Imigranci – goście czy intruzi?

W oczach Polaków utrwalił się pozytywny stereotyp Wietnamczyka: spokojny, uprzejmy, pracowity. Kojarzy się nam z handlem bazarowym i małą gastronomią. Tyle wiedzą Polacy i niewiele więcej mają szansę wiedzieć, temat Wietnamu i wietnamskiej emigracji należy bowiem do najbardziej załganych w dzisiejszych czasach. Przegląd Powszechny, 2/2009



Wietnamski emigrant nie może, jako nielegalny człowiek, funkcjonować normalnie na rynku pracy, ale zdawałoby się, że przynajmniej może swobodniej odetchnąć w dziedzinie polityki. Nic bardziej błędnego! Społeczność, skupiona, niezależnie od swojej woli, w takich miejscach, jak stadion X-lecia, jest ciągle i otwarcie poddawana kontroli przez krajowe struktury policji politycznej. Wietnamska bezpieka nie kryje się ze swoją działalnością, a polskim służbom wydaje się to zupełnie nie przeszkadzać… Czasem komuniści reagują gwałtownie, jak w przypadku zamordowanego niedawno w Czechach przez tzw. nieznanych sprawców wydawcy opozycyjnej gazety, częściej jednak załatwiają sprawę polskimi rękami.

Mechanizm jest bardzo prosty: nielegalny człowiek od czasu do czasu zostaje skontrolowany przez funkcjonariuszy polskiej policji lub Straży Granicznej. Przeważnie kończy się na datku w wysokości od 100 złotych do wszystkiego, co ma (łącznie z obrączką, telefonem komórkowym itp.), czasem jednak, zgodnie z krzywą Gaussa, zostaje zatrzymany. Trafia wówczas do aresztu deportacyjnego, w którym spędza rok w oczekiwaniu na identyfikację i, w ślad za nią, deportację.

Mechanizm identyfikacji jest następujący – wysyła się do ambasady SRW pytanie, czy potwierdza prawdziwość deklarowanych przez aresztowanego danych i czy wyda mu paszport. Jak nietrudno się domyślić, ambasada w mgnieniu oka „rozpoznaje” takie osoby, które okazały się także na emigracji uciążliwe dla reżimu. Dane ich są potwierdzane, choć często nie są to dane prawdziwe (ambasada i tak wie, z kim ma do czynienia). Jeśli natomiast emigrant jest potulny, z punktu widzenia reżimu jest nade wszystko dawcą pracy i profitów, które ciągną z niej funkcjonariusze reżimu. Takiego człowieka ambasada zatem nie „rozpoznaje”.

Jak żyją warszawscy Wietnamczycy? Praktycznie rzecz biorąc – tak, jak w kraju. Wynajmują po kilku najtańsze mieszkania, czując tymczasowość swojego losu, żyją wśród gołych ścian, co dzień nad ranem wynajmują we czwórkę taksówkę (w taksówce trudniej wpaść), jadą na kilkanaście godzin do pracy, po czym wracają do domu i starają się go nie opuszczać. Na stadionie i w centrach handlowych kolportowana jest w dużych ilościach emigracyjna literatura, ale krąży ona niemal konspiracyjnie – każdy Wietnamczyk czuje na karku oddech bezpieki i wie, na podstawie doświadczenia sąsiadów, że to nie przelewki.

Wielu uczestniczy w imprezach, organizowanych przez ambasadę i stowarzyszenie „Solidarność i Przyjaźń”, traktowane zasadnie jako jej narzędzie, a to dlatego, by zyskać spokój. Ci sami ludzie często niejawnie podejmują opozycyjne działania. Istnieje życie kulturalne, poddane jednak kontroli władz SRW. Niepokorni pisarze (a jest w Polsce kilkudziesięciu pisarzy wietnamskich) są traktowani po prostu jak polityczni oponenci, co dla człowieka bez dokumentów jest naprawdę groźne.

Dzieci i młodzież uczą się tańca i śpiewu wietnamskiego, ale na ich rodziców wywiera się presję, by czyniły to w odpowiedniej grupie (której przewodzi instruktorka w stopniu majora). Nic nie jest apolityczne, zakazane jest wszystko, co nie jest nakazane przez komunistyczne władze. Nawet amatorskie drużyny futbolowe musiały uznać zwierzchność stowarzyszenia „Solidarność i Przyjaźń”, by móc w spokoju kopać piłkę.

Ta sytuacja ulega i będzie ulegała przez pewien czas zmianie na gorsze. W 2006 r. Wietnam starał się o przyjęcie do międzynarodowej organizacji handlu i, by uniknąć czarnego PR, poluzował nieco represje w kraju. W konsekwencji powstała grupa organizacji jawnie żądających demokracji i poszanowania praw człowieka, zaczęła się ukazywać podpisywana nazwiskami autorów bibuła, wybuchły strajki z jednym postulatem: legalizacji Wolnych Związków Zawodowych. Do miast masowo zaczęli przyjeżdżać chłopi, domagający się zwrotu ziemi odebranej im podczas kolektywizacji i odbieranej dziś (bo trwa drugi etap reformy rolnej).



«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...