Przyjaźń i uczucia. Dlaczego boimy się uczuć w przyjaźni?

Prawdziwa przyjaźń ma swoje źródło nie w intelekcie – jakby chcieli niektórzy, ale w sercu, w uczuciach. Głębia ludzkiego serca jest niezbadana, dla niektórych wręcz niebezpieczna. Jeśli tylko mogą, to najchętniej tę „część z ciała” omijają, jak omija się ruchome piaski. Głos Karmelu, 5/2006




Ale serce – na nasze szczęście – nie daje się zagłuszyć, nie lubi „wolontarystycznego” nacisku, ani manipulacji. Objawi „prawdę” o sobie używając różnych języków: raz będzie to smutek, niechęć, zagubienie. Innym razem pojawi się jako bezkompromisowa postawa siłacza panującego nad całym światem, którego pozornie nic nie dotyka. Jednakże smak życia leży gdzie indziej. Błogosławieństwem jest serce, które się trapi, boi, które potrafi się zasmucać i cieszyć. Choć czasem jest bardzo niewygodne, to jednak doświadcza życia, objawia co w nim się dokonuje i w ostateczności jest systemem alarmowym, który komunikuje o tym, co domaga się szczególnej uwagi i opieki. Kto go nie słucha, utrwala jeszcze bardziej to co jest twarde i niedostępne, nieludzkie. Zamyka sobie drzwi do rozwoju.

Relacja z drugim - czy samotnie?

Aby serce kamienne, nieczułe zostało poruszone, potrzebny jest drugi człowiek z ciała. Zresztą Bóg uczynił człowieka istotą społeczną. Kiedy stworzył pierwszego człowieka, rzekł Bóg – jak opowiada Księga Rodzaju (2, 18) – że niedobrze jest człowiekowi samemu i uczynił mu pomoc podobną jemu. Takie jest prawo i konieczność jego natury: człowiek, aby stał się człowiekiem, potrzebuje pomocy i towarzystwa sobie podobnych. Potwierdza to święta Teresa z Avila, kiedy mówi: „Wielkie to nieszczęście dla duszy być pozostawioną samej sobie wśród tylu niebezpieczeństw”(Życie 7, 20, t. I, s.122). Osamotnienie nie byłoby nie tylko bolesne dla jego serca, serca z ciała, ale czyniłoby go słabym i jałowym. Relacja bowiem jest warunkiem koniecznym do rozwoju, a jeszcze bardziej do bycia płodnym i twórczym.

Ale przecież nie potrzeba drugiego do świętości! Bóg sam wystarcza – powtarzają za Teresą od Jezusa ci bardziej „uduchowieni”, zwracając się do tych, co są mniej. Owszem, trudno im nie przyznać racji. Bóg rzeczywiście jest jedynym, na swoim „jedynym miejscu”; do tego stopnia, że drugi człowiek, nawet gdyby bardzo chciał je zająć, powoli zrozumie, że nie jest to możliwe. Bo jest to miejsce, które z natury przysługuje tylko i wyłącznie Jemu.

Ale w tym samym sercu Bóg nie rozpycha się łokciami i z chęcią udziela miejsca tym, którzy są pomocą podczas ziemskiego wędrowania. Owszem, można dojść do stanu, w którym serce jest do tego stopnia pozytywnie wypełnione drugim, że nie potrzebuje tak bardzo jego pomocy i oparcia. Wtedy wznosi się z lekkością na skrzydłach wiary i kontempluje w sobie piękno tych, których otrzymał w darze. Teresa od Jezusa uczy nas, że bez przyjaciół, bez wsparcia tych, którzy podobnie myślą i czują, nie dojdziemy do pełni człowieczeństwa, do tego, aby trwać nieustannie z „Ty”, które jest początkiem i końcem wszystkiego. Wydaje się, że ta zasada dotyczy ludzi wszystkich stanów.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...