Katolik na Korei

Na styku polskości i katolicyzmu mrowi się potężna szara strefa, legion nijakich wiernych, do świątyń popychany siłą bezwładu i tradycji, traktujących uczestnictwo w niedzielnej Mszy jak patriotyczny obowiązek. Tygodnik Powszechny, 3 maja 2009


Dominuje oczywiście ten drugi model, choć przecież bycie katolikiem powinno oznaczać zgodę na dogmaty. Jeszcze raz zacytuję o. Śliwińskiego: „Prawdą dla chrześcijanina jest Chrystus i Jego nauka, jej zaś depozytariuszem jest Kościół. Chrześcijanin ma więc tę zasadę przyjąć. I to nie na zasadzie prywatnej selekcji: to akceptuję, a tego nie. Nie wyklucza to trudności, ale ważna jest podstawowa wola przyjęcia”.

Warto zresztą zauważyć, jak różnie wartościowane są współczesne polskie dogmatyzmy, w zależności od ich pochodzenia. W tym katolickim kraju dogmatyczny lewicowiec z jakichś przyczyn cieszy się wśród intelektualistów znacznie większym poważaniem niż dogmatyczny katolik, jakby ten drugi stanowił jedyne zagrożenie dla wolności przekonań i demokracji.

Gdyby zastosować miarę proponowaną przez o. Śliwińskiego, okazałoby się więc, że miarę katolicyzmu totalnego spełnia garstka. Co z resztą? Katolicyzm kultywowany jako w miarę wygodna forma kontaktu z tradycją narodową albo depozytariusz dawnych zwyczajów jest wydmuszką, ładną i niewiele wartą. W końcu niewierzący też lubią śpiewać kolędy i łamać się opłatkiem.

***

Usłyszałem niedawno zdanie, które można potraktować jak kwintesencję stosunku części Polaków do katolicyzmu. Sprzedawczyni w piekarni zwierzała się nieco zbyt głośno swojej koleżance: „No co ty, ja księdzu na spowiedzi nigdy wszystkiego nie mówię. Wiesz, jaka by była awantura?”.

Tych kilka słów wystarczy, by dotknąć problemu najgłębszego: nieuświadomionej hipokryzji wiernych, fundowanej na konformizmie i uległości o feudalnej jeszcze proweniencji. Nie wiem, czy istnieje inne społeczeństwo, które tak głęboko lekceważy duchowieństwo i jednocześnie tak głębokie bije mu pokłony.

Na styku polskości i katolicyzmu mrowi się potężna szara strefa, legion nijakich wiernych, do świątyń popychany siłą bezwładu i tradycji, traktujących uczestnictwo w niedzielnej Mszy jak patriotyczny obowiązek. Chodziła matka, chodzili dziadowie, chodzimy i my, choć z katolicyzmem czujemy niewiele wspólnego. Kochamy Jana Pawła II (z powodu jego pochodzenia?), choć nie znamy ani nie stosujemy w życiu jego nauk. Słynną koszulkę „Nie płakałem po Papieżu” odebraliśmy jako policzek, wredny atak wymierzony w patriotyzm i wiarę.

Sytuacja nadmiaru w przestrzeni duchowej jest w pewnym sensie znacznie bardziej kłopotliwa niż czarno-biały świat, w którym Kościół ścierał się z komunizmem. Po 1989 r. duet zmienił się w bliski kakofonii chór różnorodnych głosów. Szara strefa katolicka musi więc zmierzyć się z ciśnieniami zupełnie innego rodzaju niż kilka dekad wcześniej.

Składam te niewygodne zdania z dużą pewnością, ponieważ czuję się głęboko zrośnięty z szarą strefą. Jestem jej częścią, pełną hipokryzji i skłonności do lawirowania, w rozkroku między przywiązaniem do Kościoła a niechęcią, jaką do niego czuję. Wśród gorliwych katolików czuję się jak niewierzący, wśród gorliwych niewierzących – jak katolik. Słysząc wypowiedziane w moim kierunku zdanie:

„Być katolikiem oznacza to samo, co należeć do Samoobrony” czuję się, jakbym dostał w twarz. Uważam, że Jarosław Gowin jako katolik ma święte prawo do wcielania swoich poglądów w życie, ale uważam też, że jako Polak wykonuje złą pracę, lekceważąc tych, którzy nie mieszczą się w części wspólnej obu zbiorów.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...