Przeżyć to jeszcze raz

Okres starości to czas dziesiątków tysięcy małych zakończeń, wszystkiego, z czego składa się życie. To ogołocenie jest bardzo potrzebne. Może to część pokuty, jaka się należy? Część wiedzy o sobie, która jest potrzebna? Powściągnięcie swoich rozbrykań, zawrócenie cuglami z egoistycznych dróżek? Znak, 11/2006





Zdecydowałam się na powrót do Polski ze względu na rodziców, głównie mamę. Wiedzieliśmy, że wracamy do kraju pod okupacją sowiecką, ale tak do końca nie zdawaliśmy sobie z sprawy, co to znaczy. Mówiliśmy, że za trzy–cztery miesiące wybuchnie nowa wojna, więc ten stan jest tylko chwilowy. Szliśmy zatem do Polski, mieliśmy na sobie resztki mundurów, biało–czerwone opaski, niektórzy nieśli nawet broń, a dowództwo jechało bryczuszką. Szliśmy tak buńczucznie, nie wiedząc właściwie, gdzie idziemy i co zastaniemy. W miasteczku na granicy powitał nas burmistrz z grupą ludzi, jakiś facet grał na trąbie. Burmistrz mówił, jak jest dumny z nas, powstańców Warszawy. Wkraczaliśmy do Polski jako zwycięzcy. Ale jeszcze w tym samym miasteczku, kiedy wsiedliśmy do pociągu towarowego, natychmiast nas zaaresztowano i za chwilę przekonaliśmy się na własnej skórze, jak zaczyna być. Wtedy ze zdwojoną siłą powróciła moja depresja, przerwana pobytem w obozie, poczucie klęski, zamknięcia jak w jakimś pudle i straszliwego nieszczęścia. Trwało to parę miesięcy, mimo odnalezienia rodziców, mimo że postanowiłam nie ujawniać swojej konspiracyjnej działalności. Zaczęłam po wariacku, zupełnie bez sensu, jeździć po całej Polsce, wynajdując sobie różne preteksty – że tu czy tam może znajdę kogoś z powstania. Byłam w Gdańsku, Bydgoszczy, Poznaniu, Krakowie i Zakopanem. Przeważnie jeździło się ciężarówkami, płaciło od łebka. Zmieniałam te ciężarówki, coś mnie gdzieś gnało... Zdałam sobie sprawę z tego, że weszłam w jakąś straszną rzeczywistość, której nie zaakceptuję, w której nie będę potrafiła w ogóle żyć… Kto mi pomógł? Moja mama.

Trzeci taki moment zdarzył się 13 grudnia 1981 roku. Tym razem była to utrata „Solidarności”.

Czym dla Pani była „Solidarność”?

Jedyną – oprócz AK – organizacją, do której należałam. Zawsze byłam „singlem” i nie znosiłam jakiejkolwiek przynależności. „Solidarność” dała mi poczucie wspólnoty – bycia na swoim miejscu. Miałam też wielkie wyrzuty sumienia, że wcześniej nie doceniałam tego społeczeństwa, że mój stosunek do niego był trochę drwiący, a tu się okazało, jakie jest wspaniałe. Czułam, że nie doceniłam jego poświęcenia, odwagi, prostolinijności.

A jaka była Pani reakcja na wprowadzenie stanu wojennego?

Liczyłam się z tym, że to się stanie, stopień rozgorączkowania był tak wielki, że coś się musiało wydarzyć. To był dla mnie straszny okres. Trwał jakieś jedenaście dni, bo w wigilię Bożego Narodzenia zaczął powoli mijać. Wtedy zniesiono godzinę milicyjną, żeby umożliwić pójście na pasterkę. Na zewnątrz było tak zimno, ciemno, pusto, zastanawialiśmy się, czy ktoś w ogóle się wybierze do kościoła. Patrzymy, a tu ciekną strużki ludzi ze wszystkich stron. Wchodzimy do kościoła – był wypełniony, ale ciemny. Za chwilę wszystko się rozświeciło, buchnęła kolęda, wyczuwało się nieprawdopodobne uniesienie i radość, ludzie płakali, rzucali się sobie na szyję… Niesłychany był ten wieczór – bardzo mnie wzmocnił.
«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...