Na jednej tratwie, czyli o rafach życia wspólnotowego

Pastores 69/4/2015 Pastores 69/4/2015

Każdy z nas się boi. Od dzieciństwa przeżywamy lęk i całe życie oczekujemy, że on kiedyś się skończy. Najpierw liczymy, że rodzice będą nas bronili przed ogromnymi ciemnościami czy potworami ze snów, później uczymy się sami stawiać im czoło.

I co z tym lękiem?

Uświadomienie sobie lęku wobec jakiegoś aspektu bycia wspólnotowego daje szansę, by zadziałać według decyzji woli, choćby to było trudne. Nie musimy zamykać się we własnym pokoju, mimo iż obawiamy się rozmów, możemy ujawnić swoje poglądy, mimo iż obawiamy się wyśmiania, możemy wejść w kon­frontację z przełożonym, mimo iż boimy się konsekwencji. Mo­żemy zadziałać mimo lęku lub zdecydować, że „odpuszczamy” na przykład z powodu słabszego dnia czy innych aktualnych obciążeń. Jesteśmy dysponentem działania i wycofania. Gdy nie jesteśmy świadomi obecności swojego lęku lub jego siły, wtedy stać nas na bardzo różne zachowania; dziwią nas później konse­kwencje, jakie ponosimy. Bardzo częste odruchowe działania spowodowane silnym lękiem to ucieczka lub atak. Najczęściej jednak lęk wprowadza nas w manipulowanie sobą, swoimi uczu­ciami, oraz w kierowanie się na zewnątrz pewnymi mechanizma­mi obronnymi typu intelektualizacja, racjonalizacja, banalizowanie itp. Latami możemy być nieświadomi, że w subtelny sposób rządzi nami lęk.

Podstawowym paliwem wzmacniającym lęk jest jego nieokre­śloność, co powoduje, że trudno uchwycić rzeczywiste zagrożenie. Potrzebujemy zobiektywizowania problemu. Najpierw trzeba doprecyzować poszczególne obawy, nadać im kolejność według siły przeżywanej emocji albo według ważności spraw dotkniętych lękiem, czyli jakie nasze priorytetowe działania zostają sparaliżowane przez to uczucie.

Bardzo przydatne jest zobaczenie, jak poprzez konkretne myśli można na zasadzie kuli śniegowej spowodować, że z małych obaw tworzy się wręcz stan paniki, mimo iż żaden nowy fakt się nie wydarza. Trzeba zdemaskować lawinę pesymistycznych my­śli, zobaczyć, jak one nakręcają uczucia, a za tymi idą zachowa­nia (np. ucieczka, udawanie albo atak). Z tej powtarzającej się sekwencji może powstać błędne koło rzeczywiście potwierdzające, że jest źle, ale trzeba zauważyć, jak swoimi zachowaniami przyczyniamy się do takiego rozwoju wydarzeń, a jak byłoby inaczej, gdybyśmy dopuścili myślenie alternatywne (np. gdyby­śmy wzięli pod uwagę, że przecież nie siedzimy w czyimś umyśle, więc może intencje drugiej osoby nie są tak złe, jak myślimy).

Gdy już wiemy, co najbardziej nas obezwładnia, wówczas warto siebie zapytać o najczarniejszy scenariusz, jaki przewidujemy w związku z konkretną obawą, zawsze bowiem największy ciężar odczuwamy, gdy wyobraźnia podsuwa nam jako pewnik najgorszy dla nas bieg wydarzeń. Co ciekawe, boimy się niekoniecznie tego, co się wydarzy – najbardziej przeraża nas to, że sobie z tym nie poradzimy. Przykładowo, boimy się nie tyle, że ktoś nas wyśmieje lub skrytykuje, ile raczej, że nie umiemy się obronić; boimy się własnej niemocy, bierno­ści. Uderza nas to w poczucie własnej wartości, a następnie podważa zaufanie do samego siebie, do własnych zasobów, umiejętności rozeznawania i podejmowania decyzji itd.

Istotą „rozbrajania” lęku jest zatem uchwycenie tego, czego najbardziej obawiamy się w sobie w związku z wyobrażoną lub już przeżywaną sytuacją, i praca nie nad samym uczuciem, ale nad umacnianiem w sobie poczucia godności, spostrzeganiem i szanowaniem własnych potrzeb, granic, własnych poglądów, czyli po prostu uznaniem własnej indywidualności i wolności. Jeśli dojdziemy do tego, że damy sobie prawo do bycia innym w różnych warstwach człowieczeństwa, to będziemy też mniej na uwięzi cudzych oczekiwań, projekcji, a zarazem będziemy szanować cudzą odmienność. W każdej wspólnocie jako pojedyncze jej elementy mamy części wspólne i części rozłączne. Dobra znajomość granic między tymi obszarami pozwala nam żyć razem w radości tworzenia wspólnoty.

Po solidnym remanencie własnych lęków widzimy nie tylko to, co nas ogranicza, oddala od wspólnoty, ale przede wszystkim stajemy wobec fenomenu lęku w pewnej bezradności dziecka. Lęk po prostu jest. Stwierdzamy stan na dziś, określamy swoją kondycję, swoje zasoby i swoje niemoce. To jest niezwykły punkt wyjścia, bo prawdziwy i bez udawania. Możemy zacząć przyjmo­wać to, czego w sobie i we wspólnocie zmienić nie możemy, a inwestować zdolności i siły w to, co jesteśmy w stanie zmienić. Możemy przestać walczyć z lękiem, co więcej, przestać walczyć z zalęknionym samym sobą. Niszczenie nie jest dobrą strategią. Gdy przyjmiemy lęk za pewną informację o sobie stojącym wobec świata i jego wyzwań, wobec wspólnoty, wobec drugiego czło­wieka, wtedy nauczymy się działać ostrożnie, roztropnie, ale jednak odważnie. Nie czekamy, aż lęk minie, ale działamy pomi­mo lęku, znając go i szanując przestrogi przez niego szeptane. To my jesteśmy właścicielem naszego lęku, a nie on trzyma nas w swoich szponach. Postawa zaakceptowania swoich emocji, ale niepozwolenia im na zarządzanie swoimi decyzjami, jest tą po­żądaną wąską ścieżką, którą idziemy w naszym człowieczeństwie, nie pozbawiając się żadnych smaków życia. Idziemy do spełnie­nia bez kastrowania żadnej części ludzkiego doświadczania, bez wypierania się cienia i bez utraty nadziei. Wtedy dojdziemy scaleni do naszego celu.

AGATA RUSAK (ur. 1968), psycholog, psychoterapeuta, członek Stowarzy­szenia Psychologów Chrześcijańskich; zajmuje się pomocą psychologiczną dla osób świeckich i duchownych doświadczających skutków głębokich zranień emocjonalnych.


 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

TAGI| LĘK, RELACJE, STRACH

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...