Dwanaście kroków po ruchomych schodach

Przewodnik Katolicki 51/2014 Przewodnik Katolicki 51/2014

Z Rafałem Porzezińskim, dziennikarzem, rekolekcjonistą, prowadzącym warsztaty „Dwanaście kroków do wolności” rozmawia Łukasz Kaźmierczak

 

Właśnie, jeszcze do tego nie doszedłem, albo dobrze, mów…

– To był trudny moment, kiedy po paru ładnych latach bycia w trzeźwości i w Kościele, świeżo po ślubie znów poszedłem do kasyna. Byłem przerażony, że wszystko wróci. I wtedy ksiądz na spowiedzi wysłał mnie w ramach pokuty na mityng AA. Poszedłem, zacząłem czytać literaturę, zwłaszcza 12 kroków 12 tradycji.
I… za każdym razem, kiedy brałem tę książkę, miałem takie dziwne uczucie, wręcz pewność, że wszystko będzie dobrze. Taki błogi spokój się pojawiał. Że tu będzie moja droga. I później okazało się, że tak się właśnie stało. Od tamtego czasu, od tych kilkunastu lat, Pan Bóg pokazał mi tyle razy, że to jest rzeczywiście to, czym mam się zająć, co mam podawać dalej – bo dwunasty krok z tych Dwunastu – które zaczynają się od uznania swojej bezsilności i powierzenia własnego życia i woli Boga – mówi: podaj dalej. Daj posłanie tym, którzy ciągle cierpią.  

Podajesz dalej m.in. przez warsztaty „Dwanaście kroków do wolności”?

– Owszem. Zapytasz pewnie, dlaczego „do wolności”? Bo prowadzę te warsztaty już nie tylko dla narkomanów, hazardzistów, alkoholików, ale także dla faryzeuszy właśnie, dla „praktykujących niewierzących”, dla tych, którzy nie widzą swojego grzechu. Dla tych, którzy po prostu cierpią, nie wiedząc, co w ich życiu jest nie tak. A to zawsze oznacza, że to nie Pan Bóg w nich żyje, tylko ciągle
żyją sami. Takie niespokojne serca.

Te warsztaty, które już od sześciu lat prowadzimy w Warszawie wspólnie z Jackiem Racięckim i grupą innych fajnych ludzi, dają wspaniałe rezultaty, wyprawiają niesamowite rzeczy z ludźmi, którzy w nie wchodzą. A przychodzą naprawdę połamani, pogniewani, w rozbitych małżeństwach. Wychodzą jako nowi ludzie. To są historie niebywałe, zwłaszcza kiedy dokonuje się krok zadośćuczynienia – np. kiedy małżeństwa po kilkunastu latach się schodzą, rodzą tam się dzieci, dzieją się cuda. Dla mnie dwanaście kroków to jest doskonałe narzędzie właśnie do codziennego nawracania się.

O, to, jest konkret.

– To jest potrzebne do zabicia w sobie tego starego człowieka z pomocą Boga oczywiście, nie o własnych siłach, bo tak się nie da. W tym programie jest tak wiele piękna, wspaniałego rozwinięcia pięciu warunków dobrej spowiedzi, ośmiu błogosławieństw, tego, co proponują rekolekcje ignacjańskie. Tu jest wiele wątków. Wiele tropów. Tu działa Duch Święty, co do tego nie mam wątpliwości. I cieszę się ogromnie, że mogę być jakimś małym, maleńkim uczestnikiem tego 12-krokowego dzieła. 

Te dwanaście kroków można zamknąć w jakimś przedziale czasu?

– No niestety, tak jak mówiłem na początku, nawrócenie to jest proces ciągły, niejednorazowego użytku. Dobrze jest, jeśli – i tutaj zacytuję myśl Jacka Racięckiego – możesz każdego roku powiedzieć: nigdy jeszcze nie byłem tak uczciwy jak dziś… To już dużo.

Pan Bóg zaprasza nas do dynamiki: Wstańcie chodźmy, oto zbliża się mój zdrajca (Mk 14, 42). To oznacza, że w tej drodze do trzeźwości, do wolności, do pełni życia, nie możesz się zatrzymywać. Jeżeli stoisz, to się cofasz, tak jak na schodach ruchomych jadących w dół –  musisz iść, żeby się wspinać, nie da się tego dokonać na leżąco.

Ile w tym procesie nawrócenia jest Pana Boga, a ile człowieka?

– Trudno mi powiedzieć, ale z perspektywy własnego doświadczenia, na ile dokonało się wówczas coś, co można nazwać nawróceniem się ku dobrej drodze, to przede wszystkim uznanie, że potrzebuję pomocy. Uznanie, że nie jestem bogiem. To jest bardzo trudne. Jeśli ktoś nie chce, uważa, że nie potrzebuje lekarza, wówczas Pan Bóg się nie narzuca. „Stoję u drzwi i kołaczę” – jak mówi Apokalipsa. I jeśli przyjdziesz i otworzysz… Ale musisz otworzyć je sam. Mówię truizmy, bo każdy to wie.

Żartujesz? W dzisiejszych czasach? Nie każdy.

– Może więc warto postawić pytanie, czy konieczne jest nawrócenie, żeby Pan Bóg zaczął działać? Chyba niekonieczne. Wydaje mi się, że ten syn marnotrawny nie biegł wcale do swojego ojca, bo przeżył jakieś głębokie nawrócenie, on po prostu poczuł głód, nie smakowały mu już te strąki. I  w jakimś sensie mój powrót też nie wynikał z tego, że nagle poczułem, że chcę być święty. Nie, ja poczułem głód, zatęskniłem: w domu ojca jest lepiej. Ale to nie ma nic wspólnego z nawróceniem. Dla mnie fundamentalne jest to, czy wróciłeś do sakramentów. Jeśli tak, to zaczynasz się nawracać. A wcześniej to jest głód. I ten głód Pan Bóg oczywiście zaspokoi, wejdzie do ciebie i będzie z tobą wieczerzał, to się stanie, ale nic nie zrobi na siłę. Pan Bóg nigdy nie zrobi z ciebie niewolnika i nie przyjmie niczego, czego naprawdę nie chcesz oddać.

A może nawrócenie to także efekt pomocy z zewnątrz?

– Ci, za których się modlą, będą pewnie mieli więcej okazji do  refleksji, choćby do upadków, które ich otrzeźwią. Ja jestem pewien, że ten mój powrót do Kościoła został właśnie wymodlony wielokrotnym Różańcem przez mamę, babcię, siostrę, moją przyszłą żonę, która modliła się o dobrego męża nim mnie poznała. Pewnie bez tego wielokrotnie bardziej bym się nacierpiał… Dlatego musimy się modlić za tych wszystkich oddalonych, upadłych, letnich, pogubionych – bo przecież nawrócenie jest dla każdego, tak samo dostępne dla wszystkich.

Nawet last minute.

– O tak, wystarczy przywołać postać Dobrego Łotra, pierwszego nawróconego w ten sposób.

Szansa jest do końca i na pewno takie nawrócenia spektakularne przynoszą bardzo dobre owoce. Analogicznie zresztą upadki znanych postaci pociągają za sobą bardzo wiele grzechu, wiele innych upadków. A przecież komu dużo dano, dużo od niego wymagać się będzie i biada mu, jeżeli stanie się zgorszeniem dla jednego z tych maluczkich.

Każdy spektakularny powrót do Boga osoby, która wcześniej była kojarzona ze złem, która była absolutnie po ciemnej stronie mocy, daje do myślenia jego wyznawcom. Ktoś, kto był dla nich idolem, nagle mówi, że jest grzesznikiem i potrzebuje zbawienia. A więc mówi kerygmat, bo tak naprawdę nic ważniejszego nie mamy do powiedzenia, jak to, że zostaliśmy stworzeni z Miłości, dla Miłości, a przez grzech nie jesteśmy w stanie Jej zaznać. Na szczęście jest Jezus Chrystus, który chce mnie leczyć i tylko ode mnie zależy, czy skorzystam z tej przelanej za moje grzechy krwi, czy ją grzechem i zatwardziałością rozleję, a może utoczę z siebie i z drugiego człowieka.

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...