Prawda

Nie prawda dowodów, prawda teczek, źródeł, prawda tysięcy małych i jako tako pozbieranych do kupy faktów, ale prawda opromieniona miłością. Jeśli ktoś woła „prawda was wyzwoli”, a ma tylko suche dowody – kłamie. Tylko taki jedyny paradygmat jest cokolwiek wart i nie podlega falsyfikacji. Znak, maj 2007




Jeśli tak, to prawda już odklejona od poziomu naocznej potoczności jest sprawą paradygmatu, a więc zespołu założeń, które przyjmuje się bez dowodu, a także sprawą wiary, przekonań, kultury, w której się żyje. Nawet w nauce. Stąd, że cząstki raz objawiają się nam jako obiekty materialne, a raz jako fale, można wyprowadzić teorię kwantów, ale można to także interpretować odmiennie. Spadające jabłko huknęło Newtona w łeb i stąd wyprowadził swoją teorię grawitacji. Ale potem przyszedł Einstein i pokazał, że w innym świecie jabłko wcale nie musi spaść na niczyją głowę, choć nie ma to nic wspólnego z naocznością. A teraz zaczyna pękać także Einstein, sypią się nawet kwanty i świtają zupełnie nowe teorie. A więc gdzie jest prawda? A może jest tak, jak kiedyś ujął to z właściwą sobie dosadnością nieoceniony Lech Wałęsa – prawda jest jak dupa: każdy siedzi na własnej – co jest, inaczej mówiąc, zwięźle sformułowanym wykładem filozofii sofistów. Jeśli nawet inni powiadają, że twoja prawda jest groźną bzdurą, i podpierają się przykładami, to teorię można wymienić, a o przykładach zapomnieć, zwłaszcza kiedy przy okazji wymieni się elity. Wszak jeszcze przed Arystotelesem powiadał przewidująco Heraklit: „Złymi świadkami są oczy i uszy dla ludzi mających dusze barbarzyńców”.

Albo inaczej. Mówimy, że prawda to zgodność intelektu i rzeczy, ale znaczenie terminu „zgodność” jest pewne tylko na poziomie naoczności i to nie zawsze. Nawet ulicznemu incydentowi będą towarzyszyły różne relacje świadków; choć żaden z nich nie kłamie, każdy widział coś innego, każdy odnotował w pamięci jakieś cząstkowe fakty, jakąś małą prawdę. „Fakty są wrogami prawdy” – jak napisał Cervantes. Musimy więc wprowadzić jakieś kryteria weryfikacji tej zgodności. Ale jakie? Znów znaleźliśmy się w obrębie paradygmatu, choć wstydzimy się przyznać, że jesteśmy od niego uzależnieni jak od powietrza i wody. Gdyby istniała tylko jedna jedyna obiektywna prawda, nie byłaby potrzebna zasada kontradyktoryjności w procesie sądowym polegająca na równouprawnieniu przeciwnych punktów widzenia: prokuratora i adwokata. Wystarczyłby tylko surowy sędzia, co już zresztą braliśmy na własnej skórze i z wiadomym skutkiem. Gdyby istniała jedna jedyna obiektywna prawda, to naukowe teorie nie podlegałyby ciągłej falsyfikacji przez nowe doświadczenia i ich interpretacje, aż pojawi się nowa lepsza teoria, a stara prawda upadnie. Zresztą czy siedzibą prawdy są zgodne z rzeczywistością zdania, czy może – jak chciał Heidegger – sensy? Jeśli tak, to nie trzeba usilnie pilnować tej zgodności i obstawiać się kryteriami. Ale sens to już czysty paradygmat, a więc wiara. „Prawda jest całością” – jak dość lekkomyślnie napisał kiedyś Hegel. Zgoda, ale kiedyż to mamy w głowie całość? Takie zdania należą już do poezji, nie do filozofii.

Więc może niezłym kryterium prawdy jest użyteczność? Nie należy tego wulgaryzować w myśl przekonania, że prawdziwe jest to, co przynosi mi korzyść, a pierwszy milion trzeba ukraść. Teoria kwantów nie jest prawdziwa dlatego, że jest zgodna z faktami, bo nauka już dawno odeszła od naoczności; nie jest też prawdziwa dlatego, że przez nią najtrafniej można interpretować dające się przeprowadzić doświadczenia na gruncie obowiązującego dzisiaj paradygmatu. Jest prawdziwa tylko dlatego, że pozwala osiągnąć konkretne rezultaty zarówno w atomistyce, jak w dziedzinie półprzewodników. Wcale nie dlatego, że zawiera Heglowską „całość”, bo o niej nic pewnego nie wiemy. Nowe teorie – i to nie tylko w nauce – mogą być uznane za prawdziwe, zanim jeszcze potwierdzą swoją użyteczność, tylko przez to, że są koherentne z gmachem teorii dotychczasowych, że można je w ten gmach zgrabnie wpasować jak nowe cegły. Świadek, który przed sądem powie, że porwali go Marsjanie i umożliwili wgląd w dokonaną zbrodnię, będzie uznany za niewiarygodnego nie dlatego, że kłamie, ale dlatego że nic nie wiemy o Marsjanach, a zwłaszcza o dokonanych przez nich uprowadzeniach, choć ich istnienia nie wykluczamy. Teoria naukowa, którą moglibyśmy dołączyć do gmachu wiedzy, musi więc być mniej więcej zgodna z tym, co powiadają inne teorie, nie powinna być zbyt burzycielska, mnożyć bytów ponad potrzebę, ale ma nieść przynajmniej obietnicę jakiejś tam użyteczności. Dopiero wtedy ma szansę zostać uznana za prawdę; oczywiście podważalną, falsyfikowalną i tylko na jakiś czas. Jeśli tak ostrożne są nasze kryteria, to pytanie Piłata jest w najlepszym razie drwiną, albo raczej proroctwem. Lub inaczej: Piłat był pierwszym postmodernistą, który wiedział, że albo nic nie jest prawdziwe, albo wszystko jest prawdziwe po trosze; każdy ma swoją wartą wysłuchania opowieść i należy o wszystkim dywagować w duchu politycznej poprawności, bo „cóż to jest prawda?”. Przecież on nie skazał Chrystusa, on tylko umył ręce. Tak, pytanie o prawdę jest przekleństwem filozofów, nie mniej niż pytanie o zło. Oba pokazują naszą bezsilność.
«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...