtedy jeszcze nie było to konieczne, gdyż wystarczało odwołanie do wartości „ogólnoludzkich”. Obecnie jednak na (inaczej rozumiane) pojęcie godności powołują się także zwolennicy „godnej śmierci” czy odpowiedniej „jakości życia”.

Może sięganie do Konstytucji to szansa, aby spory ideowe stały się bardziej ideowe — czyli otwarcie odwoływały się do wartości uznawanych za fundamentalne przez różne strony? Definiowanie różnic na tym najgłębszym poziomie może także pozwolić na dostrzeżenie wspólnego, ogólnoludzkiego pola wartości ponad podziałami ideowymi (bo że takowe być musi, podpowiada nam nasza wiara).

Jaki dekalog nowej epoki?

W perspektywie długofalowej niewątpliwie powinniśmy jako katolicy zabiegać o to, aby moralny dekalog nowej epoki był jak najbardziej zbliżony do Dekalogu biblijnego. W tym celu jednak, jak już wspomniałem, to nie rozwiązania polityczne są najistotniejsze.

Błędem popełnianym przez licznych katolickich „wojowników” jest przykładanie zbyt wielkiej wagi do zagadnień prawnych. Nie lekceważę wpływu prawa na systemy wartości. Jednak „cóż warte prawa bez obyczajów?” — pytał słusznie Horacy. Dlatego uważam, że pod względem aksjologicznym przyszłość o wiele bardziej decyduje się w sferze kultury niż polityki. To kultura — wartości wyznawane i praktykowane; istniejące wzorce myślenia, odczuwania i zachowania — jest najgłębszą przestrzenią życia narodu. Najbardziej niebezpieczny strumień współczesnej erozji wartości to ten oddolny. Analogicznie zatem — właśnie oddolnie najskuteczniej możemy się zatroszczyć o odrodzenie wartości. Oponentów trzeba raczej przekonać, niż pokonać. A do poszanowania wartości nie da się przekonywać na polu bitewnym.

Myślenia i życia według wartości nie da się narzucić. Sfera tego, co w społeczeństwie wolno, a co zakazane (prawo), powinna wyrastać ze sfery tego, co uważa się za godziwe i co się powinno czynić (moralność, kultura, obyczaje). W sytuacji kulturowego zawirowania międzyepoki celem wyznawców Chrystusa nie powinna być zatem chrystianizacja systemu społeczno-politycznego, lecz ludzi. Najistotniejsze obywatelskie zaangażowanie chrześcijan winno mieć charakter mniej polityczny, a bardziej kierować się ku formowaniu sumień. Takie stwierdzenie to nie minimalizm, lecz rozpoczynanie od korzeni, sięganie do źródeł. Przecież — jak mówił Václav Havel — „również czyn prawdziwie moralny, który nie ma nadziei na natychmiastowy i widoczny efekt polityczny, może czasem procentować powoli i niebezpośrednio na gruncie polityki”[4].

A żeby sięgnąć do tego, co naprawdę najważniejsze, należałoby zacząć od ewangelizacji. U podstaw kryzysu moralnego leży przecież kryzys duchowy. W perspektywie społecznej ewangelizacja to zabieganie o odrodzenie wiary w Boga, który jest źródłem wartości niezbędnych dla życia wspólnoty obywatelskiej. Św. Benedykt z Nursji ze swoimi współbraćmi głosili Jezusa Chrystusa, a cywilizację europejską zbudowali niejako przy okazji. I stało się to bez krucjat przeciwko ówczesnym barbarzyńcom.

Zatem — po pierwsze: wiara; po drugie: kultura; dopiero po trzecie: polityka.



[1]  Cytaty biblijne w tłumaczeniu bp. Kazimierza Romaniuka (Biblia Warszawsko-Praska).
[2]  Ks. R. Indrzejczyk, Nie wszystko, „Więź” 2010, nr 5—6.
[3]  J. Ratzinger, Kościół — ekumenizm — polityka, Poznań—Warszawa 1990, s. 198.
[4]  V. Havel, Zaoczne przesłuchanie. Rozmowy z Karelem Hvíždalą, Warszawa 2014, s. 145.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...