Siódma pieczątka

Jak wygląda umowa-zlecenie między polską państwową uczelnią wyższą i osobą, która ma przeprowadzić szkolenie dla kadry naukowej? Dolna połowa strony mieni się różnymi odcieniami błękitu. Czyżby kreatywni pracownicy wpadli na pomysł, by ubarwić urzędowy dokument? eSPe, 85/2009



W społeczeństwach, które miały własne struktury państwowe, raczej nie było komu donosić, nie trzeba było się układać z obcym, a oszukując administrację, oszukiwało się samego siebie. Prędzej czy później ludzie dochodzili do wniosku, że współpraca jest dla nich korzystna. Jak mówi prof. Janusz Czapiński: „Gdy ludzie dostrzegają, że gmina nie może im wybudować drogi do osiedla, to się skrzykują i sami ją sobie budują. W Polsce mamy jak na lekarstwo działań, w których ludzie potrafią dostrzec, że robiąc coś w interesie społecznym, mogą załatwić interes własny”.

Nie zamierzam iść drogą zawziętych krytyków polskości. Uważam, podobnie jak Rafał Ziemkiewicz, że jest wśród nas mniej więcej tyle samo drani i bohaterów, co w innych narodach. Jednak system – zarówno za czasów zaborów, jak i w PRL – musiał promować drani. Było to w interesie najeźdźcy. Coraz większą część społeczeństwa stanowili więc ludzie, którym nie można było ufać – ale i oni nie mogli ufać innym. Także dla administracji bumaga (ros. papier) musiała być ważniejsza od człowieka i danego słowa.

Odwołam się jeszcze raz do analiz Ziemkiewicza: Polsce ukradziono wiek XIX. Zostaliśmy pozbawieni czasu, w którym tworzyły się struktury zachodnich społeczeństw industrialnych i demokratycznych. Dlaczego tak mało u nas lokalnych inicjatyw oddolnych, aktywnych organizacji pozarządowych, a nawet wspólnot przy parafiach (w porównaniu do przeciętnej parafii na Zachodzie)? Dlatego, że z feudalizmu poprzez zabory i PRL weszliśmy bezpośrednio w fazę, w której trzeba było budować społeczeństwo demokratyczne.

A PRL był bezpośrednią kontynuacją feudalizmu: nad nami był pan, któremu trzeba było się odpowiednio podlizać, a czasem na kogoś donieść – wierność towarzyszom była jedyną drogą awansu społecznego. Wierność ta nie oznaczała jednak zaufania człowiekowi, lecz najwyżej uwieszenie się na czyichś plecach. Gdy ktoś, na kim byliśmy uwieszeni, tracił pozycję społeczną, trzeba było gorączkowo i desperacko szukać innych protektorów. Ostatecznie protektor i protegowany byli sobie zupełnie obcy i musieli sobie nawzajem patrzeć na ręce.

Każde następne pokolenie przejmowało ten sposób myślenia, choć struktura się zmieniała. I gdy okazało się, że najeźdźcy już nie ma, nie zmieniliśmy z dnia na dzień mentalności ani ról społecznych. Trudno, żeby ta sama osoba, której w 1986 r. w Radzie Miejskiej odmówiono koncesji na prowadzenie kawiarni, nagle w 1991 r. podeszła z ufnością do urzędnika zajmującego się ewidencją działalności gospodarczej.

Z drugiej strony przekonanie urzędnika, że na petenta trzeba uważać, gdyż ten może go w każdej chwili oszukać, nie było pozbawione podstaw. Zmiana pokoleniowa? Owszem, jest takie zjawisko, ale nie przesadzajmy – dzieci słyszą i przyswajają znacznie więcej rozmów dorosłych, niż tym ostatnim się wydaje. Moje pokolenie, czyli dzisiejsi trzydziestolatkowie, którzy już decydują o kształcie państwa, wyrastało w tym klimacie.

Oto nawet narrator wykonywanego przez zespół Pogodno słuchowiska, opartego na powieści Krzysztofa Vargi Tequila, dwudziestokilkuletni muzyk rockowy, mówi, że nikomu nie można ufać, że „trzeba zawsze chodzić tyłem do ściany”, że wszyscy tylko czekają, by nas oszukać i złupić z kasy. To ma być pierwsze pokolenie otwartych Europejczyków! To ma być kolejne pokolenie zaangażowanych katolików. A podobno katolicyzm nie polega na zabezpieczaniu siebie i swojego życia, tylko na miłości bliźniego, która bez minimum zaufania nie ma racji bytu. Przynajmniej tak mnie uczono w kościele.



«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...