Trzy kilo woli Bożej

Po co w zasadzie nam szukanie woli Bożej? Czy trzeba to nazywać tak wielkimi i szumnymi słowami? Czy nie wystarczy być dobrym i przyzwoitym człowiekiem? eSPe, 87/2009



Jak?

Zapalamy się do misji, a tu nic. Zażywny proboszcz nadal natchnionym tonem opowiada o transcendencji, o kontemplacji cnót teologalnych poprzez uczestnictwo w życiu sakramentalnym, a my chcemy się dowiedzieć, do czego jesteśmy wezwani! Otóż nie jest tak źle: można się tego dowiedzieć. Niestety, nie w prosty sposób. Nie jest to sklep spożywczy, do którego wchodzę i proszę o trzy kilo woli Bożej. Mój mądry przyjaciel, Marcin Gajda, rekolekcjonista świecki, współzałożyciel Wspólnoty Miłości Ukrzyżowanej, mówił mi: „Jarema! To nie jest tak, że tu za chwilę zejdzie na ziemię sam Pan przy dźwięku dzwonów i powie ci: «Moja wola wobec ciebie jest taka i taka»”. Sposobów rozeznawania, jaka ona jest, jest co najmniej kilka. Nie chcę się tu silić na systematyczne podsumowanie, raczej opowiedzieć o tych, które stosuję także w moim życiu – i działają.

Po pierwsze trzeba uwierzyć w to, że Pismo Święte to nie jest tylko opowieść o różnych ludziach, którzy żyli kiedyś na Bliskim Wschodzie, tylko słowo skierowane do mnie i to w tym momencie. „Jak to?” zapyta ktoś „Opis bitwy z jakimiś Amalekitami ma być słowem skierowanym do mnie? Czy mam zaciągnąć się do Legii Cudzoziemskiej albo iść na żołnierza zawodowego?” Tego rzecz jasna nie mam na myśli, ale każdy z nas ma do stoczenia w życiu jakąś bitwę. Cały czas działa diabeł i dokonuje – jak pisał John Eldredge – inwazji na nasz ląd. Może należałoby się zastanowić, jaką bitwę ja mam stoczyć? Może z własnym gniewem, może z grami komputerowymi, którym poświęcam tyle czasu, że później jestem zmęczony i nie mogę zrobić nic konstruktywnego? Może pokonuje mnie malutki zwitek papieru z tytoniem i filtrem?

Krótko mówiąc, ze Słowem Bożym jest tak, że po prostu nie ma tam niepotrzebnych treści, tak więc każdy fragment – nawet wybrany na chybił trafił, choć to rzadko się sprawdza – może być odczytany jako skierowany do mnie, jaki swego rodzaju „mission briefing” – opis naszego zadania bojowego albo wskazówka, jak je wykonywać.

Na tym etapie rozeznawania woli Bożej może pojawić się pewien problem. Wiadomo, że wszystkiego nie rozumiem, że bzdurnych interpretacji Biblii jest cała masa. I tutaj właśnie potrzebny jest Kościół. W życiu nie nazwałbym go „instytucją”, jak go tytułują (zwłaszcza) przeciwnicy. Dla mnie Kościół to ludzie, zbierający się od dwóch tysięcy lat, którzy chcą żyć blisko Pana Boga, zjedli na tym zęby, i przez to, że są Jego bliskimi przyjaciółmi, to lepiej rozumieją to, co On do nas mówi w Piśmie. Trzymając się tolkienowskiego porównania – Kościół to nasza „Drużyna Pierścienia”, rozciągnięta w czasie (bo obejmująca także naszych ojców, dziadków, pradziadków...). To grupa, z którą idę na misję. Moi towarzysze podróży. Ci, którzy powiedzą mi, jak rozumieć opis zadania bojowego i wskazówki, żeby nie pokaleczyć się własnym bagnetem.

W tej podróży warto też mieć przewodników. Mogą to być bardzo różne osoby. Przede wszystkim serdecznie polecam kierownictwo duchowe – czyli stałego spowiednika albo innego człowieka, który ma z Panem Bogiem dobre kontakty. Warto poszukać kogoś, z kim będziemy się dobrze rozumieć. Pomyśleć, że w czasach słono opłacanych psychologów i specjalistów od tzw. rozwoju osobistego, Kościół dysponuje profesjonalnymi trenerami pracującymi prawie całkowicie za darmo, a co więcej – ich doradztwo może doprowadzić nas dużo dalej i wyżej niż porady najlepszej firmy konsultingowej! No, ale jak się ma wsparcie w Kimś, kto jest silniejszy od każdej Unii, nie tylko Europejskiej...



«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...