Wiara nieochrzczonych

Katechumenat to wspólna podróż kandydatów i ochrzczonych ku Chrystusowi. Mapą w tej podróży jest Pismo Święte. Drogowskazem oficjalny dokument Kościoła noszący nazwę „Obrzędy chrześcijańskiego wtajemniczenia dorosłych”. W drodze, 1/2007





Drogowskazy

Katechumenat to wspólna podróż kandydatów i ochrzczonych ku Chrystusowi. W podróży potrzebne są mapa i drogowskazy. Mapą jest Pismo Święte. Z nim obcowaliśmy nieustannie. Na jego podstawie odbywały się spotkania. Wymagałem od katechumenów, by przed chrztem przeczytali wszystkie cztery Ewangelie, a w okresie po chrzcie Dzieje Apostolskie i co najmniej jeden list Pawłowy.

Drogowskazem i planem podróży była jeszcze jedna książka: oficjalny dokument Kościoła pod nazwą Obrzędy chrześcijańskiego wtajemniczenia dorosłych (Ordo inititationis christianae adultorum, odtąd w skrócie OICA). Trzymaliśmy się tego dokumentu wiernie, modyfikując tylko to, na co sam dokument pozwalał, a i to rzadko.
Elementy formacji

Spotkania katechetyczne odbywały się raz w tygodniu i były obowiązkowe. Podczas nich modliliśmy się i rozmawialiśmy na konkretne tematy. Punktem wyjścia do rozmowy była lektura fragmentów Pisma Świętego. Nie byłem obecny na całym spotkaniu. Rozpoczynałem je, modliliśmy się wspólnie przez dłuższą chwilę, potem wprowadzałem w temat spotkania, zadawałem kilka problemów i pytań pomocniczych i wychodziłem. Wracałem po ustalonym wcześniej czasie (zazwyczaj 45 minutach, czasem dłużej) i słuchałem tego, co grupa mi mówiła, pytań, które zrodziły się w czasie spotkania, odpowiadałem na nie, rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę i spotkanie kończyło się krótką modlitwą i specjalnym błogosławieństwem nad kandydatami, zaczerpniętym z OICA. Dlaczego wybrałem taki sposób postępowania? Szybko odkryłem, że obecność osoby duchownej, zwłaszcza na początku, utrudnia szczerą rozmowę. Katechumeni często się księdza po prostu boją, osoby towarzyszące podświadomie na spotkaniu idą na łatwiznę: skoro jest funkcjonariusz Pana Boga, to dlaczego ja mam się wypowiadać, skoro on wie lepiej i powie to, jak trzeba. Gdybym nie wychodził ze spotkań, nigdy nie dowiedzielibyśmy się, że jeden z kandydatów mówi: „ten wasz Bóg”, a odpowiedzialni nie mieliby szans dać świadectwa swojej wierze.

Wiara przyszła przez miłość

Wiele dobrych rzeczy otrzymałam od rodziców, dużo uwagi, wsparcia, miłości, wiedzy. Przekazali mi i siostrze wszystko, co mieli, a czegoś mi w życiu brakowało. Mieli – i mają – lewicowe poglądy, stąd o Kościele katolickim „sprzedali” nam swoje złe zdanie. Kończyłam świetne, rozwojowe szkoły, przyjaźniłam się z wieloma ludźmi, podróżowałam po Europie, a poczucie jakiegoś braku towarzyszyło mi codziennie. Szukałam tego „czegoś” w psychologii, którą studiowałam, w buddyzmie, który panował w moim liceum. W sztuce, w muzyce, w filozofii. Wciąż to nie było to.

Muszę przyznać, że Bóg usiłował do mnie przemówić najpierw subtelnie.

Pamiętam gorące modlitwy za wszystkich bliskich, ukryta w łóżku pod kołdrą – żeby rodzice mnie nie wyśmiali. Pamiętam nieopanowane łzy, kiedy niedaleko naszego domu przejeżdżał nasz Papież, a ja odważyłam się jedynie wyjść na górkę, aby Go zobaczyć. Pamiętam homilie o. Michała Zioło, wówczas dominikanina, dla których wymykałam się w niedzielę rano na mszę św. Kościół był dla mnie wówczas zakazanym owocem, pociągającym, ale lęk przed brakiem akceptacji przez rodziców był silniejszy.

Przyszedł w końcu czas znaków wprost. Musiałam wyprowadzić się z domu rodzinnego. Na śmietniku pod nowym mieszkaniem znalazłam Biblię. Zaczęłam ją czytać pierwszy raz w życiu, nie wiem, dlaczego, od Księgi Estery. Rano usłyszałam, że był to 14 dzień miesiąca adar, podczas którego Żydzi świętowali Purim, na pamiątkę wydarzenia, o którym czytałam. Nie wiedziałam, co z tym fantem zrobić. Pojechałam więc do Poznania, do nowicjatu dominikanów, gdzie był Michał, jedyna osoba związana z Kościołem, której zaufałam. Podał mi rękę.

W tym samym czasie poznałam człowieka, dla którego żywa wiara była podstawą życia. Słuchałam go z zaciekawieniem, opowiadał o rzeczywistości, której moje serce nie znało, a za którą tęskniło. Zaprowadził mnie do kaplicy, gdzie tłukły się po mnie słowa: „Panie, nie jestem godna, abyś przyszedł do mnie, ale powiedz tylko Słowo...”. Zaprowadził mnie do wspólnoty, w której raczkowałam w wierze. Nie znałam nawet słów wiernych wypowiadanych na mszy św.

Przyszedł czas pierwszych rekolekcji. Nie zrozumiałam nawet połowy słów tam głoszonych. Nie znałam miejsca w sobie, w którym On jest i mówi do mnie.

Z frustracji i wkurzenia na swoją ułomność poprosiłam o wiarę. Jeśli jest Miłością, poprosiłam, aby przyszedł do mnie poprzez miłość. I tak się stało.
«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...