Wielbłąd, kangur i kwestia polska, czyli o pożytkach traktatu z Lizbony

Gdybym pisał ten tekst trzy lata temu, nie miałbym wątpliwości. Byłbym zażartym kibicem przeciwników Lizbony, bo traktat jest dokumentem słabym... Przewodnik Katolicki, 1 listopada 2009



Czynnik militarny

Wreszcie, czy nam się to podoba, czy nie, jesteśmy świadkami wzrostu znaczenia czynnika militarnego w polityce. Podczas wizyty w Warszawie wiceprezydent USA Joe Biden zachęcał Europę do pogłębiana współpracy wojskowej, i jednocześnie sygnalizował, że USA nie zdołają samodzielnie podołać roli obrońcy Zachodu. Budowa europejskiej armii i jej gotowość do działania na obszarach zapalnych leżących w bezpośrednim sąsiedztwie Europy jest koniecznością, jeśli nie chcemy stać się bezbronnymi ofiarami terrorystów i oszalałych dyktatorów. Przykład Iranu wskazuje, że proliferacja broni masowego rażenia stała się faktem. Obawiam się, że nieodwracalnym. Bez wspólnej europejskiej polityki obronnej może się okazać, że jakiś afrykański watażka zacznie nas szantażować, a nam pozostanie proszenie Ameryki o pomoc.

Zagrożenia i perspektywy

Bez nowego traktatu nie poradzimy sobie również z problemem imigracji, klęskami żywiołowymi, a przede wszystkim z problemem dalszego rozszerzenia Unii. Bez stworzenia perspektywy członkostwa dla Ukrainy, Białorusi czy Mołdowy Polska pozostanie krajem frontowym Zachodu. A przykład Niemiec, które gwałtownie zyskały na znaczeniu po wejściu Polski i Czech do Unii i NATO, powinien nas przekonać, że lepiej być w środku Unii niż na jej obrzeżach.

Skoro już o Niemczech mowa, to trudno nie zauważyć, iż wzrost niemieckiej potęgi i renacjonalizacja polityki Berlina stały się najsilniejszym powodem obaw przed Lizboną. Tak argumentowali Czesi, Polacy i Słowacy. Tak myśli wielu innych, z Francją na czele. Ale dzięki Lizbonie istnieje szansa na to, że polityka niemiecka znajdzie się w karbach wspólnych działań Europy. Niewątpliwie Niemcy będą najsilniej na te wspólne działania wpływali – tu nie mam złudzeń. Mimo wszystko wciąż istnieje szansa, że to Niemcy będą europejskie, a nie Europa niemiecka. Osłabienie unijnego gorsetu nie osłabi Niemiec – przeciwnie, pozbawione gorsetu brukselskiej biurokracji i konieczności liczenia się z interesami innych tym silniej będą Niemcy prowadzili politykę realizacji interesów narodowych, nawet kosztem partnerów z luźnej konfederacji, którą stać się może UE bez Lizbony.

Różne prędkości

Na koniec rzecz bodaj najważniejsza. Otóż, gołym okiem widać, że Unia przeżywa kryzys. Próba ucieczki do przodu podjęta przez część elit politycznych w postaci próby narzucenia konstytucji dla Europy okazała się porażką. Lekceważenie woli obywateli i przekonanie elit politycznych, iż „wiedzą lepiej” co dla szczęścia obywateli jest niezbędne, zaowocowało przegranymi referendami we Francji, Holandii i Irlandii. Co więcej, gdyby Traktat Lizboński poddano pod referenda w dużej części Europy obywatele powiedzieliby „nie”. Ale bez tego traktatu Europa rozpadłaby się na kilka grup państw poruszających się z różnymi prędkościami i dość szybko zmierzającymi do konfliktów.

Gdy dochodziło do podziału państwa Karola Wielkiego, to nikt nie wyobrażał sobie, iż jest to zjawisko trwałe. Pamięć zbiorowa przechowywała jeszcze wizję jedności Imperium Romanum. A jednak konflikt Francji i Niemiec powstałych z imperium karolińskiego organizował życie Europy przez ponad 1000 lat. Spękanie Unii mogłoby uruchomić procesy bardzo podobne. A słabsi, wśród których, niestety, jest Polska, na ruchach odśrodkowych dużych struktur tracą zazwyczaj najwięcej. Dlatego w naszym interesie jest zaciśnięcie zębów i przyjęcie Lizbony. Od zręczności naszej dyplomacji i od wewnętrznej siły naszego państwa będzie zależało, czy wykorzystamy szanse, jakie daje Polsce pogłębienie europejskiej integracji.



«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...