Jak powstał wszechświat?

Jak powstał Wszechświat? Albo inaczej: skąd się wziął Wszechświat? Każdy, kto znalazł chwilę czasu, by oderwać się od codziennych problemów i podnieść wzrok w górę, w stronę nocnego nieba pełnego gwiazd, kto kontemplował dostojne piękno Drogi Mlecznej, ten musiał zadać takie pytanie. Obecni, 2/2008



Od tamtego czasu kolejni papieże, zwłaszcza Jan Paweł II, kilkakrotnie ogłaszali ważne dokumenty na temat związków nauki i religii. Jest to głęboki i trudny temat na osobny artykuł. Tutaj wspomnę tylko, że nie należy mieszać – choćby w najlepszej wierze – metody naukowej, czyli matematyczno-doświadczalnej z istotą teologii, gdzie dominuje pozarozumowe objawienie.

To świadome rozdzielenie – a jednocześnie wzajemne harmonijne uzupełnianie się – w sposób najpełniejszy wyraził Jan Paweł II w swej encyklice Fides et ratio (Wiara i rozum) pisząc o „dwu skrzydłach, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy”.

Zajmowanie się sprawami globalnymi i granicznymi, takimi jak cały Wszechświat, jego pochodzenie, struktura, ewolucja i ostateczne losy skłania zawsze do snucia refleksji bardziej ogólnych, z natury swej mniej ścisłych, ale, jak sądzę, inspirujących i pożytecznych. Kilka z nich chciałbym na koniec przedstawić.

Zapewne zabrzmi to banalnie, ale każdy naukowiec jest przede wszystkim człowiekiem – niezależnie od tego, jak zawiłe rzeczy bada i niezależnie od tego, jak bardzo jest uzdolniony, sławny i utytułowany. Doświadczenie dowodzi, że każdy z nich, nawet wielki Einstein, w swych planach badawczych napotkał kiedyś szczyt nie do zdobycia, mur nie do skruszenia.

Przychodzi nieuchronny moment, gdy opadają emocje towarzyszące odkryciom, gdy ambitne naukowe plany nie wytrzymują konfrontacji z trudną rzeczywistością. Kończą się pompatyczne konferencje naukowe, gdzie jeden umiejętnie nagłośniony sukces goni inny. Wymarzony, tak znakomicie zapowiadający się wynik naukowy okazuje się wielkim rozczarowaniem.

Zdarza się, że o tym, co wczoraj było modne, więcej – „jedynie słuszne”, dzisiaj niezręcznie nawet wspominać w gronie fachowców: teoria wszystkiego, wielka unifikacja sił przyrody, wielowymiarowe czasoprzestrzenie, tzw. superstruny – by wymienić tylko niektóre wyblakłe hasła i niespełnione marzenia ostatnich lat. Zawiedziona nadzieja, pustka i ciemność. Każdy bardziej ambitny naukowiec zna to uczucie, lecz żaden nie lubi się z niego zwierzać, tym bardziej nie widać tego w publikacjach.

Myślę, że w świecie nauki bywają, wcale nie tak rzadkie sytuacje, które warto nazwać po imieniu, odrzucając puste slogany i żądzę sukcesu za wszelką cenę. „Musimy wiedzieć, będziemy wiedzieć” – zapowiadał butnie w latach dwudziestych zeszłego wieku David Hilbert, wybitny niemiecki matematyk i fizyk.

Takie były, niewątpliwe szczere, plany. A rzeczywistość? Tu na pamięć przychodzi mi zwykle przygnębiający doprawdy obraz umierającego samotnie Einsteina, resztką sił gryzmolącego równania swej jednolitej teorii pola – koncepcji nie podjętej potem prawie przez nikogo i powszechnie uznanej za ślepy zaułek fizyki.

W dążeniu do zrozumienia i opisu mechanizmów Wszechświata Einstein był niezmordowany i konsekwentny. Na tym polu nikt wcześniej, z wyjątkiem może Newtona, nie odniósł równie wielkich sukcesów. Jest nader wątpliwe, czy ktoś inny po nim odniesie kiedyś równie wielkie. Zrewolucjonizował pojęcia czasu, przestrzeni, materii i światła, podał nową koncepcję grawitacji, umożliwił racjonalne badanie Wszechświata jako całości.




«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...