Jeśli wojna, to tylko z Ukrainą

Kolejne burze na szczytach władzy, afery i „afery” dość skutecznie odciągają uwagę opinii publicznej od rzeczy poważniejszych. A jedną z nich była rozpoczynająca się przed kilkoma tygodniami i zamarła nagle debata o polskiej armii, naszej obecności w misjach wojennych... Przewodnik Katolicki, 25 października 2009



Pamiętam rozmowę z ministrem obrony Niemiec, który przekonywał Polaków do tego, by nie rezygnowali z powszechnej służby wojskowej, bo jest to dla niego argument za utrzymaniem powszechnego poboru w Niemczech, a tam, jako w kraju federalnym i – wtedy gdy odbywała się ta rozmowa - świeżo sklejonym z dwóch państw o różnych ustrojach, rola wychowawcza armii jest nieoceniona. Minęło kilkanaście lat i właściwie w całej Europie służba wojskowa jest zawodowa. Jedna z najważniejszych ról wojska w demokratycznym społeczeństwie została zakończona.

Wojskowy paradoks

Swego rodzaju paradoksem jest natomiast fakt znacznego wzrostu roli wojska w polityce. Słynna definicja wojny Clausewitza, mówiąca o tym, że jest ona kontynuacją polityki przy użyciu innych środków została zastosowana w praktyce przez Stany Zjednoczone po 11 września. Wojna w Iraku i Afganistanie stała się współczesnym poligonem wskazującym na dwie kwestie. Po pierwsze, że nowoczesna armia państwa należącego do świata Zachodu dysponuje tak gigantyczną przewagą techniczną, że tysiące czołgów i miliony żołnierzy nie są w stanie stawić jej oporu; czyli cały system obronny oparty na masach wojsk pancernych i zmotoryzowanych, w którym szkolono polską armię przed rokiem 1989, wart jest funta kłaków.

Liczy się nowoczesność, panowanie w powietrzu, rozpoznanie satelitarne etc. Stawianie na wielką armię broniącą terytorium państwa jest kosztowne i nieskuteczne. Drugi wniosek jest z pozoru sprzeczny z pierwszym, bo okazuje się, że nowoczesna armia jest w stanie łatwo wygrać bitwę graniczną i zająć wrogie państwo, ale nie potrafi skutecznie walczyć z oporem sił partyzanckich czy terrorystów. Doskonałym przykładem tego paradoksu jest domaganie się przez dowódców wojsk NATO w Afganistanie kolejnych dziesiątków tysięcy żołnierzy i zgodne opinie ekspertów, że te żądania są całkowicie uzasadnione.

Wojna „czysta”

Kiedy przed laty amerykański politolog Edward Luttwak sformułował teorię, iż współczesne demokracje są niezdolne do prowadzenia wojny, bo obywatele nie zgadzają się na ofiary z życia żołnierzy, sztabowcy wymyślili bezzałogowe samoloty i czołgi oraz koncepcję wojny „czystej” minimalizującej ofiary zarówno po stronie własnej armii, jak i wśród ludności cywilnej kraju atakowanego. Wojna „czysta” jest potwornie kosztowna. Jeden pocisk tzw. inteligentny kosztuje tyle, ile utrzymanie tradycyjnego plutonu piechoty przez dobre kilka miesięcy. Na dodatek inteligentna broń wymaga znakomicie wyszkolonej i zawodowej armii. A żołnierz zawodowy kosztuje, a jego wyszkolenie kosztuje jeszcze więcej.

„Wojna asymetryczna”

I wszystko byłoby dobrze, gdyby wojna „czysta” nie zmieniała się po zwycięstwie w „wojnę asymetryczną”. To kolejna nazwa wymyślona przez sztabowców, oznaczająca wojnę nie z państwem, a z terrorystami i partyzantami. I w tej z kolei wymyślna technika jest mało przydatna. Satelita nie wyśledzi terrorysty, a bezzałogowy Predator nie zastrzeli siedzącego w krzakach partyzanta. Do wojny asymetrycznej potrzebny jest żołnierz o silnej motywacji, odwadze i niebojący się rozlewu krwi nie na ekranie komputera, tylko w życiu realnym.




«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...