Wybrałem wolność

Mamy street-workerów, czyli osoby, które pracują na ulicach i szukają dzieciaków, które chcą przyjąć pomoc. Proponujemy alternatywę dla stania w bramie. Zamiast piwa czy skręta na ławce - przyjście do świetlicy, pójście na mecz. Takich młodych jest sporo. Don BOSCO, 1/2008




Mówi im Pan o swoich kryzysach?

Tak. Mówię im, że 90 % tych moich pseudokolegów z młodych lat po prostu nie żyje. Jedni się zaćpali, inni zginęli w wypadkach, bo byli naćpani albo pijani, niektórzy się zapili na śmierć, innych zabili, a jakieś tam niedobitki gniją w więzieniach całej Polski. Jeśli chcą takiego losu, to tak będzie, ale życie można przeżyć też inaczej, fantastycznie. Można samemu o nim decydować. W wieku 14 lat muszą sobie uświadomić, że ich los jest w ich rękach – nie zależy od rodziców, od wychowawcy szkolnego, policjanta – tylko od nich. W którą stronę pójdą, tak będą mieli.

A jak to było z Panem? Pan w więzieniu zdecydował się zejść z tej drogi?

Ja nie miałem już alternatywy. Przeszedłem zakłady dla psychicznie chorych, przesiedziałem 15 lat w więzieniach, byłem na samym dnie, więc został mi albo cmentarz albo spróbowanie normalnego życia. Zaryzykowałem, powiedziałem: spróbuję. Pewnie, że wszystko musi się zacząć od jakiejś przemiany wewnętrznej. W moim przypadku była to bardzo silna przemiana duchowa. Musiałem uwierzyć i zaufać. A jestem niedowiarkiem, wszystkiego musiałem dotknąć, wszystko sprawdzić, jeśli czegoś nie miałem w ręku, to po prostu nie istniało. Jak mogłem uwierzyć w Boga, jeśli Go nie widziałem? A spotykały mnie same nieszczęścia w życiu: rozbita rodzina, więzienie, same złe strony. Bóg był tak łaskawy jednak, że utrzymywał mnie przy życiu. Dawał mi szansę za szansą, a ja to, brzydko mówiąc, „olewałem”. Aż przyszedł taki moment, kiedy chyba ostatni raz mi powiedział: „Marek przyszedł czas, żebyś zdecydował. Teraz już naprawdę, na poważnie. Więcej ostrzeżeń nie będzie”. To było w czasie snu. Tak się tym przejąłem, że postanowiłem spróbować. To było w 1999 r., czyli niedługo minie 9 lat. Od tamtej pory, chociaż siedziałem jeszcze w więzieniu, rozpoczęła się moja wewnętrzna przemiana. Było to tym trudniejsze, że w więzieniu zawsze byłem tym krnąbrnym, twardzielem. Wiara jest w mentalności tych twardzieli formą słabości. Musiałem z tym iść przez życie. Na początku chowałem różaniec, bo się wstydziłem, ale później musiałem zdecydować – albo idę dumnie przez życie, mówiąc, że wierzę w Boga, albo jestem znowu takim szczurem, co się chowa. Zaryzykowałem, spróbowałem. Teraz to życie jest dla mnie inne – cudowne. Bez alkoholu, bez narkotyków.

Więc więzienie może resocjalizować?

Myślę, że jednak nie. Resocjalizacja jest fikcją, choć dobrze, że jakieś starania są podejmowane. Resocjalizacja musi się zacząć w nas samych, jeśli my tego nie chcemy, to żaden system nas nie zresocjalizuje.

Ale co zrobić, żeby człowiek chciał? Bo Pan chciał.

Trzeba mu pokazać, że życie uczciwe się opłaca, że jak się położy na wadze sumę zła i dobra, to dobro przeważy.


«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...