W Kościele, mogło być bardziej po ludzku, a tym samym bardziej po Bożemu…

"To nie jest tak, że to dzięki nam - kapłanom Kościół istnieje, a przeciwnie, to dzięki temu, że istnieje Kościół, a więc świeccy, my istniejemy." Przegląd Powszechny, 1/2010



Braku ojcostwa w znaczeniu biologicznym również nie chcę niczym zastępować, zwłaszcza tzw. ojcostwem duchowym. Taki erzac powoduje, że zaczynamy uprawiać tzw. kierownictwo duchowe i zamiast towarzyszyć naszym siostrom i braciom w ich usamodzielnianiu się, w ich dochodzeniu do większej wolności, zniewalamy ich uzależnieniem od nas: spowiedników, duchowych ojców czy też wspomnianych już kierowników, od naszych decyzji.

Nie wyobrażam też sobie życia w takim zakonie, a nawet Kościele, w którym przełożeni swój urząd chcieliby sprawować na wzór ojca rodziny. Co prawda, wielu tytułuje mnie ojcem, ale mam nadzieję, że oczekują oni ode mnie wszystkiego, ale nie tego, bym zastępował im rodzonego ojca, ani też nie oczekują, że będę jakimś nadczłowiekiem, na którym będą mogli polegać zawsze i wszędzie, i który nigdy ich nie zgorszy i nie skrzywdzi. Chcę więc być towarzyszem, stać obok, iść ramię w ramię, a jeszcze częściej krok z tyłu, czasami pół kroku z przodu, czasem, gdy trzeba, kark nadstawić.

Samotność? Mój Boże, lubię ją, daje mi ona możliwość pobycia trochę sam na sam ze sobą. Mimo, a może właśnie dlatego że wiem, co we mnie siedzi i nie chcę o tym zapomnieć, właśnie dlatego lubię siebie. Ta miłość własna, jak mniemam, pomaga mi dopatrzeć się w innych ludziach tego, czego oni sami nie widzą, nazbyt przygnębieni swoją czasami prawdziwą, czasami wydumana grzesznością. Nie lubię natomiast osamotnienia, czyli poczucia odrzucenia, niechęci i pogardy ze strony innych ludzi. Nie lubię trwać w takim stanie, gdyż wiem, że przeważnie to ja sam skazuję się na osamotnienie. Po prostu, ludzie ode mnie uciekają, bo mają mnie powyżej uszu.

Co Księdzu przeszkadza w stereotypowym obrazie duchownego? W czym czuje się Ksiądz najbardziej niezrozumiany?

Wcale nie czuję się niezrozumiany. Przeciwnie, boleję nad tym, że muszę odsyłać z kwitkiem ludzi pragnących, bym pomógł im w zrozumieniu sytuacji, w jakiej się znaleźli. Czasami jednak chciałoby się, by ci, których skrzywdziłem, nie odpychali mnie, ale zrozumieli, że człowiek to coś więcej niż jego, tegoż człowieka, myśli, słowa, uczynki i przede wszystkim zaniedbania. Rozważając od jeszcze innej strony, jakoś najtrudniej mi zrozumieć, skąd się we mnie bierze taka oto wredność: najtrudniej jest lubić tych, którzy są świadkami mojej słabości. Czyli tych, którzy widzieli, czy też uczestniczyli w czymś, czego się wstydzę.

A ponieważ najczęściej u innych nie lubi się tego, czego się nie lubi u siebie, a do czego nie chcemy się przyznać przede wszystkim przed sobą samymi, więc nie lubię lizusostwa i arogancji. Arogancji wobec tzw. niżej stojących, a lizusostwa wobec stojących wyżej. Biskup to zawsze ekscelencja, a kleryk i siostra zakrystianka – zawsze popychadło. Wiem, owa arogancja nie jest jedynie wytworem zdeprawowanej duszy, ale i kościelnych struktur, niemniej chciałoby się, by między nami, czyli w Kościele, mogło być bardziej po ludzku, a tym samym bardziej po Bożemu.



WACŁAW OSZAJCA SJ, dziennikarz i poeta, wykładowca na PWT „Bobolanum” w Warszawie i na Wydziale Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego.


«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...