Czy lekarz może dokonywać cudów?

Przewodnik Katolicki 35/2015 Przewodnik Katolicki 35/2015

Dzisiaj upowszechnia się mentalność „cudotwórcza”, gdy wielu w sposób nieopanowany szuka cudów, chcąc je zobaczyć za wszelką cenę, czy wręcz widzieć je tam, gdzie ich nie ma.

 

Cud, w swoim najgłębszym znaczeniu, jest „znakiem”, ma charakter objawiający: coś mówi! Jego podstawowym zadaniem jest zwiastowanie o nadejściu Królestwa Bożego w konkretnej i żywej osobie Jezusa. Poprzez cud „dobra nowina”, którą Ewangelia przynosi światu, nie ogranicza się tylko do słowa, ale przedstawia się też jako fakt, jako wydarzenie, które można zobaczyć, poczuć i dotknąć. Przez ten cudowny fakt zostaje wypowiedziana i ukazana miłość Boga do człowieka, rozumiana jako miłość Ojca, który widzi cierpienie swoich dzieci. Widzi je nie z dystansu, ale z prawdziwym współczuciem; bierze sobie do serca tego, kto cierpi i uwalnia go od cierpienia.

Cud i lekarz: znaki miłości Bożej

W rzeczywistości właśnie wtedy, gdy człowiek jest w chorobie, w cierpieniu i w bólu, jego wiara zostaje wystawiona na największą próbę. Czuje się opuszczony, nie ma żadnego punktu oparcia dla swojego życia i ryzykuje utratę wszelkiej nadziei. W tej perspektywie pojawia się wołanie o cud i człowiek, podobnie jak trędowaty z Ewangelii, czuje się przymuszony, aby otworzyć usta i serca do modlitwy, która staje się bezbronnym i ufnym błaganiem: „Jeśli zechcesz, możesz mnie oczyścić!” (Mk 1, 40). Gest Jezusa, który wyciąga rękę, dotyka go i mówi: „Chcę, bądź oczyszczony!” (Mk 1, 41) jest manifestacją ucieleśnionej miłości. Cud, jednym słowem, jest jednym z wielu sposobów, przez które Bóg objawia siebie samego i pozwala poznać swoją miłość.

Taka charakterystyka cudu rzuca istotne światło na osobę i powołanie lekarza. Jako strażnik i sługa ludzkiego życia, lekarz ma za zadanie uczynić swoje powołanie przestrzenią spotkania z człowiekiem, bliskości z cierpiącymi, towarzyszenia tym, którzy czują się samotni. Osobę i działanie lekarza trzeba więc widzieć jako symbol miłości ofiarnej, świadczonej i przeżywanej. A może nawet jeszcze więcej: jako część troski i zainteresowania samego Boga o każdego człowieka, zwłaszcza słabego i doświadczonego chorobą i cierpieniem.

Możemy więc mówić o bardzo bliskim pokrewieństwie między cudem i służbą lekarza: jedno i drugie łączy wiele wspólnego z miłością Boga wobec osoby potrzebującej opieki i objawieniem tej właśnie miłości: niewątpliwym i ewidentnym w przypadku cudu, przeżywanym i zaświadczanym dobrowolnie i odpowiedzialnie przez lekarza.

W powołaniu i służbie lekarza zawiera się więc jakaś należąca do istoty tego powołania „ukryta” religijność. Moglibyśmy powiedzieć, że „leczenie chorych” jest zwiastowaniem królestwa Bożego. Wskazuje na to sam Jezus, gdy wysyłając siedemdziesięciu dwu uczniów mówi: „Jeśli do jakiegoś miasta wejdziecie i przyjmą was, [...] uzdrawiajcie chorych, którzy tam są, i mówcie im: Przybliżyło się do was królestwo Boże” (Łk 10, 8–9). Z tego wypływa zadanie, które lekarz katolicki musi odebrać jako szczególnie ważne – przeżywania religijnego wymiaru swojego powołania w codziennej pracy.

Prawdziwy cud: nadać cierpieniu imię Chrystusowego krzyża

Drugie spostrzeżenie wynika z faktu, że cud jest i pozostaje – w każdym przypadku – czymś wyjątkowym. To prawda, że Jezus uzdrowił niektórych chorych, co więcej, uzdrowił wielu chorych, ale nie wszystkich! To prawda, że wskrzesił z martwych niektóre osoby, ale nie wskrzesił ich aż tak wiele! „Znak” cudu – rozumiany jako uwolnienie od choroby, czy wręcz od śmierci – zarezerwowany jest tylko dla niektórych. W tym ukryta jest głęboka i ważna prawda, przejrzysta i bardzo czytelna pedagogia Bożego działania. Cud nie tylko jest, ale musi pozostać, czymś wyjątkowym. Istnieje coś istotniejszego niż sam cud: Jezus Chrystus ukrzyżowany i zmartwychwstały, będący objawieniem Ojca. Dlatego też trzeba przejść od „znaku”, będącego cudownym zjawiskiem, do Tego, który jest autorem i wykonawcą tego znaku: trzeba przejść od cudu, dokonanego przez Jezusa, do Jezusa, który jest źródłem i przyczyną cudu.

O cuda z całą pewnością można prosić: modlitwa, która wyprasza cuda, błaga o nie, jest modlitwą odważną, która ma śmiałość prosić o coś, co po ludzku jest niemożliwe. Modlitwa ta, w całkowicie wolnej i bezinteresownej miłości Boga, może być wysłuchana. Cuda, będące owocem takiej modlitwy są tylko „pomocą” – wręcz ogromną pomocą, jeśli pomyślimy o cudownie uzdrowionym – podtrzymującą wiarę i nadzieję. Jednak wiara i nadzieja nie opierają się na cudach, ale na Jezusie. To On jest celem i treścią wiary chrześcijańskiej, to On jest solidnym i niezniszczalnym fundamentem nadziei ludzi wierzących. Cuda powinny więc ustąpić miejsca codzienności wiary, miłości i nadziei, ponieważ tylko ona jest gwarancją życia człowieka wierzącego. To musi się dokonywać w sposób szczególny wtedy, gdy tak jak dzisiaj upowszechnia się i nasila mentalność „cudotwórcza”, gdy wielu w sposób nieopanowany szuka cudów, chcąc je zobaczyć za wszelką cenę, czy wręcz widząc je tam, gdzie ich nie ma, a jeśli nawet uda im się je zobaczyć, absolutyzują je tak, jakby od nich miało zależeć zbawienie.

„Prawdziwy” cud nie jest tylko darem uzdrowienia, którego Pan Bóg i tak może udzielić w sposób całkowicie wolny. „Prawdziwy” cud polega na rozpoznaniu w obliczu Jezusa ukrzyżowanego posuniętej aż do granic miłości Boga, który daje siebie samego każdemu, czyniąc również nas zdolnymi do takiej miłości. „Prawdziwy” cud polega na tym, że potrafimy patrzeć na chorobę, ból i cierpienie, ucząc się od Jezusa nazywać je po imieniu, a właściwie dając im imię Chrystusowego krzyża. „Prawdziwy” cud to umiejętność całkowitego powierzenia się Bogu i złożenia w nim całej nadziei i ufności, również wtedy, gdy z ludzkiego i lekarskiego punktu widzenia, nie widać drogi wyjścia. „Prawdziwy” cud to umiejętność uczynienia z bólu daru, aktu miłości nie tylko do Boga, ale również dla braci: dokładnie tak, jak uczynił Jezus!

Niezbędne towarzyszenie  

Lekarz jest często zdumionym i pełnym szacunku widzem tych cudów, pisanych przez małe „c”. To cuda, które nie przestają zadziwiać i których lekarz nie może nie dostrzec, spotykając się z chorym, który pomimo że zdaje sobie sprawę z nieodwracalności sytuacji w jakiej się znajduje, wybiera i akceptuje, w sposób świadomy i wolny, zawierzenie Panu Bogu jako źródło głębokiego wewnętrznego pokoju. Równocześnie, w jakiś dyskretny i życzliwy sposób, lekarz powinien wzniecać tego rodzaju cuda.

Jeśli lekarz chce, tak jak powinien, uczynić wszystko dla „uzdrowienia” chorego, co jak wiemy nie zawsze jest rzeczą możliwą, nie może nie stawać się ich „towarzyszem” w życiowej drodze, wspomagając ich i nadając sens temu, co przeżywają. To „towarzyszenie” decyduje o dojrzałości oraz ludzkiej, moralnej i duchowej doskonałości lekarskiego powołania. Ono może na swój sposób wzniecać „cud” przeżywania choroby czy śmierci z wewnętrznym pokojem. Dzisiaj, w sytuacji kulturowej naznaczonej poważnym kryzysem „utraty poczucia sensu”, okazuje się ono szczególnie potrzebne. Człowiek jest istnieniem szukającym prawdy, a pierwszą prawdą, której się domaga, jest właśnie prawda dotycząca sensu życia, cierpienia i śmierci. W obliczu tego pragnienia zakorzenionego w sercu osoby, lekarz musi móc i umieć ofiarować obecność, świadectwo i słowo, które będą w stanie pomóc temu, kto cierpi, oświecając go i wskazując mu drogę.

Właściwe relacje między nauką a wiarą

Medycyna odgrywa zasadniczą rolę nie tyle w wykazaniu „cudownej” przyczyny jakiegoś uzdrowienia, ile raczej w wykluczeniu możliwości występowania przyczyny naturalnej tego uzdrowienia. To znaczy, że ani do kompetencji naukowca, ani do kompetencji lekarza nie należy stwierdzanie, czy w konkretnych okolicznościach ma miejsce cud czy nie. To zadanie właściwe teologom i ludziom wierzącym, którzy potrafią dostrzec w konkretnym zdarzeniu interwencję Boga, działającego zgodnie ze swoim zbawczym planem. Innymi słowy, tylko na płaszczyźnie wiary można sensownie rozmawiać na temat cudów: te ostatnie muszą być widziane, interpretowane i rozumiane w świetle wiary, a nie poza nią! To jednak nie oznacza, że ani nauka, ani medycyna nie mają tu nic do powiedzenia. Chodzi o to, aby lekarz i naukowiec mogli zrobić spokojne, dokładne i szczegółowe badania kliniczno-diagnostyczne. Nie chodzi o podkreślanie „cudownego charakteru” jakiegoś uzdrowienia, ale po prostu o wykluczenie możliwości naturalnego wyjaśnienia, zgodnie z aktualnym stanem wiedzy medycznej. W tym miejscu, od naukowca i od lekarza, posługując się fachowym językiem, można oczekiwać zatrzymania się i pozostawienia innym orzeczenia o „nadprzyrodzonym” czy też nie, charakterze jakiegoś zjawiska, które z naukowego punktu widzenia, wydaje się być „niewyjaśnionym”.

Proces, którego jesteśmy świadkami na etapie rozpoznawania i potwierdzania cudów, jest wymownym przykładem właściwych relacji między wiarą a nauką. Stanowi on dla lekarza naglące wezwanie do unikania za wszelką cenę niedopuszczalnego i anachronicznego „pozytywizmu”, zamkniętego na transcendencję i jakąkolwiek możliwość ingerencji tego, co boskie, w to, co ludzkie. W tym samym czasie lekarz staje przed równie naglącym zaproszeniem do szukania, aż do osiągnięcia granicy niewytłumaczalności, wszystkich możliwych i prawdziwych naukowych wyjaśnień domniemanego cudownego zdarzenia, tak aby uniknąć pomieszania wiary z jakąś formą naiwnego, zgubnego i dającego odwrotne skutki „fideizmu”.

Chodzi o przeżywanie i interpretowanie relacji między nauką a wiarą w świetle słynnych stwierdzeń św. Augustyna: credo ut intelligam i intelligo ut credam (wierzę, aby rozumieć i rozumiem, aby wierzyć). Wiara nie jest „przeciw” refleksji rozumowej i poszukiwaniom naukowym. Jest z całym przekonaniem „za” nimi, uznaje je, promuje i do nich zachęca. W ten sposób gloryfikuje ona godność i szlachetność medycyny, widząc w niej, jak w każdej innej dziedzinie ludzkich i służących człowiekowi poszukiwań naukowych, „znaczący wyraz panowania człowieka nad stworzeniem” (Katechizm Kościoła katolickiego, 2293).

Z drugiej strony, poszukiwania naukowe, jeśli chcą być prawdziwe i uczciwe, nie mogą pozostać zamknięte na transcendencję. Co więcej, niespodziewany rozwój refleksji i poszukiwań naukowych, który sprawia, że człowiek zaczyna rozumieć, iż jego własne „pojmowanie rzeczywistości” nie wyczerpuje się w badaniach naukowych i technologicznych, ale kieruje się również ku czemuś, co jest „poza”, ku jakiejś „głębi”, która dotyka jakiejś „wyższej mądrości”, jest właściwy i pożądany. W tym sensie rozum i poszukiwania naukowe układają się, aby uczynić jakiś krok na drodze wiary, która ze swej strony pozwala zrozumieć ostateczną prawdę każdej rzeczywistości, odkrywając w niej również to, co wychodzi poza, nie negując przy tym i nie podważając, samych badań naukowych.

Występowanie cudu – rozumianego jako przejaw zanurzenia boskości w człowieczeństwo, „przewyższającego” to, co medycyna jest w stanie uczynić – ukazuje też skrajną niedysponowalność ludzkim życiem. Życie człowieka nie jest w rękach lekarza, ono jest w rękach Boga i zostaje jedynie złożone w ręce lekarza, aby był on strażnikiem i sługą tego życia, kochającym, życzliwym, mądrym i kompetentnym, ale też „pokornym”, zdolnym zostawić i oddać Bogu to, że jest Bogiem i w taki sam sposób postępować, ukazując Jego pełną miłości „wszechmoc”. W tym uznaniu „niedysponowalności” ludzkim życiem kryje się również, najbardziej prawdziwa szlachetność medycyny, rozumianej jako nauka służąca człowiekowi, jego godności i świętości jego życia.

W postawie kontemplacji

Aby to wszystko stało się możliwe, należy przede wszystkim „pielęgnować – jak pisze Jan Paweł II w encyklice Evangelium vitaepostawę kontemplacji. Rodzi się ona z wiary w Boga życia, który stworzył każdego człowieka i cudownie go ukształtował (por. Ps 139 [138], 14). Jest to postawa tego, kto widzi życie w całej jego głębi, kto dostrzega jego bezinteresowność i piękno oraz przyjmuje je jako wezwanie do wolności i odpowiedzialności. Jest to postawa tego, kto nie próbuje zagarnąć dla siebie rzeczywistości, ale przyjmuje ją jako dar, odkrywając w każdej rzeczy odblask Stwórcy, a w każdej osobie Jego żywy obraz (por. Rdz 1, 27; Ps 8, 6). Kto zachowuje taką postawę, nie poddaje się zniechęceniu, gdy widzi człowieka chorego, cierpiącego, odepchniętego albo na progu śmierci; wszystkie te sytuacje przyjmuje jako wezwanie do poszukiwania sensu i właśnie w takich okolicznościach otwiera się, aby w twarzy każdej osoby dostrzec zaproszenie do spotkania, do dialogu, do solidarności. Czas już, abyśmy wszyscy przyjęli taką postawę i na nowo nauczyli się czcić i szanować każdego człowieka z sercem pełnym religijnego zachwytu” (EV 83).

 

«« | « | 1 | » | »»

TAGI| CUD, LEKARZ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...