„Dzika” historia – „cywilizowana” współczesność

Przeczytałem kiedyś w instrukcji NKWD, opatrzonej nadzwyczajnymi klauzulami tajności, że funkcjonariusz musi wyczuć moment, w którym potencjalny agent potrzebuje w sumieniu już tylko alibi dla samego siebie, by zdradzić. Należy mu wówczas powiedzieć, że to, co robi jest rodzajem jakiejś misji, posługi, ważnej działalności społecznej. Znak, 2/2007




Metodologia naszych krytyków to właśnie wyrywkowa, wybiórcza droga prowadząca donikąd. Dla obu przykładów – co warto odnotować – nie mamy żadnych dowodów w znaczeniu prawnym, poza spekulacjami. Z utajnienia technik operacyjnych nie wynika bowiem wpisywanie uzyskanych informacji do akt konkretnej osoby. Z drugiej instrukcji natomiast wcale nie wynika, że księża stawali się tajnymi współpracownikami bezwiednie, automatycznie. Owa instrukcja to raczej mutacja cytowanej wyżej instrukcji NKWD.

Jak pokazują nasze doświadczenia zawodowe, z akt służb bezpieczeństwa można wydobyć niebudzące wątpliwości fakty i powiązać je w logiczny schemat. Pozostając na gruncie Kościoła: jeśli raporty domniemanego TW (nieważne, przez kogo pisane i czy podpisane) traktują o rozmowach prowadzonych wewnątrz kurii na temat sytuacji Kościoła, jego konkretnych planów, posunięć, stosunku do jakichś wydarzeń politycznych bądź referują poglądy/zamysły/sprawy poszczególnych księży lub treść korespondencji wewnątrzkościelnej, konflikty w łonie Kościoła itd. i jeśli to wszystko dzieje się w ciągu dłuższego czasu, systematycznie, to wmawianie nam, iż mieliśmy do czynienia z gadatliwą i trochę nieodpowiedzialną osobą jest naciągane i nieprzekonujące. Możemy zweryfikować wiele faktów z tych opowieści, na przykład: czy danego dnia w danym miejscu był biskup X oraz czy – i o czym – rozmawiał z Y i Z; możemy też stwierdzić, że na przykład ksiądz V zawiózł jakiś list do Rzymu itd. To jest ten sam schemat rozumowania jak przy badaniu zbrodni katyńskiej – z tą zasadniczą różnicą, iż dokumentacja ubecka stanowi system samonaprowadzający. Biorąc pod uwagę kontekst rozmów odnotowywanych w raportach, bez trudu można ustalić, kto się kryje pod jakim pseudonimem.

Również należy wyraźnie odróżnić, iż fakt oczyszczenia z zarzutu współpracy z UB/SB przez sąd – co bierze się z braku wystarczających dowodów tej współpracy, których parametry precyzyjnie wylicza ustawa – inaczej przekłada się w aspekcie prawnym, a inaczej w aspekcie historycznym. „Oczyszczenie” sądowe często nie zmienia naszego poglądu na sprawę, a przekonanie, że sąd jest panaceum na bolączki lustracyjne, mija się z rzeczywistością. Bez pomocy biegłego historyka sąd jest zupełnie bezradny w ocenie materiału archiwalnego, a konfrontacja – w innej sytuacji ustrojowej – dokumentu napisanego kilkanaście lat wcześniej ze współczesnym zeznaniem jego autora (który z reguły powinien chronić swojego „agenta” na zawsze – to najbardziej fundamentalna zasada wszystkich służb specjalnych) każe z dużą ostrożnością traktować wszelkie „sprostowania”, o ile „sprostowujący” nie przedstawi innych dowodów lub nie ujawni innych okoliczności uprawdopodabniających nowy scenariusz wydarzeń z przeszłości.

***


KRZYSZTOF JASIEWICZ - prof. dr hab., historyk, politolog, publicysta, kierownik Pracowni Analiz Historyczno-Politologicznych w Instytucie Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk. Od 1991 r. prowadzi badania w archiwach państw b. ZSRR. W 1995 r. otrzymał Nagrodę Polskiego PEN Clubu im. Ksawerego Pruszyńskiego. Wydał m.in. Pierwsi po diable. Elity sowieckie w okupowanej Polsce 1939-1941 (2002).
«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...