Sumienie, godność i lustracyjne echa

Trudno znaleźć w dzisiejszych niespokojnych czasach kogoś, o kim moglibyśmy ze spokojnym zaufaniem powiedzieć, że zabiera głos w tej debacie, bo kieruje nim troska o zbawienie dusz chrześcijańskich. Przegląd Powszechny, 6/2007



Czytałem ten tekst po raz pierwszy prawie czterdzieści lat temu, a tytułowe pytanie: Czy jesteśmy jeszcze potrzebni?, i kolejne: Czy nasz opór był dość silny?, Czy prawość nasza wobec nas samych jest dość bezwzględna? powracały wielokrotnie z różną siłą i w rozmaitym sensie, zależnie od historycznego kontekstu. Z pewnością nikomu z mojego szeroko pojętego pokolenia i środowiska nie przychodziło do głowy budować paralelę między epoką „późnego” Gomułki, a potem Gierka i stanu wojennego z czasami Hitlera. Ale z doświadczenia wiem, że czasy bardzo trudne (tzw. sytuacje krańcowe) pozwalają lepiej odkrywać znaczenie niektórych słów, pojęć i gestów. W mniej dramatycznej epoce wiele spraw łatwo się rozmywa albo zostaje zamazanych czy zagłuszonych i odebrana zostaje im wszelka powaga.

Dziś znów często słucham Bonhoeffera: Zagłuszone przez państwa tyradę złowróżbną, jego słowa brzmią cicho, ale nie na próżno. Słyszymy je za późno, albo nie za późno. Tak wyraził to Geoffrey Hill, tu cytowany w przekładzie Stanisława Barańczaka.

W debacie publicznej toczącej się dziś w Polsce dwa słowa: „sumienie” i „godność” spotkał smutny los zamazania znaczenia. Pojawiają się one bezustannie w kontekście tyrady albo szyderczej polemiki. Uwięziona przez polityków w ramy debaty konstytucyjnej godność odeszła wydaje się zupełnie od tego wymiaru, który Rosjanie wyrażają w mocniej jeszcze niż po polsku brzmiącej frazie: „czuwstwo licznowo dostojnstwa”, „poczucie godności osobistej”. Sumienie natomiast, do którego chcą się odwoływać ci, dla których nie jest łatwym wyborem decyzja o podpisaniu oświadczenia o swojej niewinności pod rygorem utraty prawa do wykonywania zawodu, jest przez ich adwersarzy stale umieszczane w zwrocie „skrupuły sumienia”.

Dawno temu, w czasach stanu wojennego, w okresie arbitralnych aresztowań i internowań oraz stosowania całej gamy innych szykan, ówczesna policyjno-wojskowa władza otworzyła dla osób chcących uniknąć tych przykrości i niebezpieczeństw furtkę: obiecywała, że wystarczy podpisać oświadczenie, nie, jak dziś, że się jest niewinnym, ale zobowiązanie, że odtąd będzie się przestrzegać praw i dekretów. Niektórym obywatelom zawsze przestrzegającym praw podpisywanie takiego oświadczenia wydawało się uwłaczające. Dla innych ludzi był to jednak poważny problem: wolność za cenę podpisu pod dość niewinnie brzmiącym zdaniem można było lepiej wykorzystać niż czas spędzony w więzieniu. Ryzyko wyrzucenia z pracy mogło nieść ze sobą konsekwencje dla całych rodzin. Oświadczenie takie potocznie nazywano lojalką, bo jego zasadniczą treść stanowiło przyrzeczenie, że bez względu na buntowniczą przeszłość odtąd już się będzie lojalnym obywatelem. Kwestia podpisu pod lojalką stanowiła przedmiot niezliczonych debat i udręk sumienia.


«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...