Mój tata – ochotnik do Auschwitz

Dziś siedzę naprzeciw ponad 70-letniego mężczyzny i słucham jego opowieści. Opowieści o jednym z najodważniejszych ludzi II wojny światowej, tacie – rotmistrzu Witoldzie Pileckim. Niedziela, 24 maja 2009



Ojciec, sam praktykujący katolik, dbał również o religijne wychowanie dzieci. – W domu dominował rytuał typowo wiejski, z jego modlitwami i śpiewami. Ale dzięki tacie przeczytałem też „O naśladowaniu Chrystusa” Tomasza ŕ Kempis. Ponieważ ojciec bardzo lubił malować, w domu wisiały religijne obrazy, a do dziś w kościele w Krupie, gdzie jeździliśmy na niedzielne Msze św., wisi jego obraz przedstawiający Matkę Bożą Nieustającej Pomocy.

Między totalitaryzmami

Wojna rozdzieliła rodzinę. Matka z dziećmi pozostawała początkowo w Sukurczach, Witold zaś, po wrześniowej kampanii, już w listopadzie zszedł do organizującego się w stolicy podziemia. – Było nam wówczas bardzo ciężko – wspomina tamte czasy syn Rotmistrza. – Mamę, ponieważ otrzymała rozkaz przygotowania szkoły do referendum za włączeniem Kresów do ZSRR, notorycznie nachodził sowiecki komisarz.

W tym czasie dotarły do nas informacje, że natychmiast po głosowaniu zostaniemy wywiezieni na Sybir. Dlatego dzień wcześniej mama zadecydowała, że uciekamy. Potem przez pewien czas tułaliśmy się po pobliskich wsiach, gdzie przechowywali nas ci, którym wcześniej pomagał ojciec.

Powiem Panu na marginesie, że byłem niedawno w rodzinnych stronach, gdzie od jednej z gospodyń otrzymałem strzępy starej książki, którą ta dostała od mojego ojca. Są dziś dla nas jak relikwie. A wracając do naszych losów – kontynuuje pan Andrzej – granicę z Generalnym Gubernatorstwem przekroczyliśmy nielegalnie. Jednak po drugiej stronie nikt na nas nie czekał.

Od kwietnia 1940 r. Pileccy zamieszkali u rodziców Marii w Ostrowi Mazowieckiej. Co do losów ojca dowiedzieli się tylko, że żyje i mieszka w Warszawie. – Mama wiedziała też, że ojciec działa w niepodległościowym podziemiu, ale my, dzieci, nie byliśmy o niczym informowani. Nie wiedzieliśmy nawet, że był w obozie, chociaż ja, jako prawie 10-latek, domyślałem się tego po korespondencji, którą dostarczała nam wujenka Eleonora Ostrowska.

Zapewne ze względu na bezpieczeństwo rodzeństwu oszczędzono wówczas szczegółów o losach ojca, który jako wysłannik ruchu oporu do Auschwitz dał się pochwycić Niemcom w łapance na Żoliborzu. Dopiero później dowiedzieli się, że podczas 2,5-letniego tam pobytu ich tata organizował konspiracyjną siatkę, wysyłał szczegółowe raporty przełożonym, planował nawet wyzwolenie obozu i w końcu z niego uciekł. Nie była ich udziałem wiedza o zaangażowaniu się taty w Powstanie Warszawskie i misję tworzenia tajnych struktur, jaką pod koniec wojny otrzymał od dowództwa, kiedy klarowne stały się zamiary Sowietów.

Rozstanie zakończone wyrokiem

Za to dzieci cieszyły się bardzo, kiedy jesienią 1945 r. ojciec wrócił do Polski, choć nie było go z nimi na stałe w Ostrowi. Rodzinie pozostawały, podobnie jak za okupacji niemieckiej, sporadyczne spotkania i listy. Na ironię losu zakrawa fakt, że intensyfikację kontaktów przyniósł dopiero okres komunistycznego więzienia i procesu.

– Ten czas utkwił w mej pamięci bardzo dobrze. Były to dla nas okropne miesiące, szczególnie dla mamy, która jeździła na rozprawy – tu głos pana Andrzeja wyraźne zadrżał. – Katowano go tam okrutnie, a matka musiała to widzieć. Ojciec miał wówczas powiedzieć, że jego pobyt w Auschwitz w porównaniu z więzieniem na Mokotowie był jedynie igraszką.




«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...