Sny Szukielów

Jednemu księdzu udało się to, czego nie potrafiła państwowa opieka: uratować rodzinę przed rozbiciem. Tygodnik Powszechny, 28 czerwca 2009


Z ustaleń śledczych wiadomo, że nieznajomy zaprowadził dziecko do kumpli na melinę, w nocy razem z nim spał, i że doszło do „czynności seksualnych” (z wykluczeniem gwałtu), o zakresie których powie więcej ekspertyza ubranek. Po przesłuchaniu 54-letni mężczyzna zostaje wypuszczony na wolność.

Ostatnia prześladująca Dorotę sekwencja z ciągu tamtych wydarzeń: Artur otwierający sądowe pismo rankiem, 28 maja, w piątek, z takim wyrazem twarzy, jakby zobaczył upiora. Jego słowa: „Było niejawne posiedzenie. Zabierają nam dzieci. Natychmiast”.

Rozporządzenie

Gdyby Artur Szukiel miał skłonności do alkoholu, poszedłby się upić, ale w tej rodzinie się nie pije, więc poszedł się pakować. Do podróży Szukielowie przywykli. On ze Śląska, ona z ełckiej wsi. Kiedy poznali się 10 lat temu, pracował na kopalni i stać ich było na wynajmowanie stancji, ale potem nastał kryzys i pracę stracił.

Sekwencje z jawy Szukiela mają wymiar gazetowych rubryk „praca” i zapach kolejowych podkładów. Wylicza, kim był: kierowcą, górnikiem, zaopatrzeniowcem, handlowcem. Jak miał pracę, wynajmowali mieszkanie, które pochłaniało większość zarobków, więc kombinował, zapożyczał się, długi rosły.

W 2004 r. – znowu bezrobotny – obdzwania ośrodki pomocy społecznej w całej Polsce, pyta, czy znajdzie się miejsce dla rodziny z dziećmi. Wszystkie na dzień dobry oferują rozłąkę: ojciec do noclegowni, matka do domu samotnej matki. Dorota chlipie: – Ja przecież samotna nie jestem.

Raz już się zdawało, że miejsce znaleźli, w ośrodku pod Słupskiem. Przyjeżdżają, cieszą się: domek jasny, cudo. Wchodzą, a to lokum dyrektora. Ich kierują do chlewu, co go naprędce przerobiono na pomieszczenie socjalne: zamiast drzwi metalowa niedomykająca się klapa, pościel cuchnąca, lepka. – Unia Europejska to by nie pozwoliła podściółki dla krów z niej zrobić – uważa Artur. Rano stamtąd uciekli.

Szukiel zapala papierosa przed wspomnieniem najgorszej sekwencji: z zawalenia świata. Zima. Wysiadają w Gdańsku, bo – rozumują – w Trójmieście o pracę łatwiej. Ale dzieci w tym chlewie przeziębiły się, gorączkują, marudzą. Stoją tak Szukielowie z tobołami, z wizją nocy w dworcowej poczekalni, a on – przywódca stada – zatacza kręgi wokół peronowej ławki i naraz, jakby go coś poderwało, puka do budki sokistów: „Ludzie, zróbcie z nami coś”. Jak poprzednio lądują w oddzielnych noclegowniach. „Przepisy, panie, przepisy” – rozkładają ręce pracownicy ośrodków.

Potem sekwencja z chwilowej restauracji świata. Artur ugaduje pracę w hurtowni warzywnej, z radości kupuje dzieciom ciastka i coca-colę. Jest właśnie u ludzi, którzy mają wynająć im mieszkanie, gdy odbiera telefon z noclegowni Doroty: „Panie, zabieraj ją pan, Ełk nie zgadza się zapłacić” – bo Dorota ma meldunek ełcki. I ci ludzie od wynajmu od razu się wycofali. „Z marginesem zadawać się nie będziemy” – orzekli. I normalny świat znowu diabli wzięli.

Godzinę później Szukielowie stoją z chorymi dziećmi na przystanku tramwajowym. A tu leje, zawierucha. Dorota jak katarynka: „Artur, po co myśmy się urodzili?”. A on zatrzymuje policyjny patrol: „Ludzie, zróbcie coś”.

Znowu dwie noclegownie. Znowu Ełk nie chce zapłacić. Ulica.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...