Aerozol, boskie tchnienie

Więź 1/2015 Więź 1/2015

"Ubik" stanowi dla mnie wzór tego, co nazywam „książkami krypto­religijnymi”. Brzmi to mniej zaskakująco niż jeszcze dwadzieścia lat temu, tymczasem bowiem dostrzeżono, że za sprawą jego autora (a także Ursuli Le Guin i kilkorga innych pisarzy) fantastyka naukowa odkryła w pewnej chwili religię.

 

„Science fiction” na niby

Na początku powieści poznajemy datę dzienną rozpoczęcia akcji: 5 czerwca 1992 r. Fakt ten budzi dziś ten sam uśmiech, z jakim przypominamy sobie inne daty z dziejów SF, jak tytuł serialu Kosmos 1999 czy książki, a potem filmu 2001: Odyseja kosmiczna. W momencie opublikowania Ubika ta data miała jednak szczególny wydźwięk: czyniła powieść nonsensowną, jeśli pamiętać o ówczesnej ambicji SF, by serio przewidywać prawdopodobną (!) przyszłość.

Oto bowiem, jak się dowiadujemy, w organizmie Glena Runcitera mnóstwo jest sztucznych organów, a on sam jest po dziewięćdziesiątce, co oznacza, że musiał się urodzić przed rokiem 1902. W momencie, kiedy amerykański czytelnik sięgał po nową powieść Dicka (1969!), powinien był szukać odpowiednika tego bohatera wśród ludzi, którzy mają około siedemdziesięciu lat. Żeby zatem padające w książce zdanie o Glenie: „nie można już teraz określić wieku na podstawie czyjegoś wyglądu” (s.15)[4] miało sens, sztuczne organy, zapewniające pozorną młodość, musiałyby zacząć być używane już wkrótce po publikacji powieści, tymczasem dopiero w 1958 r. wszczepiono pierwszy rozrusznik serca – o sztucznych organach w ścisłym sensie nie było jeszcze mowy. Zmarły Jorry Miller ma na sobie ubranie z połowy XX wieku, co sugerowałoby, że już wtedy działały moratoria; a w każdym razie od początku lat 80., skoro Ella Runciter zamrożona jest od ponad dziesięciu lat.

Prawie dekadę wcześniej Dicka spotkał już protest w związku z podobną grą. W 1960 r. wydawnictwo odrzuciło jego powieść pt. Marsjański poślizg w czasie, rozgrywającą się w roku 1994. Szef oficyny tłumaczył po latach: „To obrażało moje fantastycznonaukowe poczucie. W tym czasie nie mogło być kolonii na Marsie. Gdyby dodał sto lat, książka by mi się podobała”[5]. W Ubiku pisarz robi z premedytacją to samo: podając dokładne daty, sygnalizuje od razu, że nie zamierza przewidywać przyszłości, a konwencja SF jest dla niego właśnie jedynie konwencją. Tu i ówdzie zgłasza swój dystans i na inne sposoby. Gdy na przykład opisuje z absurdalną szczegółowością absurdalne stroje swoich bohaterów („Włożywszy brązową sportową opończę, buty o błyszczących, zadartych ku górze czubkach i filcową czapkę z pomponem, zaczął rozglądać się po kuchni” – s. 30; „ubrany [był] w eleganckie spodnie z kory brzozowej, przezroczystą kurtkę przepasaną konopnym sznurem i wysoką czapkę maszynisty kolejowego” – s. 64). Albo gdy podaje nazwę statku kosmicznego, którym nasi bohaterowie udają się na Księżyc: to Pratfall II, czego tłumacz nie odważył się już spolszczyć, gdyż jest to potoczne określenie „kompromitacji”, „wtopy”, „klapnięcia na zadek” (prat = palant, głupek, fall = upadek)[6]. Jakby mówił: Chcieliście powieści fantastycznonaukowej? No to ją macie i odczepcie się, bo mam wam do powiedzenia coś ważniejszego...

Sygnały naprowadzające

To „coś ważniejszego” tworzy w gruncie rzeczy alternatywną akcję w Ubiku, do której kierują pewne szczegóły, kulturowe aluzje przy pierwszej lekturze zazwyczaj umykające czytelnikowi SF.

Oto kiedy Joe Chip poznaje Pat Conley, dowiadujemy się, że ma ona „cerę o miedzianym odcieniu i duże, ciemne oczy” (s. 31); w późniejszym opisie tej postaci czytamy, że była to „dziewczyna o czarnych, błyszczących oczach i czarnych, lśniących włosach”, a jej „wyrafinowana uroda promieniowała na cały pokój, jakby oświetlając go silnym, posępnym płomieniem” (s. 52). Na jej ramieniu wytatuowany jest napis „caveat emptor” (czyli po łacinie „niech się strzeże kupujący”), co widząc, Joe pyta, nie wiedzieć czemu: „Czy to po hebrajsku?” (s. 32). W swoich książkach Dick wielokrotnie drwi z braku wykształcenia swoich bohaterów, ważny jest jednak w tym momencie bieg skojarzeń, który kazał bohaterowi zadać takie pytanie. Zwłaszcza że chwilę później Pat, określając swoje zdolności, charakteryzuje je dość dziwnie: „Wydają mi się one takie... negatywne. [...] Nie potrafię nic: ani poruszać przedmiotów, ani zamieniać kamieni w chleb, ani rodzić dzieci bez zapłodnienia czy odwracać procesów chorobowych u osób dotkniętych jakąś przypadłością” (s. 33). Do zamienienia kamieni w chleb kusił Jezusa Szatan, dziecko bez zapłodnienia urodziła Maria, chorych uzdrawiali Jezus i apostołowie. A odwołującą się do tych zdarzeń dziewczynę mamy sobie wyobrażać, mimo jej jankeskiego imienia, jako piękną Żydówkę.

Kiedy z kolei Joe, przebywając prawdopodobnie w stanie półżycia, zobaczy wreszcie Jorry’ego – kreatora pseudoświata, do którego trafili nasi bohaterowie – opis postaci brzmi następująco:

jego czarne okrągłe oczy [...] patrzyły na niego spod zmierzwionych brwi. [...] duże uszy o wielkiej ilości zwojów nie pasowały do oczu, wyglądających, jakby były z chityny. [...] – No i ten nos – pomyślał Joe – zbyt wąski, ostro zakończony, o wiele za długi. – Nawet podbródek nie harmonizował z kształtem twarzy; widoczna w nim była głęboka szczerba, rysa sięgająca najwyraźniej w głąb kości... – Jak gdyby – pomyślał Joe – twórca tego stworzenia zadał mu cios, pragnąc je zniszczyć. Ale [...] chłopiec nie pękł [...] na przekór nawet swemu twórcy, szyderczo wykrzywiając się do wszystkich (s. 219–220).

W Raju utraconym Johna Miltona spotkamy taki opis Lucyfera:

Przyćmiony, jaśniał ów archanioł bardziej
Niż inni: jednak w obliczu głębokie
Bruzdy mu wyrył piorun i osiadły
Troski na licu bladym [...]
[...] pomniki chwały,
Mocy i sztuki będą przewyższone
Z łatwością przez te zbuntowane duchy,
Które w godzinie stworzą tyle, ile
Trud nieprzerwany rąk nieprzeliczonych
Przez wieki ledwie umiałby wykonać[7]. (podkr. – JS)

Zaczynając dostrzegać, że w powieści fantastycznonaukowej natknęliśmy się na demoniczną Anty-Madonnę i Szatana samego, policzmy bohaterów lecących na Księżyc – odkryjemy wówczas, że jest to dwunastu pracowników korporacji oraz Glen Runciter. Joe – to prawda, że w szoku po śmierci szefa – powie, że ów „oddał życie, aby ocalić nas” (s. 98). A zatroskany, czy uda się nawiązać kontakt ze zmarłym Runciterem, powtarza za włączonym akurat nagraniem Missa Solemnis Beethovena: Libera me, Domine (s. 97).

Pora na przemilczane w próbie rekonstrukcji fabuły motto ostatniego rozdziału. Ono, jak sądzę, usprawiedliwia całkowicie powyższe wywody. Brzmi bowiem tak:

Ja jestem Ubik. Zanim świat był, jam jest. Stworzyłem słońca. Stworzyłem światy. Stworzyłem istoty żywe i miejsca przez nie zamieszkiwane; umieszczam je to tu, to tam. Idą, gdzie im każę, robią, co im polecę. Jestem słowem i nigdy nie bywa wypowiedziane moje imię – imię, którego nikt nie zna. Nazywają mnie Ubik, ale nie to jest moje imię. Ja jestem. Ja będę zawsze (s. 241).

W powieści przeczuwa to już wcześniej Joe: „Runciter i Ubik. Ubiquity – to znaczy wszechobecność – uświadomił sobie nagle” (s. 147).

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...