Kto odpowie na wezwanie

Myślę, że wszyscy mogą medytować. To tylko sprawa czasu: trzeba znaleźć dobry moment. Kiedy człowiek wie, co dla niego najważniejsze, stara się to osiągnąć. Nie szukam adeptów medytacji. To praca dla Ducha. W drodze, 10/2009



Po śmierci mojej siostry pojechałem do Waszyngtonu, do klasztoru, w którym wtedy przebywał. Zadałem mu wiele pytań. Mówiłem o uczuciach, które wywołała we mnie śmierć siostry i o kryzysie, w którym trwałem. Wtedy właśnie nastąpiła zasadnicza zmiana w moim życiu – John Main wprowadził mnie w praktykę medytacji. Stało się to bardzo zwyczajnie. Wieczorem w jego gabinecie, kiedy rozmawialiśmy o tym, co mnie nurtuje, krótko, prosto, łagodnie powiedział, co oznacza medytacja. Od razu poczułem, że to, co mówi, jest prawdziwe i że chcę tego spróbować.

Czy to spotkanie było dla Ojca decydujące?

John Main nigdy nie próbował na mnie wpływać ani namawiać mnie do modlitwy kontemplacyjnej. Ale tego dnia zasiał ziarno w mojej duszy. Kiedy wróciłem na uniwersytet, mimo rozproszeń studenckiego życia próbowałem medytować. Nie udawało się to każdego dnia, ale chciałem to robić i nigdy nie straciłem poczucia wagi tej praktyki. Próbowałem też powrócić do praktykowania wiary, odnaleźć siłę płynącą z sakramentów. Doświadczałem sacrum, w taki sposób, jak je przeżywałem w dzieciństwie.

Czy odczuł Ojciec w swoim życiu działanie przeznaczenia?

Były dwa takie momenty. Pierwszy, kiedy miałem siedem lat i moja matka wraz z katechetką zastanawiały się nad wyborem szkoły dla mnie i wahały się między szkołą prowadzoną przez jezuitów i przez benedyktynów. W tej pierwszej trzeba było mieszkać w internacie. Moja matka nie chciała tego, tak więc wybór padł na benedyktynów!

Drugie takie wydarzenie miało miejsce pod koniec nauki w liceum. Miałem wyjechać na roczne studia do Ameryki. Mieszkał tam wtedy John Main. Był profesorem w szkole benedyktyńskiej w Waszyngtonie. Zapraszał mnie do siebie. Nie miałem jednak jego adresu. John Main zjawił się właśnie w momencie, kiedy ostatniego dnia przed wakacjami opuszczałem szkołę. Dał mi swój adres, co pozwoliło mi utrzymać z nim kontakt.

Kiedy spotkał go Ojciec ponownie w Waszyngtonie, tak to opisał: „Wywarł on na mnie ogromne wrażenie, posługując się tylko kilkoma słowami i delikatną rozmową”. Czy mógłby Ojciec uzupełnić ten portret?

John Main miał bardzo silną osobowość, wielką żywotność, charyzmę pełną mocy, poczucie humoru w każdej sytuacji, a także wielką radość wewnętrzną. Mieliśmy podobne poczucie humoru i darzyłem go całkowitym zaufaniem. Można było z nim o wszystkim dyskutować. Kiedy myślę o nim, jawi mi się jako ojciec pustyni, abba, mistrz duchowy.

Nie myślałem wtedy w ogóle o wstąpieniu do klasztoru. Ukończyłem studia z zakresu literatury angielskiej. Chciałem robić karierę w dziedzinie literatury lub mediów. Postanowiłem jednak trochę odczekać. Przez trzy lata pracowałem w banku oraz jako dziennikarz. Niemniej jednak utrzymywałem kontakt z Johnem Mainem, który wrócił do Anglii. Widywałem go w klasztorze Ealing w Londynie. W 1974 roku założył tam wspólnotę świeckich praktykujących medytację. Miałem ochotę się dołączyć.

Przeżywałem wtedy okres niepewności i nie wiedziałem, w którą stronę pójść. Zapytałem go, czy mógłbym uczestniczyć przez sześć miesięcy w duchowej formacji, którą proponował. Wcale nie zachęcał mnie do tego. Myślę, że chciał sprawdzić moją determinację. Wtedy właśnie zacząłem z nim medytować cztery razy w ciągu dnia. Te cztery miesiące były okresem bardzo intensywnym, bogatym w możliwości.




«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...