Duchowny w roli dziecka

Spory – polemiki: „Księża odchodzą", czyli jeszcze o kryzysie kapłańskim. Tygodnik Powszechny, 4 marca 2007




Terlikowski pisze: dojrzały mężczyzna „wie, a przynajmniej wiedzieć powinien, że idąc do zakonu decyduje się na poddanie swej woli przełożonym: że mogą oni podjąć decyzje, które mogą mu nie odpowiadać. Dokładnie tak samo jest zresztą w małżeństwie". Nie jestem przełożoną swojego męża, ani on moim. Dlatego pewnie wspólnie podejmujemy decyzje, zwłaszcza strategiczne. Czy kapłan, który nie uczestniczy w podejmowaniu decyzji, które go dotyczą, ma rzeczywiście szansę funkcjonować jak człowiek dojrzały? Czy nie jest on raczej utrzymywany w roli dziecka?

O tym zaś, która decyzja jest nieistotna, a która fundamentalna, powiedzieć mogą nam coś sami respondenci prof. Baniaka. A nie skarżą się oni na brak kieszonkowego czy dziury w skarpetach. Historia zakonnika zaś, który rozpoczął upragnione studia literatury klasycznej w ciężkich warunkach, a tuż przed ich ukończeniem został przeniesiony, znów je podjął, aby pod koniec studiów sytuacja ponownie się powtórzyła... i w końcu targnął się na swe życie – jest wstrząsająca. Czy łamanie ludzi, ich woli, powołania i lat ciężkiej pracy określa Terlikowski słowem „niekiedy"? Rzeczywiście, raz na kilka lat to zaiste „niekiedy". Wielce niedojrzały był zapewne ów zakonnik, który starał się w Kościele rozwijać z pożytkiem dla niego, a więc dla nas wszystkich, swój talent.

W życiu realizujemy więcej niż jedno powołanie. Czy też, mówiąc inaczej: mamy powołanie podstawowe (do kapłaństwa, do życia w rodzinie) i szereg powołań niższego rzędu, które jednak dla realizacji tego naczelnego są konieczne. Dobrze by było, aby Kościół – szanując powołanie mężczyzny do kapłaństwa – umiał rozpoznać i docenić inne jego dary. Tymczasem odnieść można wrażenie, że przejawy silnej woli i niezależności traktuje się jako zagrożenie dla cnoty posłuszeństwa.

I choć trudno nie zgodzić się z Terlikowskim, że kapłani nie są formowani do dojrzałości w męskości, to nie można pomijać faktu, iż ogólnie kościelna refleksja na temat sakralności płci kuleje. Jan Paweł II podjął zwycięską próbę przełamania manichejskiego paradygmatu myślenia o płci, ale dzieje się to na poziomie konstruktów teologicznych i egzegetycznych, o których większość wiernych, także księży, nigdy nie usłyszy. „Pieśń nad pieśniami" pozostaje księgą najrzadziej w roku liturgicznym cytowaną, a wielu wiernych, także księży, wciąż kojarzy płciowość w najlepszym razie wyłącznie z prokreacją. Niektóre moje studentki zwyczajnie nie mogą uwierzyć, że Bóg i Kościół pragną, by małżeństwa przeżywały swą seksualność najpełniej i najpiękniej, jak się da. A już mówienie o „modlitwie przed" zakrawa im na herezję. Dotąd słyszały jedynie o „pigułce po".

Dopóki więc do świadomości szeregowych sług Kościoła nie przebije się sacrum i piękno płciowości, dopóki konfliktować się będzie celibat i pożycie małżeńskie, dopóki mówić się będzie o czystości celibatariuszy (czyż więc pożycie małżeńskie, ponoć święte, jest nieczyste?), dopóty sami księża będą swą seksualnością skonfundowani. To, co nie zostaje przyjęte, nie może być przemienione. Aby móc zmienić kapłańskie przeżywanie męskości, najpierw trzeba w ogóle przyjąć płeć.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...