Mam to szczęście, że żyję tym, czym się interesuję

meLady 4/2015 meLady 4/2015

Twarz wieczornych Wiadomości. Jednych irytuje, innych rozczula. Jednak nikt nie może przejść obok niego obojętnie, bo Krzysztof Ziemiec nie boi się otwarcie mówić o tym, co dla wielu, nawet dziś, stanowi temat tabu: o wierze, wartościach, a także swoich słabościach. Być może dlatego ludzie otwierają się przed nim jak przed nikim innym. Koledzy mówią o nim: „ekspert od trudnych rozmów”. Jak mu się to udaje? „W tym zawodzie najważniejsze jest to, by ludzie po prostu cię lubili” – zdradza w rozmowie z Darią Kanią.

 

A łzy na ekranie to oznaka męskości?

Wie pani, kiedyś się tego wstydziłem. Ale tak się złożyło, że z reguły mam dyżury, kiedy dzieją się rzeczy ważne i trudne. Gdy umierał papież. Gdy był jego  pogrzeb. W pamiętny poranek 10 kwietnia 2010 roku też. A potem był Majdan w Kijowie. Dawniej, kiedy czułem wielkie wzruszenie, bardzo się tego wstydziłem i nie chciałem dać tego po sobie poznać. Nadal uważam, że dziennikarz powinien być po- nad swoimi emocjami. Histeria jest absolutnie zła. Dziennikarz musi być przewodnikiem dla widza. Ale nie może być też słupem, który bez emocji przeprowadza go przez najważniejsze wydarzenia w kraju i na świecie. Nie może być kimś, kto nie ma własnych uczuć.

Tak jak w pańskim programie „Niepokonani”?

No tak… wraca pani do tego, że tam raz uroniłem łzy i przyznaję, bardzo przeżyłem te wszystkie „bęcki”, jakie dostałem od ludzi w Internecie. Było tak: prowadziłem program „Niepokonani”, mój gość – potężny, silny mężczyzna się rozpłakał i co miałem zrobić? Udawać, że nic się nie stało? Też się rozkleiłem. Moim zdaniem czym innym jest popadanie w histerię, a czym innym ludzki odruch, który pokazuje, że jest się żywym człowiekiem z krwi i kości, któremu też czasem zasycha w krtani.

Często się to panu zdarza?

Parę razy się przytrafiło. Ludzie często mówią mi zaskoczeni: „Jak miło się z panem rozmawia, pan jest taki normalny”. Moi szefowie też uważają, że do tzw. trudnych emocjonalnie rozmów właśnie ja się nadaję. Tak było podczas wywiadu z wdowcem i ojcem piątki dzieci, którego historia poruszyła całą Polskę, i mnie także, lub z ludźmi po wypadkach czy bardzo ciężko chorymi.

Jak pan znosi krytykę?

Biorę to jak każdy facet, na klatę.

Co pan rozumie przez sformułowanie „prawdziwy facet”?

Dla mnie prawdziwy mężczyzna to facet, który umie ustąpić kobiecie, a jak trzeba zakasać rękawy i pomóc żonie obierać ziemniaki lub pójść po zakupy, to to zrobi. I nie wstydzi się pójść   z dziećmi na spacer. To określenie na pewno nie kojarzy mi się z czterdziestoparoletnim facetem, który wysłał żonę na wakacje, a sam w tym czasie podrywa młode dziewczyny. Śmieszy mnie, kiedy widzę takich panów w bluzach dresowych kupionych w sklepach dla skateowców, spod których niedyskretnie wyłania się brzuch piwny. Zachowują się jak studenci. Myślę sobie, że każdy wiek ma swoje prawa. Ja z takich facetów mogę się pośmiać, ale młodym kobietom pewnie nie jest do śmiechu.

Syndrom Piotrusia Pana jest wśród mężczyzn coraz bardziej popularny?

Kiedyś mnie to dziwiło, teraz smuci. Nie chcę powiedzieć, że każdy mężczyzna musi być na moją miarę, bo zaraz musielibyśmy zapytać, co to znaczy?

Zgadza się pan z tym, że niski poziom demograficzny wynika z tego, że kobiety nie mają z kim zakładać rodzin?

Coś w tym jest. Potwierdzają to ostatnie badania. Gdy- bym był młodą kobietą, to unikałbym takich typów mężczyzn. Myślę że gdyby pani chciała stworzyć z takim podstarzałym nastolatkiem rodzinę byłaby pani skazana na niepowodzenie.

Cały czas słyszę w pana głosie żal za tym, co minęło. Tęskni pan za tym, co było? Czy dotyczy to także zawodu, który pan wykonuje? Kiedyś w dziennikarstwie także było lepiej niż teraz?

Zaczynałem w wyjątkowym miejscu. W radiowej Trójce na Myśliwieckiej. I ja tam nie tyle pracowałem, co wręcz mieszkałem. W tym czasie to było radio, które ściągało ludzi. Czuliśmy się świetnie w swoim gronie. Byliśmy jedną wielką rodziną. Jeździliśmy razem na wakacje, spotykaliśmy się razem po pracy, zapraszaliśmy się do domów. Było w tym trochę niebezpieczeństwa, bo nasze żony, narzeczeni i partnerzy źle się czuli w naszym towarzystwie, nie wiedzieli o czym rozmawiamy, nie łapali naszych dowcipów. A myśmy żyli tylko pracą. Byliśmy zaangażowani. Czuliśmy, że robimy coś naprawdę ważnego. Na początku lat dziewięćdziesiątych ludzie inaczej żyli, mieli inne wymagania, inne priorytety. Mieliśmy małe marzenia, a nie wielkie wymagania. Cieszyliśmy się z drobnych rzeczy i nie oczekiwaliśmy od razu wielkich pieniędzy, karier czy pozycji.

Ideał dla każdego młodego dziennikarza.

Trójka była prawdziwą kuźnią dziennikarstwa. Moja mama powiedziała mi kiedyś na samym początku mojej drogi zawodowej: „Wiesz, słyszałam w telewizji, że ta Trójka to taka kuźnia kadr”. Nie wierzę, że w tych słowach było proroctwo, ale z perspektywy czasu widzę, że każdy z nas, kto tam się wtedy załapał, z czasem sporo osiągnął. To była prawdziwa szkoła.

Jak wyglądała?

Wtedy układ zawodowy był inny. Panowały relacje: uczeń – mistrz. I było całkiem sporo ludzi z autorytetem, którzy chcieli przyuczyć nas do zawodu. Pracowałem też w Warszawskim Ośrodku Telewizyjnym, robiąc „Kuriera Warszawskiego”, którego wtedy wszyscy oglądali. Trochę już wtedy romansowałem z telewizją. W każdej z tych redakcji zawsze był jakiś starszy pan, który pił czarną kawę, oczywiście obowiązkowo w szklance, i palił nie- stworzoną ilość papierosów. Był autorytetem. Młodzi musieli sobie zasłużyć na to, by zrobić swój pierwszy własny materiał, który oczywiście był korygowany przez starszych kolegów. Dziś tego nie ma. Bo starsi nie za bardzo chcą wprowadzać młodych w arkana, bojąc się o swoje posady. Z jednej strony media bardzo się rozszerzyły, patrząc na zasięg i odbiorców, ale z drugiej strony, z naszego dziennikarskiego punktu widzenia, bardzo się skurczyły. Jest coraz mniej miejsc pracy.

 

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...