Nigdy więcej in vitro

Małżonkowie bardzo chcą mieć dzieci, ale czasem okazuje się, że jest z tym problem. – Nie możecie ich mieć – słyszą od lekarzy. Stają wtedy przed dylematem: Jeśli nie w naturalny sposób, to jak? Wybrać adopcję czy in vitro, a może jest jeszcze jakaś inna droga? Niedziela, 10 maja 2009



Naprawdę mieli szczęście. Gdy adoptowali chłopca, blondynka z niebieskimi oczami, podobnego do ich córki, miał dopiero 6 tygodni. Dokonało się to trzy dni po zrzeczeniu się praw do niego przez jego biologiczną matkę. – Adopcja tak małego dziecka to podobna sytuacja do tej, gdy ma się własne – podkreślają. Trudniej jest, gdy adoptuje się dziecko kilkuletnie. Dziś ich córeczka ma pięć lat, a adoptowany syn – dwa.

Trzeba zabić innych

Anna próbowała sztucznego zapłodnienia kilka razy. – Powiedziałam sobie kiedyś, że będę próbować do moich okrągłych urodzin i dotrzymałam tego – mówi. – Bardzo chcieliśmy z mężem mieć dziecko, dlatego długo zaciskaliśmy zęby i godziliśmy się na to, że traktują nas jak króliki doświadczalne. W końcu stwierdziliśmy, że wystarczy i że nigdy więcej.

Straciliśmy nadzieję, a także sporo pieniędzy. Dziś Anna uważa, że metoda in vitro to nie żaden postęp, lecz zabijanie pod medycznym pretekstem ludzkich embrionów. Jest gorącą przeciwniczką sztucznego zapłodnienia. In vitro to dla niej zło i pseudomedyczne żerowanie na ludzkich uczuciach.

– Przecież metoda in vitro polega na tym – dowodzi pani Anna – że jajeczka kobiety zapładnia się w laboratorium. Jeśli za pierwszym razem nie dojdzie do ciąży, zabieg taki powtarza się, wykorzystując przy tym zamrożone tzw. embriony nadliczbowe.

Dla uzyskania jednego udanego poczęcia trzeba zużyć co najmniej kilka, a nawet kilkadziesiąt zapłodnionych embrionów – czyli w rzeczywistości istnień ludzkich. Inaczej mówiąc, aby w ten sposób urodził się jeden człowiek – trzeba zabić kilkoro już poczętych ludzi.

– Jakieś granice przecież muszą być. Gdybyśmy poszli dalej, pewnie już niedługo, wskutek rozwoju badań genetycznych, byłoby możliwe wyhodowanie człowieka syntetycznego – mówi pani Anna.

Nigdy więcej

Renata Kaczyńska z Wrocławia stara się o dziecko od wielu lat. – Robiliśmy z mężem badania, ale żadne nie wykryło przyczyny naszych problemów – mówi. Gdy w ciążę zaszła jej siostra, pani Renata cieszyła się, ale myślała o sobie, że czas mija i nic się nie dzieje. W końcu razem z mężem podjęli decyzję o zapłodnieniu in vitro.

Nie widziała w tym nic złego. Była wierzącą, choć rzadko praktykującą katoliczką. Pocieszała się, że nie wyrzuci zarodków. Czytała i dyskutowała o metodzie in vitro w Internecie. Myślała, że to jedyny ratunek dla niepłodnych par. Nie rozumiała ludzi rezygnujących z tej metody i adoptujących dzieci.

– Miałam koleżanki, którym się udało, co utwierdzało mnie w tym, że nie robię nic złego – mówi. Miała wątpliwości moralne, ale bała się przede wszystkim o swój organizm. Dawki hormonów, które przyjmowała, bo tego wymaga ta metoda, przerażały ją. Ale mogło się udać, a to wydawało się najważniejsze.





«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...