W cieniu Karola Gustawa Junga

Jung był niezwykle twórczym psychologiem i pełnym ciekawych pomysłów psychoterapeutą; często miał dobry i głęboki wgląd w tajniki wewnętrznego krajobrazu człowieka. Lecz jego wizjonerska metafizyka prowadzi w moim przekonaniu na niebezpieczne i szkodliwe manowce. Znak, 3/2007




Dla mniejszości jednak rzecz przedstawiała się zupełnie inaczej. Niewielka garstka gnostyków, należących do nurtu nazwanego przez badaczy „libertyńskim”, chciała nie tyle uciec spod władzy demiurga, co go pokonać. Jak? Nie tylko dopuszczając do siebie zło, ale aktywnie je czyniąc. Uważali bowiem, że dobro wyrażone w nakazach i zakazach jest tylko pułapką zastawioną na nas przez demiurga, diabelską sztuczką, której jedynym celem jest utrwalenie jego władzy. Ta libertyńska postawa zaowocowała w toku dalszych dziejów koncepcją zbawienia przez grzech realizowaną mniej lub bardziej świadomie przez znanych i nieznanych historii fałszywych mesjaszów, między innymi przez niesławnej pamięci Sabataja Cwi. Pojawiała się w ruchach chiliastycznych, szerząc duchowe i nieraz fizyczne spustoszenie; w XX stuleciu wybuchła ze straszliwymi skutkami najpierw w komunizmie, później w narodowym socjalizmie, którego czołowe osobistości – Hitler, Goebbels czy Himmler – zafascynowane były perspektywą nowego wspaniałego świata, do którego droga wiodła przez zniszczenie – „Erlösung durch Vernichtung” (zbawienie przez zniszczenie). Jungowska metafizyka dobra i zła – która z psychologiczną empirią nie ma w gruncie rzeczy wiele wspólnego – wydaje się przekształconym i złagodzonym wariantem gnostycznego nurtu libertyńskiego. Ponieważ zło i ciemność należą do natury tak boga, jak i człowieka, nie należy ich prześladować i skazywać na wygnanie, lecz wciągnąć do współpracy z dobrem i światłem. Uległa tej metafizyce większość wyznawców i kontynuatorów Junga, uległ jej również Erich Neumann, jego najzdolniejszy uczeń, który, wstrząśnięty obrazami wojennego piekła i zagłady Żydów, wydał w roku 1947 książkę poświęconą nowej etyce opartej na integracji cienia.

Nie przyjmuję tej koncepcji. Nie tylko dlatego, że jest współczesnym wariantem gnostyckiej koncepcji zbawienia przez grzech; i nie tylko dlatego, że często lekceważy niebezpieczeństwo ukryte między uświadamianiem sobie własnego zła a jego usprawiedliwianiem. Nikt przecież dobrze nie wie, nawet sam Jung nie wiedział, na czym konkretnie ma polegać integracja i asymilacja cienia. Neumann pisze o „urzeczywistnieniu” wypartych treści, lecz czym jest to „urzeczywistnienie”, nie kwapi się z precyzyjnym wyjaśnieniem. Pokusa czynienia zła w procesie jego integracji jest ogromna. Jung, któremu nie zbywało na inteligencji, zdawał sobie z tego sprawę. Wiedział, że w konfrontacji z cieniem grozi nam wielkie niebezpieczeństwo i bardzo się obawiał, że bezbronny człowiek nie potrafi stawić mu czoła. Lecz z tego niebezpieczeństwa wielu wyznawców Junga po prostu nie zdaje sobie sprawy i, jak Robert Johnson, chce integrować cień, tak jakby chodziło o prześwietlenie płuc czy szczepienie na grypę. Jung natomiast, choć zaniepokojony i nawet przerażony erupcją ciemności w naszych czasach, skłonny był sądzić, że jest ona wstępnym etapem do przyszłej syntezy ze światłem. Czyżby? Skąd ta pewność proroka psychologicznego zbawienia? Skąd sprzeczna z religijnymi i mitologicznymi tradycjami niewzruszona wiara w syntezę ciemności i światła? Nie przyjmuję tej zgoła fantastycznej i podszytej pychą koncepcji. Jung – jak zauważył niejeden krytyczny jego czytelnik – chciał ni mniej, ni więcej, tylko zbawić diabła. Mierzył zatem wysoko, lecz celu nie osiągnął. W toku tego wielkiego przedsięwzięcia – pomijam tutaj pytanie, czy człowiek nawet tego kalibru co Jung był do niego zdolny – zniekształcił znaną z wielu mitów rzeczywistość zstępowania do piekieł i religijne doświadczenie pokuty. Głosząc zaś niezłomnie i dogmatycznie, że tylko ludzka psyche jest nam dostępna w doświadczeniu, zamknął człowieka w sferze psychicznej i odciął jego korzenie od rzeczywistości duchowej.

Cień nie współtworzy wraz ze światłem prawdy ani o Bogu, ani o człowieku. Jest sferą ciemnych impulsów, lęków i rozpaczy, które, uległszy stłumieniu i wyparciu, istotnie powracają, lecz tylko wtedy, gdy człowiek ani na krok nie wychodzi z rzeczywistości psychicznej. Lecz kiedy z bojaźnią i drżeniem wejdzie w wymiar duchowy, kiedy w modlitwie, kontemplacji czy medytacji potrafi stanąć przed Bogiem i zdobyć się na głęboką i autentyczną pokutę, czające się w sferze cienia potwory rozsypują się w pył.
«« | « | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | 11 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...