Walka o szabat

Życie duchowe Lato/2016 Życie duchowe Lato/2016

Tytułowa walka o szabat nie oznacza obecnie walki o prawo do odpoczynku. W tej ważnej kwestii właściwie nie musimy już walczyć, chyba że z samym sobą. I jako społeczeństwo, i jednostkowo posiadamy solidną wiedzę o potrzebie odpoczywania.

 

Tytułowa walka o szabat nie oznacza obecnie walki o prawo do odpoczynku. W tej ważnej kwestii właściwie nie musimy już walczyć, chyba że z samym sobą. I jako społeczeństwo, i jednostkowo posiadamy solidną wiedzę o potrzebie odpoczywania. Rozumieją to pracodawcy, przełożeni, rodzice. Waga tej potrzeby i konieczność jej realizacji znajdują swoje poparcie w licznych badaniach, zarówno w dziedzinie wydajności i efektywności pracy, jak i ludzkiego zdrowia.

Co więcej, intensywnie rozwijamy infrastrukturę służącą do zaspokajania potrzeby odpoczynku. Niekiedy bardzo wysublimowaną, odległą, egzotyczną. Biura podróży i indywidualni organizatorzy oferują nam coraz to oryginalniejsze propozycje na weekend, urlop, podróż życia. Dysponujemy również przyzwoitym zapleczem na co dzień. Mamy wygodne fotele i sofy, słuchawki, które oddzielają nas od domowego i ulicznego hałasu, kąciki socjalne z dobrym ekspresem do kawy. Nasze dzieci i wnuki odpoczywają aktywnie na kolorowych placach zabaw, a my tuż obok, mniej aktywnie, na wygodnej ławce z oparciem, zaopatrzeni w lekką prasę i ulubiony napój.

Możemy więc odpoczywać. Mamy takie prawo (dosłownie, posiadamy gwarancje prawne), zachęcają nas lekarze, psychologowie, pracodawcy, duchowni. Mamy taką możliwość czasową (coraz dłuższe weekendy) i posiadamy zaplecze (bogatsze lub skromniejsze). Czy jednak odpoczywamy?

Bez opamiętania…

Zanim o odpoczywaniu, chciałabym powiedzieć słów kilka o tym, co je poprzedza. Wraz z upływającym czasem i postępem zmieniają się warunki naszej pracy. Zmienia się jej charakter i wymiar, materia i narzędzia. W konsekwencji więc inne jest także nasze zmęczenie. To, co czujemy w kościach i w głowie w piątkowy wieczór, to nie jest to samo, co czuli nasi rodzice i dziadkowie (gwoli ścisłości, oni doświadczali tego w sobotnie popołudnie – to też się zmieniło). I nie chodzi tylko o lokalizację zmęczenia. Więcej czujemy w głowie, to fakt. Ale w kościach również, choć inaczej. Nasze ciało wymaga odpoczynku nie wskutek nadmiernego ruchu i wysiłku, a z powodu braku ruchu i długotrwałego napięcia. Nasze kości i mięśnie nie męczą się w bezpośrednim starciu z materią, ale cierpią na skutek ciężkiego wysiłku połączeń nerwowych w naszej głowie. A nasz umysł pracuje, a więc męczy się również, coraz intensywniej, szybciej, dłużej, bez opamiętania.

Żyjąc w czasach powszechnej dostępności dóbr materialnych i intelektualnych, możemy łatwo wpaść w pułapkę granic. W przypadku tych pierwszych limity odczuwamy wyraźnie, choć nie bez żalu. Wyznacza je zasobność portfela, pojemność żołądka, wielkość bagażnika, zdolność kredytowa. Gdy mamy do czynienia z bogactwem intelektualnym – granice najczęściej trudno dostrzec, a nawet, uznając je za negatywne ograniczenie, możemy świadomie je ignorować. Więcej i więcej; im więcej, tym lepiej; jeszcze ten aspekt; jeszcze jedno źródło; jeszcze jeden język; najnowsza wersja; jeszcze jedna opinia; jeszcze garść informacji z tego działu; jeszcze… Bez końca.

Męczy nas nadmiar nie tylko dóbr, lecz także nadmiar informacji. Tych, które dochodzą z zewnątrz (poprzez nasz telefon, komputer, telewizor, radio w samochodzie, zegarek z aplikacjami, gazety, książki, rozmowy z rodziną, bliskimi, sąsiadami, znajomymi, współpracownikami, ich telefony, komputery, telewizory… – od samej listy źródeł informacji może rozboleć głowa), i tych, które produkujemy w naszych umysłach. Nieustannie przetwarzamy informacje, generując nasze interpretacje, wymagania, oczekiwania, zadania, wersje rozwiązań, alternatywy wyborów, plany długo- i krótkofalowe, domniemania, przewidywania i analizy, zabezpieczenia rozwiązań i prognozy… Taaak, tu także nie widać końca. To właśnie męczy nas przede wszystkim.

Odpoczywanie to zazwyczaj nie wypoczynek fizyczny, ale umiejętność unikania dekoncentracji, korzystania ze szczęścia wypływającego z danej chwili. Paradoksalnie, obecnie częściej jesteśmy fizycznie wyczerpani wcale nie po codziennej pracy. „Padamy z nóg” po aktywnym wypoczynku – intensywnym treningu na siłowni, sobotniej wyprawie rowerowej czy maratonie w klubie z ulubioną muzyką. Rzadziej potrzebujemy fizycznego odpoczynku, coraz częściej wypoczynku potrzebuje nasza głowa. A więc próbujemy jej pomóc, czasami właśnie eksploatując… ciało.

Od – do

Aspektem odpoczynku, którym chyba mniej się zajmujemy, jest klasyczny już dylemat od – do. Z powodów, o których pisałam wcześniej, wydaje się niezbędne i pierwszorzędne zadbanie o zdecydowane i konsekwentne odpoczęcie „od”. Zalewa nas morze informacji, stymulacji, zadań, oczekiwań, pracy do wykonania i dóbr: powierzchni życiowej do ogarnięcia, kont i lokat, kredytów, przepisów na szybki i łatwy posiłek, zajęć pozalekcyjnych, umiejętności do opanowania i utrwalenia, książek do przeczytania i płyt do przesłuchania, krawatów do odpowiedniego dobrania.

Ucieczka, czyli bardzo kategoryczne „od”, w tej sytuacji staje się odruchem ratującym samopoczucie, zdrowie, niekiedy życie. Uciekamy więc. I dobrze! Uciekamy bardzo daleko, gdzieś, gdzie – jak liczymy – nie znajdzie nas nikt i nic. Zostawiamy za sobą cały ten dostatek. Ale pakujemy torbę i… jedna, mała z zasady nie wystarcza, bo coś na wieczór, na wszelki wypadek, gdyby padało, jakby zabrakło, jeśliby się zepsuło albo gdyby na miejscu nie było. I znowu dużo, i znowu trzeba to ogarnąć, spakować, zmieścić się w limicie, wcisnąć do bagażnika, donieść do schroniska, upchnąć w namiocie, dźwigać przy przesiadce. Nowe zmęczenie, nowy powód do odpoczywania. Co jest?!

Tendencja do gromadzenia najczęściej wiąże się z potrzebą zapewnienia sobie i swoim bliskim bezpieczeństwa – realnego bądź subiektywnego poczucia. Dużo pracujemy, osiągamy, dużo mamy i dajemy po to, żeby było bezpiecznie. Żeby nie zabrakło, żeby nas nie zaskoczyło, żebyśmy nie zostali sami, z niczym albo z pretensją bliskich, że nie ma, że nie zrobiłam, nie osiągnąłem, nie zapewniłem. W trakcie absorbującego procesu gromadzenia zdarza się nam nie zauważyć granicy naszych potrzeb i możliwości. Nie zauważamy, ponieważ naszej uwagi również nie oszczędzamy i przeciążamy ją czasami bez opamiętania. Przestajemy więc zwracać ją na sygnały świadczące o zmęczeniu – nie widzimy, jak wydłuża się czas potrzebny na mobilizację i koncentrację, jak słabnie nasza zdolność zapamiętywania, jak łatwo irytuje nas i napina każdy drobiazg.

Gdy konsekwentnie ignorujemy takie sygnały, w sukurs może przyjść, i najczęściej przychodzi, nasze ciało. Ono, szczęśliwie, bardziej dosadnie informuje nas o przeciążeniu. Z premedytacją piszę „szczęśliwie”, choć zdaję sobie sprawę, że bywają to bardzo przykre w odbiorze doznania. Jednak niemożność ich zbagatelizowania, w ostatecznym rozrachunku, stanowi ich bardzo pozytywną cechę. Nasze ciało mówi do nas głośno, niekiedy wręcz krzyczy: nie możemy spać, często i łatwo łapiemy infekcje, nie skutkują antybiotyki, ból kręgosłupa uniemożliwia wstanie z łóżka, nagle „atakuje” nas dziwna wysypka. Są to bezsprzecznie momenty, gdy więcej i więcej na pewno przestaje oznaczać lepiej. Trzeba koniecznie odpocząć.

Mniej…

Po prostu musimy mniej. Nie jest to łatwe, bo naszym odruchem, gdy pojawiają się trudności, z zasady bywa „zrób jeszcze to jedno i odpoczniesz; dokończ projekt, a potem laba; skończ porządki w szafie i potem można świętować; jeszcze tylko te ostatnie trzydzieści stron i drink; dociągnij do końca kwartału, a potem…”. Ale można nie dociągnąć – przepraszam – naprawdę można. Kategoryczne decyzje i prozaiczne cięcia powinny respektować informację bieżącą i sygnały od nas samych, by odpoczynek miał sens, nie był ostatecznym ratunkiem, ale subiektywnie wypracowanym zwyczajem. Moim dobrym nawykiem.

Po pierwsze więc, zostawić za sobą nadmiar. Ten, który nam doskwiera. Ważne, by rozeznać, co wywołuje nasze zmęczenie. Nie zawsze jest to oczywiste. Nadmiar obowiązków, pracy i zadań wydaje się prosty do identyfikacji. Trudniej bywa, gdy chodzi o nadmiar informacji. Niektórym z nas niełatwo jest wypuścić z objęć posiadane dobro, niezależnie od tego, czy to cenna materia, czy wymarzona abstrakcja. Warto jednak wykonać ten wysiłek, bo potem po prostu lżej się oddycha, spokojniej myśli, swobodniej kocha i pracuje. Jednak uwolnienie się „od” może nie wystarczyć. Fenomenem tego procesu jest tendencja do błyskawicznego zapełniania powstałej przestrzeni: w głowie, kalendarzu, skrzynce mailowej, szafce na szpargały czy torbie podróżnej. Dlatego pomocny może być drugi krok ważny w odpoczywaniu i świętowaniu.

Po drugie, spotkanie. Czyli odpoczywanie „do”, „przy”, „przed”, „z”… Spotkanie z Wartością – osobową bądź nie. Jeżeli do mojej wolnej przestrzeni zapraszam Kogoś lub Coś, znacznie zwiększam szansę, że będzie to dla mnie dobry czas. Spotykać się możemy i świętować w bardzo różnych przestrzeniach. Od duchowej, osobowej, przez międzyludzką, estetyczną, intelektualną po zmysłową, fizyczną. Odnajdować odpocznienie można przed Bogiem, z ludźmi, przy muzyce, książce, pod wielkim zielonym drzewem, pedałując rowerem za miastem czy smakując sałatkę z pachnących pomidorów. Bo czas dobrego odpoczywania to także czas karmienia się.

Czasowo zawieszając wysiłki związane z dawaniem, może warto w końcu wziąć. Ucieszyć się, zachwycić, wzmocnić, rozluźnić, zrozumieć. W odpoczynku ważny jest zysk. Wiem, to nieładne słowo. Częściej mówimy o brudnym niż o dobrym. Ale bez niego nie ma po prostu odpoczynku i już! Oczywiście chodzi o zysk uszyty na naszą miarę. Gdy osobiście, powiem mocniej, egoistycznie nie zyskuję, świętując, moje świętowanie traci sens. Traci, ponieważ w efekcie prowadzi do zmęczenia. Tak się dzieje, gdy nie wybieram wartości zgodnie z moim zapotrzebowaniem, ale przejmuję je od kogoś, ulegam społecznej promocji na aktualny trend lub wybieram, bo „tak należy”.

Zatrzymajmy się na chwilę przy klasycznym przykładzie: ot, niedzielny wieczór. Umawiam się na herbatę, którą lubię, z dawno niewidzianą przyjaciółką, którą lubię jeszcze bardziej. Gadamy, żartujemy, nadrabiamy zaległości, plotkujemy. Prawdopodobieństwo, że moje myśli poszybują do poniedziałkowych obowiązków, że wyraźnie wzrośnie mi poziom napięcia i stresu, bo „jutro muszę…”, nie jest tak wielkie.

Co innego, gdybym zdecydowała się pójść na koncert zaproponowany przez znajomych, których gusta muzyczne nie pokrywają się z moimi. Już sobie wyobrażam, co wyprodukowałabym w swojej głowie, wiercąc się na krześle. Jakże szybko teleportowałabym się do poniedziałku, choć przede mną jeszcze kilka godzin niedzieli i cała noc – czas z definicji przynależny do wypoczynku. Podobne cuda działyby się w moich myślach, gdybym zdecydowała się zostać w domu i poczytać mądrą, wartościową książkę z dobrymi recenzjami, ale która od pierwszego rozdziału jakoś tak nie bardzo mi się podoba.

Troska

Odpoczywanie jest dobre. Po prostu. Jest potrzebne. Traktowanie go niepoważnie może wywołać bardzo poważne skutki. Nie jest sztuką. Sztukę można uprawiać lub nie. Odpoczywać trzeba. Po to, by żyć, kochać, pracować, dawać i cieszyć się. Dlatego lubię o nim myśleć, że jest podstawową umiejętnością życiową. Umiejętnością, której opanowanie wymaga od nas pewnego wysiłku (!). Nie jest to jednak wielki wysiłek. Raczej taki określony, ograniczony, bez konieczności ciągłego rozwoju i poszukiwania nowych rozwiązań. Choć oczywiście troszkę elastyczności i przystosowania do zmieniających się okoliczności… oj, bo zaraz się rozpędzimy.

Na koniec, dokonując postulowanych przeze mnie cięć, zmieniam tytuł mojego artykułu i życzę Państwu nie udanej walki, ale skutecznej, serdecznej troski o szabat.

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...